Religia i pornografia
31 sierpnia, 2011
Swiat jest pełen niesprawiedliwych, krzywdzących stereotypów. Łatwych uprzedzeń. Każdy może jednak coś zrobić, aby było ich mniej. Dzisiaj kolej na nasz kamyczek.
Wszyscy na niej ujeżdżają. Niesłusznie. Religia, jak się głębiej zastanowić, nie jest wcale taką złą rzeczą. Trzeba się tylko pozbyć nieuzasadnionej niechęci i zdobyć na świeże, pozbawione uprzedzeń, jak również wolne od stereotypów spojrzenie. Religia i pornografia mają wiele cech wspólnych. Zarówno w przypadku religii jak i pornografii chodzi o zaspokajanie potrzeb emocjonalnych wynikających z braku możliwości bezpośredniego obcowania. Religia, podobnie jak pornografia, jest substytutem obcowania. Obie mogą (choć nie muszą) prowadzić do emocjonalnego uzależnienia. Obie przynoszą chwilowe ukojenie, dając obietnicę, lecz uchylając się od jej doraźnego spełnienia. Niechętnie znoszą konfrontację z dobrodziejstwem wątpliwości. Czy naprawdę trzeba dalej?
Szereg podobieństw łączących religię z pornografią pozwala zozumieć niezwykłą popularność jaką ta ostatnia cieszy się akurat wśród osób szczególnie religijnych. Aby nie narazić się na zarzut szerzenia pogłosek o charakterze taniej kalumni (które to pogłoski mogłyby zupełnie niepotrzebnie urazić uczucia osób oddanych bez reszty pornografii), sięgnijmy do (naukowej) literatury i (poważnych) statystyk. Benjamin Edelman nie jest byle kim. Benjamin Edelman jest prawnikiem, lecz również specjalistą poświęcającym się między innymi, ale jak już, to bez reszty, badaniu i analizie zachowań użytkowników internetu i na dodatek (oh, oh) profesorem Harvard Business School. Nie tak dawno temu opublikował pracę zatytułowaną Red Light States: Who Buys Online Adult Entertainment?. Praca prezentuje niepublikowane dotąd statystyki dotyczące konsumpcji pornografii w USA. Pornografii internetowej rozumianej jako licząca się gałąź przemysłu. Przypomnijmy: w 2009 roku pornografia w internecie przyniosła jej dostarczycielom 4,9 mld. dolarów czystego zysku. Na świecie. Z tego jedynie w Stanach 2,8 mld. Jej regularnym i zadeklarowanym konsumentem jest co piąty mężczyzna i co ósma kobieta. Zadeklarowanym, tzn. takim, co się otwarcie przyznaje jak pytają. Trudno zatem mówić o zjawisku marginalnym i jest się czemu przyjrzeć. Edelman przyjrzał się. I wyłoniły mu się rozmaite, na pierwszy rzut oka dziwne, korelacje. Na pierwszy, bo jeśli przypomnimy sobie z jakiego założenia wyszliśmy, to na drugi już raczej nie.
Analiza geograficznego rozkładu tzw. subskrybcji stron dostarczających treści internetowe użytkownikom szybkich, szerokopasmowych łączy ujawniła korelację pomiędzy deklarowaną i rzeczywistą religijnością (mierzoną np. częstotliwością uczestnictwa w mszy świętej lub wysyłania dzieci na religię), a konsumpcją scen pokazujących rozmaite, przeważnie złączone ze sobą w rozmaity sposób, choć nie zawsze najlepiej do siebie pasujące narządy. Związek jest jednoznaczny. Najwyższa ilość subskrybentów przybywa z uchodzących za najbardziej religijne kręgów. We wszystkich statystykach prowadzi najbardziej surowy pod względem gorliwości religijnej stan Utah. Tradycyjnie bardziej religijne, konserwatywne południe wyprzedza bardziej umiarkowaną północ. Duże miasta pełne ateistów przegrywają z wiejską ostoją wiary i innych tradycyjnych wartości.
