Słyszeli Państwo może o muzyku nazwiskiem Hendrix? Tak? To źle Państwo słyszeli. To znaczy dobrze, ale nie o tym co trzeba. W okresie wyczuwalnego wzmożenia narodowego („podpaski, które uwielbiają Polki”, „karma za którą przepadają polskie koty” itp.) warto, a może nawet należy, pochylić się nad niezasłużenie zapomnianą polskością wybitnych jednostek. Szczególnie jeśli miały one (te jednostki) niezaprzeczalne osiągnięcia . Dzisiaj Bartłomiej Rylski.

Ten kto będzie przeczesywał rozmaite wikipedie w poszukiwaniu naszego wybitnego rodaka, dozna rozczarowania. Nie ma kogoś takiego w sensie leksykalnym, a niesłusznie, bo był. Włodzimierz Bartłomiej Rylski urodził się w kwietniu 1932 r. w Warszawie. Co do tego nie ma wątpliwości. Podobnie jak co do tego, że rozpoczął swoją karierę w latach 50tych jako nauczyciel wychowania fizycznego. O początkach wiemy zadziwiająco mało, podobno po zerwaniu sobie rozmaitych więzadeł postanowił zostać piosenkarzem. I został. O tym, że był swego czasu kimś, niech świadczy zawarte małżeństwo z aktorką Sienkiewicz Krystyną, która w PRLu kimś była. Małżeństwo musiało trwać krótko, bo niedługo później aktorka była zamężna z kimś zupełnie innym. Bartłomiej (a może Włodzimierz?) był wykonawcą rozmaitych utworów w języku ojczystym, głównie szlagierów i pieśni patriotycznych oraz zaangażowanych w to wszystko, w co pieśni wówczas zaangażowane były. Nasz on był. Ale do czasu. Na przełomie 1964 i 1965 roku nagle o znanym i lubiany piosenkarzu występującym jako Bert Rylski w Polsce słuch zaginął. Skutecznie i na zawsze. Natomiast w Niemieckiej Republice Demokratycznej (która nie była ani republiką, ani też demokratyczna) pojawił się nagle w tym samym czasie niejaki Bert Hendrix. Ulubieniec władzy i publiczności, gwiazda estrady i telewizyjnych rewii. Od razu z utworami szturmującymi szczyty list przebojów. wieloletnimi kontraktami z wytwórnią płyt Amiga, występami w telewizyjnych rewiach. Wszystkie członkinie partii za nim szalały. Do dziś jakiś enerdowski emeryt pielęgnuje jego pamięć na specjalnym kanale jutubki. W jaki sposób nastąpiła błyskawiczna, cudowna przemiana artysty polskiego w niemieckiego pozostanie zapewne na zawsze niezgłębioną tajemnicą. Jedno trzeba mu jednak oddać. Był konsekwentny. W Polsce zaangażowany, w NRD też. W Polsce śpiewający bez akcentu polskie szlagiery i w NRD śpiewający bez akcentu i również szlagiery. W Polsce wzorowy patriota i ulubieniec władzy, w Niemczech, a jakże, również. Niektórzy są najwidoczniej patriotami uniwersalnymi. Kariera pieszczocha enerdowskiej władzy trwała nieprzerwanie do roku 1989. Pozostały niezapomniane dla byłych członków FDJ i SED-Betriebskampfgruppen utwory o tak znamiennych tytułach jak „Jaqueline”, „Der Sommer kommt wieder”, „Und wenn ich im pyjama bin” a przede wszystkim „La Bostella bei Tante Ella”.
Dla przedstawicieli skromnej wschodnioniemieckiej kontrkultury ten akurat Hendrix był uosobieniem wszystkiego co w enerdowskim zaduchu było najbardziej straszne i przygnębiające. Stalinowska odmiana drobnomieszczaństwa połączona z tragicznym kiczem wylewała się z ekranów telewizorów nieprzerwanym, ogłupiającym strumieniem przez lat 25 i nic nie można było, w tym więzieniu udającym państwo, na to poradzić.
Samemu twórcy, fetowanemu przez partyjnych bonzów i gospodynie domowe, najwidoczniej to nie przeszkadzało. Los chciał, że światła rampy zgasły tak samo szybko jak się zapaliły. W 1990 nagle zniknęły z dnia na dzień enerdowskie media, mieszkańcy byłych wschodnich Landów (z betonowymi podporami reżimu na czele) przypomnieli sobie nagle o tym, że byli zagorzałymi demokratami od zawsze, niewygodne relikty przeszłości musiały zniknąć. Nic w tym zatem dziwnego że Bert Hendrix wymazany został z dnia na dzień ze zbiorowej wyobraźni obywateli dawnego NRD i zastąpiony artystami nowymi i słuszniejszymi. Bert Hendrix przekształcił się z powrotem w Berta Rylskiego. W niemieckojęzycznej wikipedii można wyczytać, że zarabiał na życie sprzedając abonament różnych pisemek, a w ostatnich latach życia pilnował salonu gier. Pewnego lutowego dnia 2010 roku obywatel niemiecki Rylski postanowił udać się autobusem do lekarza, ale zmarł na serce na przystanku. Pozostawił wdowę, Margritt Rylski, która nadal żyje z zasiłku w Berlinie.
Los potrafi być naprawdę niesprawiedliwy. Syn polskiej ziemi, artysta, rodak Chopina, Norwida i Rymkiewicza, spoczywa zapomniany na berlińskim cmentarzu. Wzorowy patriota zawsze i wszędzie Zapomniany nie tylko przez pierwszą ojczyznę ale również przez rodaków wśród których święcił triumfy. doprowadzając do ekstazy dojarki, hutników i gospodynie domowe od Rostoku aż po Karl-Marx-Stadt.

Jak mówi stare, ludowe przysłowie: sic transit gloria mundi.

%d blogerów lubi to: