Zapach dworców, wiatr rozwiewający włosy gdy wychylasz się z okna wagonu, pęd ciepłego,  pachnącego parą i sadzą powietrza.

Konduktor w tramwaju i autobusie. Czarna skórzana torba z mosiężnym zamkiem wisząca na umundurowanej szyi. Miejsce dla konduktora jako sacrum: nie wolno usiąść.

Budki telefoniczne, ciężka od ludzkich rozmów słuchawka o smaku metalu.

Tramwaje ze stopniami, na których można było stać w czasie jazdy fantazyjnie trzymając się mosiężnej poręczy ręką wolną od przygładzania fryzury.

Siatki na zakupy wypełnione dobrami budzącymi ogólne pożądanie.

Poczekalnie gabinetów lekarskich z masywnymi popielniczkami i trudną do przeoczenia emaliowaną spluwaczką w kącie. Zapach lizolu, jodyny i potu ludzi przestraszonych nieuniknionym.

Czarno białe zdjęcia zdobiące gablotkę miejscowego fotografa. Na fotografii obowiązkowy pierwszy komuniant, w garniturku udającym dorosły i z obligatoryjną gromnicą w kurczowo zaciśniętej piąstce. Przegub zdobi (w sposób widoczny) pierwszy pękaty zegarek.

Odgłos kopyt końskich na bruku. Mleko jedzie.

Ulice miast wymarłe z okazji filmu fabularnego pokazywanego (raz na tydzień) w telewizji. Z każdego uchylonego okna dobiega ten sam odgłos.

Informacja o wysokości nakładu książki w stopce redakcyjnej.

Tęgie niewiasty opierające biust o parapet otwartego na oścież okna. Nic im nie umknie.  Epoka przedtelewizyjna nakazuje zaspokoić ciekawość w sposób prosty lecz  skuteczny.

Pocztówki dźwiękowe z motywami kwietnymi i nieodłącznym rzężeniem i szumotrzaskiem.

Szatniarz jako zawód pozwalający na życie spokojne, ciekawe i dostatnie.

Herbata z fusami pita w biurach z wyszczerbionych i zawsze zbyt gorących szklanek.

Niedzielne rodzinne spacery po głównej ulicy miasta połączone z oglądaniem sklepowych wystaw. Nabożne skupienie oglądających pralkę, spłowiałe od słońca koperty płyt długogrających bądź odkurzacz.

Świętych Agat jest od groma. Przynajmniej dziewięć. Dzisiaj oryginał: Święta Agata z Katanii. Zwana też czasem Agatą Sycylijską.

Rozpocząć należałoby od Decjusza. Był cesarzem – nader energicznym – przez dwa lata z kawałkiem. W 249 roku sięgnął po władzę w sposób zgodny z uświęconą tradycją, czyli mordując swego poprzednika i prosząc grzecznie senat o przyznanie mu wakującego stanowiska. Senat nie zwykł w takich przypadkach odmawiać i entuzjastycznie przyznał. Ponieważ cesarstwo rozłaziło się w szwach, nowo upieczony władca postanowił coś z tym zrobić. Pomysł polegał na wydaniu edyktu nakazującego wszystkim poddanym dostarczenie świadectwa lojalności poprzez złożenie ofiary jego autorowi. Ze stanowiskiem cesarza związane były mianowicie dodatkowe przywileje i udogodnienia, jednym z nich był awans na boga. Niektórzy chrześcijanie mieli dylemat moralny ze względu na kategoryczny imperatyw zawarty w pierwszym przykazaniu. Większość nie miała – co później doprowadziło w gminach chrześcijańskich do pewnych niesnasek.