Najbardziej jednak zastanawiające jest to, że szczyt konsumpcji pornografii w małych miasteczkach południa przypada na dzień święty. Najwidoczniej, niedzielny, podniosły nastrój sprzyja dążeniu do szeroko rozumianego dobrostanu.
Edelman nie podaje niestety, czy konsumpcja pornografii jest większa przed, czy po mszy świętej niedzielnym nabożeństwie. Brak tej istotnej informacji nie powinien powstrzymać nas jednak od konkluzji, że osoby religijne mają, wbrew rozpowszechnianym przez kręgi ateistyczne demonizującym poglądom, cały szereg miłych, normalnych, ba, ludzkich cech. Nie jest tak źle.
—-
Edelman, Benjamin (2009). Red light states: Who buys online adult entertainment? Journal of Economic Perspectives, 23, 209-220. – do przeczytania tu
Estetyczna tabelka prezentująca zestawienie niektórych stytystyk dotyczących tematu – tu
Savoir vivre: jak się zachować w operze
21 sierpnia, 2011
Wchodząc do gmachu opery wkraczamy w świat konwenansów i ceremoniału. Opera jest takim miejscem, w którym savoir – vivre i etykieta obowiązują w sposób szczególny. I tu nasuwa się pytanie: szczególny, ale konkretnie jaki? Na scenę wkraczają wciąż nowe roczniki poszukujące przy pomocy gugla jakże niezbędnych życiowych wskazówek. Wychodzimy rocznikom i ich zrozumiałym potrzebom na przysłowiowe przeciw.
Strój
Do opery ubieramy się zawsze inaczej niż do kina czy choćby teatru. Ubiór do opery powinien być szczególnie staranny i elegancki. W przypadku mężczyzny ważne jest np., aby ulubiony dres był nie tylko czysty, lecz również utrzymany w stosownych, najlepiej stonowanych kolorach. Zdobiące bluzę nieprzyzwoite napisy w rodzaju fuck you, macaronis! lub Straszny Dwór rulez, you sucker! przykrywamy dyskretnie szalikiem ulubionego klubu miłośników opery. Nie ma potrzeby zaciągania kaptura głęboko na oczy; służby porządkowe w operze tego nie cenią. Mile widziane jest natomiast nakrycie głowy w postaci wesołej, kolorowej czapeczki utrzymanej w barwach narodowych lub regionalnych. Bywalec opery, szczególnie jeśli wystawiana jest opera obca, np. nie daj Boże niemiecka, lub o zgrozo, rosyjska, nie powinien się wstydzić swojej polskości. Powinien jednak pamiętać, że jeśli przyniesiona przezeń flaga narodowa do wymachiwania patriotycznego będzie zbyt duża, personel porządkowy może poprosić o pozostawienie dowodu miłości do ojczyzny w szatni. Lepiej z bólem serca zrezygnować z góry. Nic nie przemawia natomiast przeciwko ozdobieniu oblicza stosownym, a nikomu nie przeszkadzającym malunkiem. Obuwie kulturalnego widza powinno być nie tylko wygodne, lecz również wyczyszczone. Sandały, szczególnie obute na stopę pozbawioną skarpety, nie są mile widziane. Klapki kąpielowe są wykluczone i tabu.
Nieodzowną rolkę papieru toaletowego, butelki z napojem, gwizdek lub tzw. wuwuzelę kulturalny widz umieszcza w gustownej torbie-reklamówce, którą jednak pozostawia w domu, nawet wówczas, gdy nie jest do końca przekonany, że powyższe rekwizyty są zbyteczne.
