Z pamiętnika idioty. Wstyd (7)
29 stycznia, 2009
Wstyd umyka wszelkim próbom opartej na racjonalnych przesłankach analizy. Jakże często wstydzimy się, nie potrafiąc pojąć co jest źródłem tego przedziwnego i niepojętego uczucia. Wstyd, odczuwany w samotności i będący reakcją na własny, godzien naszego potępienia uczynek, wydaje nam się być szlachetniejszym uczuciem, niż wstyd wynikający z przyłapania nas na tymże uczynku przez bliźnich. Ale czy dotkliwszym?
Złapani na kłamstwie, wstydzimy się bardziej niż gdy kłamiemy. Wstydzimy się najprostszych czynności fizjologicznych, mimo iż mamy świadomość, że są one przecież nieuniknionym udziałem ogółu. Wstydzimy się gdy się kochamy i poszukujemy ustronnych miejsc, w których możemy bezkarnie oddać się miłości.
W przeciwieństwie do miłości, nienawiści nie wstydzimy się nigdy.
Nowe szaty cesarza – pomyślał Kropotkin przypatrując się pomarszczonemu tyłkowi monarchy – nie tylko są piękne, ale zasługują na to aby je głośno, publicznie pochwalić.
Ameryka. Historia pewnego zabawnego nieporozumienia.
20 stycznia, 2009
A zatem zaryzykujmy twierdzenie, że w czasach powszechnego dostępu do informacji, równie powszechny jest dostęp do sądów błędnych, popularnych pomyłek, nieporozumień wynikających z czyjejś dezynwoltury, złej woli, niedbalstwa bądź ignorancji. Raz popełniona pomyłka może zostać skorygowana, równie dobrze może zostać powielona siedem trylionów razy, uzyskując rangę prawdy objawionej, historycznego faktu lub prawa natury. Zrodzona przez górę mysz rośnie spokojnie do pokaźnych rozmiarów i jeśli damy jej wystarczająco dużo czasu i wystarczającą ilość gorliwych pomocników wyposażonych w przyrząd do klikania, może przerosnąć górę.
Pierwszym odruchem użytkownika internetu skonfrontowanego z sądem kontrowersyjnym, a rozpowszechnionym, jest sprawdzenie (naturalnie przy pomocy wyszukiwarki) jak się rzecz ma naprawdę. Osąd, czy rezultat takiego postępowania można uznać za smutny, czy też śmieszny, pozostawmy czytelnikowi.
Rok 1492 zapisał się w pisanej dużą literą Historii jako rok odkrycia Ameryki przez pana o nazwisku Cristóbal Colón, zwanego w naszym pięknym kraju zwyczajowo Kolumbem. Wielkie to było dokonanie i wielkości jego nie umniejsza fakt, że Colón odkrył kontynent zamieszkały od czasów późnego pleistocenu. Po prostu odkrył kontynent razem z potomkami tych, którzy odkryli go przed nim, ale najwyraźniej niesłusznie i w sposób niezasługujący na nasz szacunek lub uznanie. Sam Kolumb udał się w podróż jeszcze trzy razy po czym zmarł w przeświadczeniu, że niczego nie odkrył, lecz jedynie zgodnie ze swym zamiarem dotarł do Azji, której odkrywać nie trzeba było, bo już była od pewnego czasu odkryta. Wyposażeniem drugiej i trzeciej ekspedycji Kolumba zajmował się niejaki Alberico Vespucci: florentyński kupiec, autor rozlicznych listów i jak łatwo udowodnić notoryczny kłamca, oszust i mitoman. Chociaż po raz pierwszy postawił swą nogę na pokładzie w roku 1500 jako uczestnik wyprawy Pinzona, w napisanym 1504 roku i skierowanym do Pierro Soderiniego liście przypisuje sobie zasługę odkrycia kontynentu amerykańskiego w roku 1497 co jest kłamstwem nieudolnym, jako że w tymże roku zajęty był przygotowaniami do trzeciej wyprawy Kolumba. Korespondencja , teksty umów i pokwitowania dowodzą, iż rok 1497 spędził w Sevilli. W roku 1504 po raz pierwszy podpisuje się imieniem Amerrigo a czasem Amerigo. Błędy są zrozumiałe jeśli uświadomimy sobie, że do nowego niepospolitego imienia nasz wesoły Alberico musiał się przyzwyczaić.