Legenda głosi ( podczas gdy historia milczy) że Agata spodobała się namiestnikowi Sycylii, niejakiemu Kwincjuszowi (Quintianus) który, mimo że była chrześcijanką, postanowił jej się oświadczyć. Jak większość neofitów, Agata przejęła się nową religią do tego stopnia, że postanowiła żyć i umrzeć w dziewictwie. Kwincjusz, urażony w swej miłości własnej, jedynie częściowo wyszedł jej marzeniom na przeciw, a mianowicie ułatwiając jej zejście. Przedtem jednak rzucał jej kłody pod nogi, umieszczając ją (prawdopodobnie w celach dydaktycznych) w miejscowym burdelu, zwanym też bardziej oględnie lupanarem. Legenda głosi dalej (i tu się robi niesamowicie), że po miesiącu spędzonym w przybytku płatnej miłości Agata nadal pozostawała dziewicą. Potomni słusznie uznali to za cud. Kwincjusz natomiast, nie tylko się zirytował, lecz wykorzystując edykt Decjusza wtrącił nieboraczkę (nadal dziewicę) do więzienia. Gdy i to nie pomogło, nakazał amputować jej obie piersi przy pomocy żelaznych szczypiec. Może to było bardzo bolesne i mało estetyczne, ale posłużyło wielu malarzom renesansu i baroku za źródło inspiracji. Zwykli oni przedstawiać męczenniczkę zapiętą wysoko pod szyję, ale za to z tacą w ręku. Na tacy leżały piersi. Z konwencji wyłamał się później Tiepolo, u niego tackę trzyma jakiś chłopczyk, z tego powodu obraz jest niestety mniej śmieszny.

Wtrąconej do lochu przybywa – zupełnie nieproszony – na ratunek duch św. Piotra i usiłuje posmarować rany jakimś mazidłem. Agata grzecznie ale stanowczo odmawia. Było to postępowanie przewidujące, następnego dnia zostaje, na rozkaz Kwicjusza, upieczona żywcem. Egzekucja zostaje podobnież  przerwana przez trzęsienie ziemi. Wbrew przysłowiu twierdzącemu że „co się odwlecze, to się nie upiecze” kaźń kontynuowano gdy tylko wstrząsy ustały.

Z jakiegoś niepojętego powodu, ludność Katanii uznała, że fakt ocalenia miasta w trakcie mającego miejsce rok później wybuchu Etny to zasługa męczenniczki. Kwincjusz już tego nie dożył, zmarł kopnięty przez własnego konia. Również Decjuszowi się nie poszczęściło, wybrał się na wyprawę przeciw Gotom i już z niej nie wrócił.

Wspomnienie liturgiczne Agaty, męczennicy w kościele katolickim obchodzone jest 5 lutego. Agata prawosławna obchodzona jest natomiast 18 lutego.

Jej atrybutem jest dom w płomieniach. Czasem też misa z obciętymi piersiami. Jest patronką kominiarzy, ludwisarzy, odlewników i z niewyjaśnionych przyczyn – również pielęgniarek.

Modlitwa do św. Agaty pomaga w schorzeniach piersi i chroni przed piorunami w czasie burzy. Pogląd, jakoby w przypadku wybuchu pożaru, modły do św. Agaty należy poprzedzić zawiadomieniem straży pożarnej, zwykło się zaliczać do niebezpiecznych herezji.

Nie, nie wszystko co z pozoru wydaje się idiotyzmem, musi nim również być. Czasem rzecz jest bardziej skomplikowana niż to się z początku wydaje.

Powtarzaną do znudzenia maksymę „czas to pieniądz” wypowiedział jako pierwszy (po angielsku) Benjamin Franklin w 1748 roku. Tak, tak, ten Benjamin Franklin. Nieważne z jakiej okazji i komu to powiedział, nie będziemy się rozdrabniać. Kto ma ochotę, niech sprawdzi. Efektowny komunał wczepił się zębami i pazurami w korę mózgową następnych pokoleń, podobno byli nawet tacy, którzy naiwnie sądzili, że to prawda.

Otóż nie. Powiedzmy sobie uczciwie: czas i pieniądz to zupełnie odmienne zjawiska. Przekona się o tym każdy, kto ufając obiegowej mądrości spróbuje używać ich zamiennie. Np. oferując jako ekwiwalent zapłaty za dowolne dobra doczesne dowolną ilość czasu. Trywialne, ale przekonuje. Czasu nikt (jako środka płatniczego) nie chce. Z drugiej strony, za naiwne uznać należy próby przyjemnego spędzenia określonej kwoty. Wydać można. Spędzić nie. Nie da się i już. W sugestii, że powiedzenia nie należy brać dosłownie – chyba coś jest.

