This was a very terrible and melancholy Thing to see, and as it was a Sight which I cou’d not but look on from Morning to Night; for indeed there was nothing else of Moment to be seen, it filled me with very serious Thoughts of the Misery that was coming upon the City, and the unhappy Condition of those that would be left in it.

Daniel Defoe
„A Journal of the Plague Year”

Pierwszy był sąsiad z góry, emerytowany pracownik kantoru włókienniczego, niejaki Zajcew. Jeszcze przed tygodniem zwykł czaić się w ogarniętej półmrokiem sieni kamienicy, aby wyjaśniać zaskoczonemu Kropotkinowi (lub komukolwiek z wchodzących, bądź wychodzących mieszkańców) co sądzi na temat nieodpowiedzialnych jednostek dokonujących w pobliskim sklepie zupełnie niepojętych, bo rozpasanych zakupów artykułów codziennego użytku.
– Mąkę wykupują – szeptał nerwowo – cukier też.
– Hm – odparł Kropotkin.
Kropotkin potrafił sobie doskonale wyobrazić, że Zajcew porozumiewawczo przy tym mrugał. Ze względu na półmrok nie mógł mieć jednak całkowitej pewności.
– Zgodzi się Pan ze mną – ciągnął Zajcew – że jest to zachowanie zgoła nieracjonalne i wysoce aspołeczne. W ten sposób może dojść do paniki i wtedy naprawdę będzie problem. Ludzie zobaczą, że nie ma cukru i zaczną dopiero kupować. Karygodne zachowanie, jeśli się mnie Pan pyta.

Dwa dni później Zajcewa zabrało pogotowie. Znalazła go baronowa Unbehagen leżącego na podeście półpiętra. Zajcew spoczywał na plecach i cicho kwilił. Najwidoczniej stracił równowagę i potknął się wnosząc po schodach ogromniasty pakunek papierów wartościowych w rolkach. Rolki leżały porozrzucane wokół leżącego Zajcewa, który upadając doznał złamania tego i owego, a przede wszystkim niestety również miednicy. Sanitariusze ponieśli Zajcewa na noszach do karetki i tyle go widziano. Porozrzucanymi rolkami papieru toaletowego zaopiekowali się szybko pomocni sąsiedzi. Po paru minutach już nic nie leżało.

Następna była mieszkająca w oficynie pod numerem trzynastym stara Korbiennikowa, która spędziwszy słotny i zimny dzień na bieganiu po aptekach w celu uzupełnienia i tak już pokaźnych zapasów środków dezynfekcyjnych i masek chirurgicznych dostała zapalenia płuc i zeszła była w trymiga. W ciągu dwóch dni, bywają bowiem zapalenia płuc z takim piorunującym przebiegiem i nic na to człowieku nie poradzisz.

Po Korbiennikowej przyszła pora na przedsiębiorcę Zylbersztajna. Zylbersztajn zajmował słoneczny apartament z obszernym balkonem, na trzecim piętrze, od ulicy. Zajmował, bo już nie zajmuje. Ten zazwyczaj spokojny i zrównoważony człowiek zainwestował oszczędności swojego życia w biuro podróży, niestety nagle, w związku z zaistniałą sytuacją epidemiologiczną okazało się, że podróży nie będzie. Czego niestety nie można powiedzieć o zobowiązaniach bieżących i przyszłych.  Zylbersztajn, najwidoczniej nie potrafiący pogodzić się z zaistniałą sytuacją musiał zostać poddany tak zwanej, jak się fachowo wyraził badający go psychiatra, hospitalizacji. Krótko i zwięźle: po tym, jak nocą wyszedł na balkon i wymachując rękoma zaczął wydawać różne sprośne okrzyki, sąsiadom nie pozostało nic innego, jak wezwać policję. Wezwana policja została przez Zylbersztajna pokopana i pogryziona. Wśród wydawanych przez przedsiębiorcę Zylbersztajna okrzyków najniewinniejszy był krótki wierszyk, który brzmiał mniej więcej tak (cytuję z pamięci):
„wirusa się nie boję, bo mam w dupie naboje“. Koniec cytatu.
Niewinna ta rymowanka nie wzbudziłaby zapewne protestów, ani nawet niepokoju sąsiadów, gdyby nie fakt, że Zylbersztajn wybrał na swój głośny występ godzinę czwartą nad ranem, na balkonie pojawił się ubrany jedynie w klapki kąpielowe i kwestie słowne przerywał wygrywanym na trąbce sygnałówce utworem przypominającym hejnał mariacki, chociaż raczej odlegle. Sanitariusze uporali się z Zylbersztajnem raz dwa i nie pomógł mu ani zerwany ze ściany krucyfiks, którym próbował się od intruzów odganiać ani też pokaźnych rozmiarów portret urzędującego prezydenta, którym usiłował bezskutecznie osłonić miejsca intymne.  Może zresztą było też na odwrót, w zamieszaniu trudno było się rozeznać. Fakt, że Zylbersztajn był trzeźwy pogorszył tylko jego i tak już beznadziejne położenie.
. . .
Mimo usilnych starań Kropotkin nie może pozbyć się natrętnej myśli, że nie są to ostatnie ofiary grasującej wokół zarazy.

