Szulce. Noir. Więcej.

27 lipca, 2009

Słońce zaszło za łańcuch budynków, cienie w wąwozie ulicy stały się nagle głębsze. Liście na stojących w równym szeregu platanach gotowały się w parnym bezruchu.  Dzień zmierzał ku nieuniknionemu schyłkowi. Zapalające się powoli uliczne latarnie zwiastowały zapadający zmrok. Szum miasta zagłuszał odległe pomruki nadciągającej od strony portu burzy.

Kryjący się za secesyjną, bogato zdobioną fasadą gmach mógłby kryć w swym wnętrzu muzeum, galerię sztuki albo archiwa. Może nawet prefekturę. Przytwierdzony obok pokaźnych drzwi wejściowych szyld nie pozostawiał jednak najmniejszych wątpliwości, że chodzi o miejsce pracy stróżów publicznego porządku. Po krótkiej, nieuniknionej szarpaninie z monstrualnymi wrotami, Szulce znalazł się w półmroku westybulu. Ignorując strażnika, który ze swej strony starał się ignorować zarówno wchodzących jak i wychodzących pracowników, powlókł się w stronę majaczących w głębi schodów. Po chwili wkroczył do pokoju na pierwszym piętrze. Zaduch wnętrza w niczym nie ustępował zaduchowi korytarza, a pod pewnymi względami nawet go przewyższał. Dwa odrapane biurka, dwa biurowe krzesła, stolik, pożółkłe od nikotyny firany, wieszak na ubrania, szafa na akta. Nieuchronny zegar na ścianie. Od rana nic się nie zmieniło. Przy jednym z biurek siedział Lissitzky i wpatrywał się w ekran komputera. Na ekranie spora grupa osób bez ubrań oddawała się, w przerywanym jękami i sapaniem milczeniu, wybranym aspektom życia towarzyskiego. Niektóre z osób sprawiały wrażenie pełnoletnich.

Szulce padł wyczerpany na krzesło, z czeluści raportówki wyciągnął pięć zmiętych kopert. Rozdarł najgrubszą i rozpoczął przeliczać zawartość. Pomięte banknoty układał w sterty według nominałów. Gdy doszedł do trzeciej koperty, zadzwonił wiszący na ścianie telefon. Dzwonek wiszącego na ścianie telefonu nie wróżył nic dobrego.

-Nie ma mnie – powiedział do Lissitzkyego. Ten jednak ani drgął. Pochłonięty szczególnie interesującą kombinacją z udziałem dziarskiego staruszka i trzech panienek o aparycji gimnazjalistek, nie miał zamiaru dać się sprowokować. Szulce też nie. Gdy po upływie minuty telefon nie zamilkł, lecz dalej hałasował utrudniając liczenie, Szulce dźwignął się zrezygnowany z krzesła i poczłapał do aparatu.

– Starszy posterunkowy Szulce – powiedział zgodnie z prawdą.

– Nagły wypadek na 41 ulicy – głos dyżurnego brzmiał beznamiętnie –łączę.

Trzaski w słuchawce dołączyły do sapania i jęków dochodzących od strony biurka Lissietzkyego. Potem zabrzmiał męski głos. Płaski, bez tchu, pełen nieukrywanej paniki.

– Przed chwilą znalazłem żonę – wyszeptał głos

– Rozumiem – mruknął Szulce. Nie rozumiał i dlatego postanowił poczekać na ciąg dalszy.

– On chyba jeszcze tu jest – powiedział głos – tu, w mieszkaniu! W jednym z pokoi na górze. Słyszę kroki – dodał.

Szulce postanowił nie przeszkadzać swemu rozmówcy zbędną dociekliwością. Jak to dobrze, że się nie przedstawiłem, pomyślał.

– On ją udusił – wykrztusił głos.

– Kogo? –zainteresował się Szulce.

– Żonę. Ma na szyi zaciśniętą smycz. A my nie mamy psa.