Kobieta ma być skoordynowana w stroju z mężczyzną – poszczególne elementy jej skromnego ubioru winny z jednej strony nawiązywać w swej stylistyce do stroju partnera, z drugiej zaś zapobiegać nieprzyjemnym dysonansom. Dres raczej czarny (lub w ciemnym kolorze), biżuteria – brylanty lub jakiś inny gatunek kamieni sztucznych, które od brylantów mogą odróżnić tylko fachowcy-jubilerzy, np. cyrkonia, staranna fryzura, wygodne sportowe obuwie (zakryte pięty i palce), mała torebka, najlepiej pod kolor adidasów. Jeśli pada deszcz lub jest mokry śnieg przychodzimy w butach zimowych lub kaloszach i dopiero w szatni zmieniamy je na przyniesione ze sobą tzw. papcie.
Przed pójściem do opery
Udając się do opery powinniśmy poznać wcześniej jej libretto, okoliczności jej powstania, jej historię, nabyć przynajmniej podstawowe informacje o jej kompozytorze, autorze libretta, odświeżyć sobie informacje na temat epoki, w której oni żyli oraz tej, której dotyczy utwór, podstawowych kwestii związanych z operą jako taką oraz gmachem opery, do której się udajemy itp. Takie przygotowanie pozwoli prowadzić rozmowę „na temat” na najwyższym poziomie. Jeśli nie mamy znajomych gotowych podzielić się z nami swoją wiedzą, nieocenione usługi może oddać internet ze szczególnym uwzględnieniem przysłowiowego gugla.
Zachowanie w operze
Do opery powinniśmy przyjść przynajmniej kwadrans, a jeszcze lepiej na pół godziny przed rozpoczęciem imprezy, bo później może być tłok. Zadbajmy o to. Jeżeli jednak się spóźnimy i bileterzy wpuszczą nas na salę, to przeciskając się w ciemności do swych miejsc uważajmy na to, aby deptanie siedzącym po nogach ograniczyć do niezbędnego minimum. Syki i protesty osób niewrażliwych na naszą sytuację, kulturalny, spóźniony widz traktuje ze zrozumieniem i wielkodusznością udając, że ich nie słyszy. Reagowanie na zaczepki słowami „sam jesteś burak“ lub „coś pan taki wrażliwy, w końcu też zapłaciliśmy za to aby siedzieć, kmiocie jeden“ należy zarezerwować wyłącznie na okazje, w których nie da się ich uniknąć.
W jaki sposób wchodzimy do opery? Jeżeli przejście do szatni i sali operowej odbywa przez plątaninę korytarzy (tak jest najczęściej) on idzie pierwszy doprowadzając ją do szatni. Tu następuje procedura rozbierania i doprowadzania się do porządku w toalecie.
Jeżeli jest to przedstawienie, do którego wydano specjalny program, pierwszym obowiązkiem mężczyzny jest teraz go zakupić i wręczyć kobiecie. Od uwag w rodzaju: „Co, 10 złotych za ten świstek!“ lub sugerowania sprzedawcy bądź sprzedawczyni gdzie może sobie swój kosztowny program wcisnąć, lepiej się powstrzymać. Pamiętajmy jednak, że w czasie spektaklu będzie można zwrócić się z uprzejmą prośbą do sąsiada o wypożyczenie programu na chwilkę. Prośby takie spotykają się zazwyczaj ze zrozumieniem i przyczyniają się – szczególnie jeśli ponawiane wielokrotnie – do zawarcia ciekawych znajomości.
Następnie, jeśli jest jeszcze trochę czasu, on proponuje jej coś do picia w bufecie. Piwo w dużych ilościach nie jest ze zrozumiałych względów wskazane, podobnie jak zabieranie zakupionych napoi na widownię. Zakupując nieodzowny prowiant przeznaczony do spożycia podczas spektaklu, powinniśmy zwrócić uwagę na wybór mało szeleszczących opakowań. Oczywiście on płaci za wszystko. Następnie można się udać na krótko do tzw. foyer, które jak sama nazwa wskazuje służy do przestawienia telefonu komórkowego na tryb wibracyjny. Na widowni może być chwilami głośno, przez co możemy nie usłyszeć dzwonka telefonu i przeoczyć ważną rozmowę.