Cofnijmy się jednak do roku 1497. Rok ten był pamiętny ze względu na wyprawę odkrywczą niejakiego Johna Cabota. Pomysłodawcą był król Henryk VII Tudor (tatuś tego Henryka, któremu błędnie przypisuje się sześć żon, ale o tym kiedy indziej) a sponsorem, organizatorem i finansistą niejaki Richard Ameryk, walijski arystokrata, kupiec i w ogóle sympatyczna postać. Wyprawa dotarła do wybrzeży dzisiejszej Kanady, pierwsze mapy odkrytej linii brzegowej od Nowej Szkocji po Nową Funlandię były właśnie jej skromnym wynikiem. To między innymi te właśnie mapy posłużyły później geniuszowi renesansowej kartografii, Martinowi Waldseemuellerowi jako pomoc, gdy podjął się swego wiekopomnego dzieła stworzenia pierwszej mapy całego podówczas znanego świata. Mapa była piękna, wykonana techniką drzeworytową i bogato zdobiona. Pokazywała ona, obok chudego niebywale kontynentu zwanego Mundus Novus również w swej górnej części osoby Ptolomeusza (tak, jak autor uważał, że wyglądał) oraz niejakiego A. Vespucci (tak, jak autor sądził, że na to zasłużył). Na dole widoczny jest napis, z którego wynika, że autor dzieła uwzględnił, obok dokonań ptolemeańskich również osiągnięcia i wiekopomne odkrycia autora aktualnego bestsellera pt. „Quattuor Amerjici Vespucci Navigationse“ (Cztery podróże Amerigo Vespucci), książki przetłumaczonej na 37 języków i z niejasnych powodów uznanej wówczas za dzieło naukowe, a w dodatku wiarygodne. Autor: Amerigo Vespucci. Pozycja o tyle ineteresująca, że zawierała między innymi twierdzenie autora, że to on właśnie jest odkrywcą Ameryki. Pięćdziesiąt lat po śmierci obu podróżników, potomkowie Kolumba musieli się spotkać z potomkami Vespucciego przed sądem, aby sprostować przynajmniej część zawartych w niej niewiarygodnych bredni florentyńskiego megalomana i bajarza
Jednakże w 1507 roku dziecko zostało niestety wylane niechcący wraz kąpielą i nic na to nie można było już poradzić. Mapa Waldseemuellera krążyła po Europie w ponad tysiącu egzemplarzy, podobizna florentyńskiego megalomana utrwaliła się do tego stopnia w świadomości i kolektywnej pamięci współczesnych, że odkręcenie oczywistej pomyłki nie było już możliwe.
Bezpośrednia sugestia, jakoby mógł istnieć związek pomiędzy nowym imieniem Alberico Vespucciego a nazwą nowego kontynentu pojawiła się po raz pierwszy w towarzyszącej Mapie Swiata broszurze noszącej tytuł „Cosmographiae introductio”. Jej autorem był najprawdopodobniej partner Waldseemuellera, Martin Ringmann. W oparciu – jak sam przyznaje – o lekturę i ocenę wymienionego powyżej bestsellera, w którym autor przypisał sobie zasługi dotyczące wszylkich nieomal odkryć dokonanych w Nowym Swiecie redukując konkurentów do sławy – włącznie z Kolumbem – do roli swych pomocników, Ringmann snuje rozważania, czy spotykana na coraz liczniejszych mapach nazwa America nie może przypadkiem być wynikiem chęci uczczenia wielkiego podróżnika i genialnego odkrywcy. Przyznaje jednak w miarę uczciwie, że rozważania na ten temat mają charakter czysto spelulatywny.
Sam Waldseemueller, gdy dotarły do niego wieści o raczej wątpliwej wiarygodności relacji Vespucciego, zastępuje w kolejnych wydaniach swego dzieła nazwę America bardziej neutralnym określeniem Terra Incognita. Na próżno, ogół już wie lepiej. I to nieomal wszędzie. Odmienne poglądy utrzymują się jedynie w Bristolu i – o dziwo – w nikaraguańskiej prowincji nazywanej przez Majów już w czasach prekolumbiańskich Amerrique. Prowincji odkrytej przez Kolumba w trakcie jego czwartej podróży.
Od dziesięcioleci toczona przez historyków i lingwistów debata, czy Ameryka zawdzięcza swą nazwę zamożnemu walijskiemu kupcowi, czy też raczej pomysłowości Majów, zdaje się nikogo raczej specjalnie nie interesować. Powszechny jest triumf folrentyńskiego fanfarona zawdzięczającego swą ugruntowaną w międzyczasie sławę pomyłce niemieckiego kartografa. Państwo wątpią? Przyjemnego klikania w obrębie Wikipedii życzę Państwu. Przyjemnego klikania.
Common knowledge vs. conventional wisdom. Porobiło się.
16 stycznia, 2009
Skąd wiemy to co wiemy? I skąd wiemy, że można polegać na tym, co przecież musi być prawdą, bo „wszyscy o tym wiedzą”?
Chętnie wierzymy, że świat jest dokładnie taki jak nam opowiedziano że jest. Dokładnie taki, jaki chcielibyśmy aby był. Taki jaki kochamy bądź jakiego się obawiamy. Wierzymy, że jedzenie marchwi poprawia wzrok (nie poprawia), spożywanie szpinaku przez dziatki jest pożyteczne bo tenże zawiera dużo żelaza (nie jest i nie zawiera), szkoci chętnie grają na kobzie boć to ich narodowy instrument (nie grają), że Graham Bell wynalazł telefon (nie wynalazł) a Fleming odkrył penicylinę (nie odkrył). Wierzymy (na szczęście nie wszyscy), że „kto wcześnie wstaje temu Pan Bóg daje”, że „oszczędnością i pracą narody się bogacą”, że Ameryka została nazwana na cześć Amerigo Vespucci, James Cook odkrył Australię a Magelan jako pierwszy opłynął ziemię dookoła. Ze francuski artylerzysta odstrzelił nos sfinksow, a Hitler był wegetarianinem. Ze „muzyka łagodzi obyczaje”, a wieloryb jest największym zwierzęciem na ziemi.