– Bardzo źle słyszę – powiedział spokojnie Szulce –fatalne połączenie.

– Niech ktoś na litość boską tu przyjedzie – wyszeptał głos – niech ktoś mi powie co mam robić!!!

– Nic nie rozumiem – powiedział Szulce, tym razem głośniej – połączenie się chyba urywa. Proszę spróbować jeszcze raz.

Po czym odłożył słuchawkę, zbliżył się do biurka i zręcznym ruchem zgarnął zarówno policzone już pieniądze jak i nieotwarte jeszcze koperty.

– Na mnie już czas – rzucił w stronę Lissitzkyego – no to – do jutra.

Nie usłyszawszy odpowiedzi, skierował się w stronę wyjścia. Po chwili był znów na wyludnionej ulicy. Pierwsza, ciężka kropla deszczu uderzyła z głuchym łoskotem w daszek czapki, druga rozpryskała się na policzku. Szulce przyśpieszył kroku, aby zdążyć znaleźć schronienie zanim nad miastem rozszaleje się piekło.

Szulce. Noir.

12 czerwca, 2009

Samochód stał zaparkowany w cieniu platana. Osobnik za kierownicą miał wygląd smutnego, osowiałego szympansa. Szyby były zakurzone, tablica rejestracyjna wisiała na jednej śrubie. Szympans miał na nosie okulary z grubymi szkłami i wpatrywał się uporczywie w szybę przednią. Po szybie spacerowała mucha. Z bagażnika kapała na rozgrzany asfalt gęsta, czerwona ciecz.

Starszy posterunkowy Szulce zastanawiał się przez chwilę, czy nie przejść na drugą stronę ulicy udając że niczego nie zauważył, ale poczucie obowiązku zwyciężyło. Obszedł powoli samochód. Gdy znalazł się na wysokości otwartego okna kierowcy, oparł dłoń na rozgrzanej blasze dachu i pochylił się.
– Kapie – powiedział.
Osobnik o aparycji szympansa nie drgnął. Przełknął tylko głośno ślinę. Jego twarz pokrywała cienka wastewka potu.
– Obawiam się –Szulce starł się aby jego ton brzmiał rzeczowo – że mamy pewien problem.
– Nieszczelny – odrzekł po chwili wahania szympans.
– Rozumiem – odparł Szulce. Nie rozumiał, ale postanowił nie ujawniać chwilowo tego faktu.
Zapadła chwila niezręcznego milczenia. Z nieba spływał upał wczesnego popołudnia. Słychać było brzęczenie much. Szulce postanowił przejąć inicjatywę.
-Dowód i prawo jazdy poproszę.
Po chwili trzymał w ręku kawałek plastiku. Porównał zdjęcie z oryginałem. Nie ulegało wątpliwości, przedstawiało tego, kogo miało przedstawiać.
– Proszę otworzyć bagażnik.
– Wolałbym nie – mruknął szympans.
Szulce zastanowił się, czy sytuacja zasługuje na miano niezręcznej. Jakby sprawę nie obracać, wyglądało że tak. Postanowił jednak nie dać się łatwo zbyć.
– Tu nie wolno parkować – rzekł wręczając dokumenty – proszę odjechać i na przyszłość bardziej uważać.
Miał nadzieję, że powiedział to tonem nie dopuszczającym cienia sprzeciwu. Szympans nie sprzeciwił się. Schował dokumenty i bez słowa przekręcił kluczyk w stacyjce.

Sledząc wzrokiem niknący w upalnym wąwozie ulicy samochód, Szulce wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł spocone czoło. Poprawił pas, czapkę i przepasujący pierś rzemień raportówki. Upał był nieznośny. Dzień starszego posterunkowego, pomyślał, nie różni się specjalnie od dnia zwykłego posterunkowego.

Po przeciwnej stronie ulicy biegł leniwym truchtem pies bez obroży i kagańca.