Na widowni
Na widownię wchodzą w ten sposób, że ona idzie przodem. On wyprzedza ją przed wejściem do rzędu i idąc bokiem, twarzą do osób w nim siedzących i przeprasza torując jej drogę. Ona idzie za nim również zawsze bokiem i twarzą do siedzących. Nie przeprasza. Siadają w taki sposób, że ona znajdzie się po jego prawej stronie. Należy dokładnie sprawdzić czy to na pewno właściwe miejsca, by nie tworzyć potem niezręcznej sytuacji, w której trzeba się będzie szarpać i wykłócać z drobiazgowymi osobami, które mają na te miejsca bilety. Nie ociągajmy się z siadaniem, by nie prowokować niepotrzebnych uwag dotyczących zasłaniania widoku (ha, ha widoku) osobom siedzącym za nami. Nie zaczynamy klaskać w każdym momencie, w którym wydaje nam się to stosowne, pamiętając również o tym, aby natychmiast przestać, jeśli nikt się nie dołączy. Lepiej w ogóle nie zaczynajmy ani nie kończmy oklasków obowiązkowo jednak dołączając się do klaszczących. Nie musimy gwizdać. Ani tupać. Rozmawiając w trakcie spektaklu należy to robić cicho i nie wymieniać nazwisk znajomych ani znanych osób. I tak nikt nie usłyszy, a poza tym można to zawsze nadrobić w trakcie przerwy. Komentując wygląd lub ubiór obecnych na sali osób, nie należy wskazywać ich palcem. Jeżeli ktoś przechodzi przez rząd, należy bezwzględnie wstać i pouczyć go o niestosowności jego skandalicznego zachowania. Nie rozkładajmy rąk i nóg, by nie przeszkadzać sąsiadom, chyba że one również to robią, lub dają nam niedwuznacznie do zrozumienia, że im to nie przeszkadza. Używanie lornetki, jeżeli siedzimy blisko sceny należy ograniczyć do niezbędnego minimum i najbardziej interesujących scen. To samo dotyczy rozmów przez telefon komórkowy; teściowa, lub koledzy z pracy, z którymi pragniemy się podzielić naszymi estetycznymi uniesieniami, mogą poczekać do przerwy. Pamiętajmy, że nie wolno spóźnić się na drugą część spektaklu, szczególnie jeśli siedzimy w środku rzędu. Jeśli jednak się to nam zdarzy, powinniśmy w trakcie przeciskania się na miejsce przeprosić każdego, komu naszym przeciskaniem się przeszkadzamy, nawet za cenę lekkiego, ale przecież nieuniknionego zamieszania.
Pod koniec spektaklu
W miarę zbliżania się końca spektaklu ważne jest zachowanie czujności i nieprzeoczenie momentu, w którym należy się poderwać i zacząć energicznie przedzierać w stronę wyjścia. Przydatna bywa w tym celu pobieżna chociaż znajomość libretta. Osoby, które się zagapią, będą stały w długiej kolejce do szatni narażając siebie, a co gorsza swych partnerów, na długie, niepotrzebne czekanie.
—-
Powyższy tekst powstał już dawno, ostatnio się tylko przypomniał. I zajął miejsce przewidzianego na dzień dzisiejszy wpisu pt. „Rola hentai jako istotnej pomocy naukowej dla wychowanków seminariów duchownych”. Którego nie będzie wcale, bo autor ma powyżej oskarżeń o cynizm i manipulację. Po co mu to.
Miłosierdzie
18 sierpnia, 2011
Czasem warto się zatrzymać. Nabrać powietrza. Rozejrzeć. Zastanowić. Do dziwnych wniosków dojść można. Ale przede wszystkim, można się zdziwić.