I tak można w nieskończoność. Albo prawie. Niezliczone są przykłady tego, co zdumiewająca większość bliźnich uważa za oczywiste fakty. I jakże nikłą jest nadzieja, że świadomość, jak kruche bywają fundamenty, na których budujemy konstrukcje zwane „własnymi poglądami” chroni przed podążaniem śladami błądzących. Nie chroni.
Wlokąc za sobą balast zużytych banałów i bezużyteczną półwiedzę, nazywając mieszaninę półprawd i wynikających z ignorancji przesądów wykształceniem, wskazujemy często palcem na tych co byli przed nami, wyśmiewając ich naiwne wyobrażenia o tym jaka naprawdę jest rzeczywistość, nauka, historia. Nazywamy ich wiedzę przesądami a naiwną wiarę w prawdziwość kulturowych mitów złudzeniami ignoranta.
Wieczorem, krótko przed zaśnięciem, próbując sobie przypomnieć czy Kubuś Puchatek mógł znać Kubusia Fatalistę wywieszamy w końcu białą flagę zmęczenia, skręcamy w boczną uliczkę myśli trywialnych bądź nieprzyzwoitych i zasypiamy wreszcie spokojnie śniąc o wygranej na loterii, życiu szczęśliwym i spokojnym bądź dupie Kasi-Maryni. Czy jakoś tak. Dobranoc, pchły na noc.
Syn marnotrawny. Historia z morałem.
12 stycznia, 2009
Streszczenie poprzednich odcinków:
Pewien sympatyczny i pracowity obywatel posiada dwóch synów. Młodszy, wiedziony brakiem rozsądku i raczej nieuzasadnionym przekonaniem, że życie może być przyjemniejsze jeśli tylko weźmiemy sprawy we własne ręce, prosi ojca o przynależną mu część majątku i opuszcza dom rodzinny.. Pozbawiony ojcowskiego nadzoru, żyje ponad stan roztrwaniając posiadane zasoby finansowe w sposób przyjemny czyli na napoje wyskokowe i dziwki zwane również nierządnicami. Próba zrobienia kariery jako świniopas spala na panewce, system kredytowy jest jeszcze w powijakach, niedostatek zaczyna być coraz bardziej dokuczliwy. Stanąwszy przed mało atrakcyjnym wyborem pomiędzy śmiercią z niedożywienia a powrotem do domu w charakterze skruszonego potomka, decyduje się na drugi wariant. Ojciec, nie posiadając się z radości, nie tylko rezygnuje z możliwych represji i pouczeń lecz również urządzając wystawny i kosztowny bankiet daje otoczeniu niedwuznacznie do zrozumienia, że postępowanie młodszego potomka jest jego sercu bliższe. Zrozumiałe oburzenie starszego syna Ojciec kwituje nakazem by cieszył się z powodu brata, który „był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się”.
——–
Następnego dnia, po wyczerpującej nocy spędzonej na gonitwie myśli, starszy syn zażądał wydania przysługującej mu części majątku. Zapakowawszy dobra ruchome na osły juczne, muły i wielbłądy udał się do pobliskiego miasta, wynajął pokój w gościńcu i rozpoczął życie wystawne oraz pozbawione trosk o dzień jutrzejszy. Ponieważ przepijanie i przejadanie oszczędności w towarzystwie kobiet lekkich obyczajów okazało się być być bardziej uciążliwe niż początkowo sądził, postanowił oddać się bez reszty hazardowi. Jakież było jednak jego zdziwienie, gdy zamiast przegrać wszystko co do ostatniego grosza, rozbił w miejscowej spelunce jackpot puszczając właściciela z torbami. Będąc nowym posiadaczem przybytku przyglądał się zrozpaczony rosnącemu z dnia na dzień stanowi konta. Nie wiedząc co począć z nagłym i nieoczekiwanym bogactwem rozpoczął pożyczać pieniądze na procent jak również na prawo i lewo preferując najmniej solidnych współobywateli i przedsięwzięcia obarczone największym ryzykiem. Po upływie roku okazało się jednak, że pieniędzy nie ubywa lecz wprost przeciwnie. Wkrótce był najzamożniejszym człowiekiem prowincji i utraciwszy ostatecznie nadzieję na zostanie biedakiem udał się skruszony do domu rodzinnego. Zgodnie z oczekiwaniami Ojciec sprał go po pysku, nazywając nieudacznikiem, łamagą i swym największym nieszczęściem. W nocy młodszy syn długo nie mógł zasnąć przewracając się z boku na bok…
c.d.n.