„This may serve a little to describe the dreadful Condition (…), tho’ it is impossible to say any Thing that is able to give a true Idea of it to those who did not see it, other than this; that it was indeed very, very, very dreadful, and such as no Tongue can express“

Daniel Defoe
A Journal of the Plague Year

Poranna audycja. Rozmowa dziennikarki (dziennikarki?) z zaproszonymi do studia politykami.
– Chciałabym zacząć od pytania – zaczęła od pytania prowadząca – co państwo macie do zakomunikowania naszym głęboko zaniepokojonym słuchaczom?

Kropotkin, który do tej pory nie był zaniepokojony, ani głęboko, ani płytko, nadstawił uszu. W zasadzie nie zamierzał się niepokoić, szczególnie, że nie dostrzegał do niepokoju żadnych powodów, ale wiadomo, może z faktu, że nie dostrzegał niekoniecznie musiało wynikać, że takich powodów nie było? Bo i kto tam wie? Na wszelki wypadek Kropotkin postanowił wyłączyć odbiornik. Odbiornik, jak sama nazwa wskazuje, służy do komunikacji jednokierunkowej. Komunikacja jednokierunkowa od zawsze napawała Kropotkina niepokojem, głównie ze względu na asymetrię. Odbiornik mógł na przykład służyć do niepokojenia Kropotkina, natomiast gdy Kropotkin chciał uporać się z własnym niepokojem, to był raczej nieprzydatny.

Około południa Kropotkin lekkomyślnie włączył telewizor. W telewizorze można zobaczyć różne, przeważnie głupie i nudne rzeczy produkowane przez przemysł telewizyjny dla mniej wymagających. Telewizję można jednak traktować jako źródło informacji czyli dowiedzenia się co się dzieje i właśnie w tym celu Kropotkin włączył. Nie żeby traktował uzyskiwane drogą zasysania programu telewizyjnego informacje z zaufaniem, ale czasem zdarzał się cud i pośród mało interesujących, ale za to nierzetelnie podanych wiadomości można było coś tam wyłowić.

Spiker wyglądał poważniej niż zwykle, ale to nie musiało jeszcze nic oznaczać. Może zresztą Kropotkinowi tak się tylko wydawało.

– Zaczniemy od najważniejszego tematu czyli Koronawirusa- powiedział spiker. Po czym streścił wypowiedzi różnych polityków ochoczo wypowiadających się na każdy temat, ze szczególnym uwzględnieniem tematów, o których wypowiadający się politycy nie mieli pojęcia. Wypowiedzi polityków partii rządzącej sprowadzały się do tego, że nie ma powodów do paniki. Wszystko jest pod kontrolą i doskonale zorganizowane na wypadek. Wypowiedzi polityków opozycji sprowadzały się do tego, że nic nie jest zorganizowane, a na odcinku ostrzegania przed niepotrzebną paniką sytuacja jest wręcz tragiczna.

Ponieważ mieszkanie wymagało sprzątnięcia, Kropotkin zaczął je sprzątać. Telewizor dalej sobie gadał. Ostrzeżenia przed niepotrzebną paniką powtarzały się z nużącą regularnością, to znaczy co 10 minut. Po sprzątnięciu mieszkania Kropotkin udał się na spacer i wiedziony nagłym impulsem wszedł do pobliskiej kawiarni. Rozmowy stałych bywalców obracały się wokół tego i owego ale głównie wiadomo czego. Kropotkin, zirytowany zaistniałą sytuacją zamówił dużą kawę z mlekiem i starym przyzwyczajeniem sięgnął nieopatrznie po gazetę.