Encyklikę Quadragesimo anno zawdzięczamy niejakiemu Achille Ratti, z zawodu papieżowi, znanemu powszechnie pod pseudonimem Pius XI. Interesujący ten dokument ujrzał światło dzienne 15 maja 1931 roku i zajmuje szczególną pozycję w katalogu źródeł, na które powołują się nasi domorośli krytycy socjalizmu. Krytycy proweniencji narodowo-katolickiej. Socjalizm – twierdzą – został przez katolicyzm jednoznacznie potępiony. Katolik nie może być socjalistą, bo bycie socjalistą i katolikiem się zupełnie wyklucza. Kościół jest w tej sprawie zupełnie jednoznaczny. I na dowód swych słów wyciągają encyklikę, machają nią krótko, ale za to energicznie przed nosem rozmówcy, aby natychmiast schować ją za plecami. Krytycy katolicyzmu dają się na ten numer nabrać. Jest to duży błąd. Należy samemu zajrzeć do środka. Zaglądamy i czytamy:
„Po pierwsze więc, jest dzisiaj oczywiste, że nie tylko same bogactwa, ale i ogromna siła i despotyczna, ekonomiczna dominacja – są skoncentrowane w rękach niewielu, którzy często nawet nie są właścicielami, ale powiernikami i dyrektorami funduszy inwestycyjnych, którymi zarządzają dla własnych przyjemności.
Siła ta staje się szczególnie kusząca dla tych, którzy te pieniądze trzymają i kontrolują, bo wykorzystując swoją pozycję mogą kierować i umieszczać kredyty według swojego uznania dostarczając ‘krwi’ do obiegu do całego ‘ciała ekonomicznego’ i trzymając w swoich rękach całą ‘duszę produkcji’, tak że bez ich zgody nikt nie ma prawa nawet oddychać”.
„Wolna konkurencja umarła a dyktatura ekonomiczna zajęła jej miejsce. Żądza dominacji i zysku zwyciężyły. Całe życie ekonomiczne stało się ciężkie, okrutne, bezlitosne i okropne.”
Acha.
Kropotkin, przypomniawszy sobie, że większość znanych mu polskich pracowników banków to ludzie głęboko wierzący, postanawia umówić się z pewnym znanym z głębokiej żarliwości prezesem. I zaproponować mu przygotowane przez siebie materiały szkoleniowe dla pracowników kierowanej przez niego instytucji. Ma już nawet tytuł roboczy: „Rola miłosierdzia w ocenie zdolności kredytowej bliźniego w świetle encykliki „Quadragesimo anno“. Jest nawet dobrej myśli, bo przecież.
Subtelne różnice
12 sierpnia, 2011
Ostatnio prasa doniosła. A my przepisujemy, bo komunikaty prasowe potrafią mieć, z przyczyn zapewne technicznych, żywot efemeryczny.
Kraków: Nigeryjczyk pogryzł kontrolera i wyskoczył przez okno
Kara do dwóch lat pozbawienia wolności może grozić 33-letniemu Nigeryjczykowi, który podczas kontroli biletów w krakowskim autobusie pogryzł jednego z kontrolerów
– Podczas kontroli biletów Nigeryjczyk okazał nie skasowany bilet. Kiedy kontrolerzy poprosili go o dokumenty, w pewnym momencie zaatakował jednego z nich, gryząc go w ramię i palce, a następnie „na główkę” wyskoczył przez okno – poinformowała Katarzyna Padło z zespołu prasowego małopolskiej policji.
Kontrolerzy zatrzymali go w pobliżu i przekazali wezwanej w trakcie interwencji policji. Na miejsce wezwano także karetkę dla pogryzionego kontrolera.
Prasa ma to do siebie, że donosi. Jeśli wierzyć prasie, jeszcze się nigdy tak nie zdarzyło, że się nic nie zdarzyło. Komunikaty tego rodzaju ukazują się z pewną regularnością. I dotyczą niejednokrotnie sprawców nie będących Nigeryjczykami. Jak na przykład ten:
Ojciec gwałcił córki i „pożyczał” je kolegom
Akt oskarżenia przeciwko mężczyźnie podejrzanemu o molestowanie seksualne dwóch córek skierowała do sądu Prokuratura Rejonowa w Gorzowie Wielkopolskim. Jedna z dziewczynek urodziła dziecko, którego ojcem jest jej ojciec, w wieku 13 lat.
Zdaniem prokuratury, mężczyzna współżył z córkami, kiedy nie miały jeszcze ukończonych 15 lat. Został on pozbawiony władzy rodzicielskiej. Grozi mu do 12 lat więzienia.
– Z zeznań świadków wynikało, że jedna z córek w wieku 13 lat urodziła jego dziecko, które zmarło po kilku miesiącach – poinformował w środę rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim Dariusz Domarecki.
Na zarządzenie prokuratora przeprowadzono ekshumację zwłok dziecka, by pobrać materiał porównawczy do badań genetycznych; potwierdziły one, że ojcem jest podejrzany mężczyzna.
W śledztwie ustalono, że latach 2007-2010 w Gorzowie Wlkp. Dariusz B. kazał córkom współżyć ze swoim kolegą, który również zasiądzie na ławie oskarżonych.
Ponieważ jesteśmy zdania, że polskość (Polskość). w niczym nie ustępuje nigeryjskości, a pod pewnymi względami być może nawet ją przewyższa, przepisujemy artykuł jeszcze raz, nanosząc tym razem konieczne poprawki. Poprawki wytłuszczamy, bo przecież.
Polak gwałcił córki i „pożyczał” je kolegom
Akt oskarżenia przeciwko Polakowi podejrzanemu o molestowanie seksualne dwóch córek skierowała do sądu Prokuratura Rejonowa w Gorzowie Wielkopolskim. Jedna z dziewczynek urodziła dziecko, którego ojcem jest jej ojciec, w wieku 13 lat.
Zdaniem prokuratury, Polak współżył z córkami, kiedy nie miały jeszcze ukończonych 15 lat. Został on pozbawiony władzy rodzicielskiej. Grozi mu do 12 lat więzienia.
– Z zeznań świadków wynikało, że jedna z córek w wieku 13 lat urodziła jego dziecko, które zmarło po kilku miesiącach – poinformował w środę rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim Dariusz Domarecki.
Na zarządzenie prokuratora przeprowadzono ekshumację zwłok dziecka, by pobrać materiał porównawczy do badań genetycznych; potwierdziły one, że ojcem jest podejrzany Polak.
W śledztwie ustalono, że latach 2007-2010 w Gorzowie Wlkp. Dariusz B. kazał córkom współżyć ze swoim kolegą, który również zasiądzie na ławie oskarżonych.
Teraz już chyba jest dobrze, prawda? Różnica pomiędzy informacją, a denuncjacją potrafi być subtelna. Bardziej subtelna, niż pomiędzy gryzieniem kontrolerów, a gwałceniem nieletnich córek. Tak subtelna, że chciałoby się powiedzieć „bo nie wiedzą, co czynią“. Chciałoby się. Ale czy można? Może jednak powinni?
—-
Obie notatki prasowe ukazały się w odstępie dwóch tygodni, obie zostały przez Sz.P. redaktorów przepisane (nieomal dosłownie) z biuletynu PAP-u. Oryginały (dla dociekliwych i zdziwionych) do znalezienia tu i tu.
1944. Bilans powstania.
6 sierpnia, 2011
Decyzję podjęto na wieść o zbliżaniu się do Wersalu sojuszniczych sił zbrojnych. Powstanie wybuchło 19 sierpnia. Nie czekając na przybycie wojsk amerykańskich, podziemie – mimo przewagi przeciwnika – zaatakowało garnizon sił niemieckich. Przychylny nam (jak zwykle) Norman Davies napisze w swej poświęconej powstaniu warszawskiemu monografii, że dokonano ataku na resztki garnizonu. Trudno dociec co miał na myśli, siły niemieckie w Paryżu wynosiły ok. 20.000 ludzi – to jednak więcej, niż liczebność garnizonu niemieckiego w Warszawie w momencie ogłoszenia godziny W).
Zapewne pojawią się głosy, że Paryżanie mieli łatwiej. Mieli. Ze sojusznik nie opuścił ich w potrzebie. Nie opuścił. Francuska policja przeszła (wraz z uzbrojeniem) na stronę powstańców. Wzniesiono barykady. W centralnych dzielnicach rozgorzały zacięte walki uliczne. Jak się później okazało, niemiecki komendant zignorował podobno rozkaz zrównania miasta z ziemią. Dowodzący 2. francuską dywizją generał Leclerc dopuścił się niesubordynacji wydając jednej z kolumn (bez czekania na pozwolenie Amerykanów) rozkaz wkroczenia do ogarniętego walkami miasta. Czołówka złożona z trzech czołgów, jedenastu wozów przeciwpancernych i kompanii saperów dotarła do ratusza w szóstym dniu powstania, 24 sierpnia o godzinie 21.22. Wita ją Georges Bidault, szef Narodowej Rady Ruchu Oporu. Kapitulacja niemieckiego garnizonu odbędzie się dwa dni później, na Placu Opery. Główną organizacją powstańczego ruchu oporu (FFI) kierował (nawiasem mówiąc) komunista, pułkownik Henri Tanguy.
Dzień później, 27 sierpnia, mimo trwających jeszcze sporadycznych walk, Leclerc, Bidault, Tanguy i de Gaulle spacerują zgodnie, na oczach wiwatujących Paryżan, po Polach Elizejskich. Bilans powstania: po stronie francuskiej, w zależności od źródeł 630 do 950 zabitych, około 1000 rannych. Wśród ludności cywilnej 2800 zabitych i rannych. Po stronie niemieckiej 3200 zabitych, nieznana liczba rannych i 12800 wziętych do niewoli. Ucierpiało (w mniejszym lub większym stopniu) około 6% budynków śródmieścia.
Obowiązująca w niekończącym się u nas od dziesięcioleci dyskursie narracja nawiązuje do wciąż tych samych, pozornie nieuniknionych pojęć. Potykamy się o nie. Przechodzimy obok nich, przepełzamy pod nimi. Retoryka jest zawsze ta sama. Moralne zwycięstwo. Czy to, co się wydarzyło w Paryżu w sierpniu 1944 roku można określić mianem moralnego zwycięstwa? Na pewno nie. A może był to heroiczny zryw ludności stolicy? Ależ skądże. Czy można mianem heroicznego zrywu określić coś, co przebiegło w miarę gładko i przy minimalnych stratach najzwyczajniej się udało? Chyba nie. Warunkiem koniecznym heroizmu jest beznadziejność sprawy. Najlepiej zwieńczonej spektakularną klęską. Wspaniała i nieunikniona danina krwi? Jaka tam ona wspaniała. Rozdział bezprzykładnego bohaterstwa? No, doprawdy. Może w takim razie udało im się przynajmniej ocalić honor narodu? Kosztem niepowetowanych strat? Trudno powiedzieć, dzisiejszy Francuz, zapytany o tak rozumiany honor narodu, mógłby mieć pewne trudności ze zrozumieniem, o co pytającemu chodzi.
Francuzi mieli historyczną szansę, ale ją zaprzepaścili. Mogli mieć pomniki. I to jakie. Mogli wstrząsnąć sumieniem świata. Nie wstrząsnęli. Mogli mieć grubą książkę angielskiego historyka i wspaniałe muzeum powstania. Nie mają. Mają miasto i dorobek tych, którym udało się przeżyć. Nawet odbudowywać (z dumą) nie mieli czego.
No cóż, nie wszystko wszystkim może się udać. Tak już czasem bywa, historia nie jest fair.