Gdy zeskrobiemy z komunału warstewkę sreberka, ukaże się jednak druga, o wiele bardziej interesująca warstwa. Zarówno w przypadku czasu jak i pieniądza istnieją (przynajmniej od momentu wymyślenia FIAT-money) poważne wątpliwości dotyczące ich rzeczywistego istnienia. Zdefiniować też trudno, powszechnie obowiązującej i jednoznacznej definicji pieniądza (wbrew pozorom) nie posiadamy. Z czasem jest raczej podobnie. Zarówno w jednym, jak i drugim przypadku, mimo sążnistych bibliotecznych zwałów, nie rozumiemy istoty zjawiska. Nadal aktualna pozostaje bezradność wyrażona przez św. Augustyna w jego Confessiones: „Czas, czym jest czas? Gdy mnie nikt nie pyta – wiem. Gdy próbuję wyjaśnić temu, który mnie pyta – nie wiem.”

Kropotkin, wpadłwszy w poważne tarapaty, odkrywa że brak pieniędzy nie przekłada się automatycznie na brak czasu. Wspominając miniony finansowy dobrobyt próbuje pożyczyć kilka spokojnych chwil od licznych niegdyś przyjaciół. Nie jest to proste, co utwierdza go w przekonaniu, że również powiedzenie „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie” można o kant. Rozbić.

Nasz wielki wynalazca (2)

10 lutego, 2010

„31. lipca 1853 nasz wybitny rodak , Jan Józef Ignacy Łukasiewicz przedstawia swój epokowy wynalazek: lampę naftową.”

(w zasadzie kontynuacja tego)

Ignacy Łukasiewicz nadaje się. Na jego przykładzie można prześledzić w jaki sposób powstaje zbiór mitów, przekłamań i uproszczeń zwanych też powabnie historią narodową. Oficjalny kanon twierdzi że:

1. był on wynalazcą lampy naftowej
2. jako pierwszy otrzymał naftę drogą destylacji
3. był pionierem, a w zasadzie ojcem przemysłu naftowego

Tyle kanon. Uczono nas w szkole, „stoi” wielkimi wołami w encyklopedii, wizerunek zdobi okładkę zeszytu, pan z bródką spogląda spiżowym wzrokiem z cokołu. Więc coś w tym chyba musi byś? Niekoniecznie.

Dygresja

Należałoby tutaj zaznaczyć, że Ignacy Łukasiewicz był postacią pozytywną. I w swoisty sposób wyjątkową. Żeby nie było zbytnich wątpliwości. Był świetnym organizatorem, filantropem, wizjonerem i rzutkim przedsiębiorcą. I jako taki zasługuje na pamięć. Tajemnicą pozostaje fakt, dlaczego w większości (samopowielających się) źródeł -poczynając od encyklopedii, a kończąc na podręcznikach szkolnych – autorzy upierają się, aby zrobić z niego koniecznie polskiego Edisona i Lavoisiera. Nie uprzedzajmy jednak wypadków.

Koniec dygresji

Kto wynalazł lampę naftową?
Trudno powiedzieć. Łatwiej powiedzieć kto (jako pierwszy) nalał do niej nafty w Małopolsce. Historycy techniki (nie nasi, i chyba na pewno nie patrioci) są raczej zgodni co do tego, że  lampę (do złudzenia przypominającą „wynalazek” Łukasiewicza) skonstruował w 1781 roku Szwajcar Aimé Argand. Ulepszając inne, uprzednio istniejące modele. Trudno mu odmówić pierwszeństwa: jego wynalazek lampy na paliwo płynne zawiera wszystkie cechy znanej nam lampy (pojemnik na paliwo płynne, okrągły knot przesuwany przy pomocy zębatki, palnik, kulisty, szklany klosz). Lampa upowszechniła się w nie tylko Europie, lecz również w nowym świecie na przełomie XVIII i XIX wieku. Nie będziemy nudzić szczegółami, łatwo znaleźć – jeśli się tylko wie czego się szuka. I chce znaleźć. Co zatem stało się w lipcu 1853 roku we Lwowie? Odpowiedź jest prosta. Niejaki pan Łukasiewicz przedstawił światu lampę Arganda (zbudowaną przez trudniącego się wyrobem takowych lwowskiego blacharza Adama Bratkowskiego). W lampie paliła się nafta – produkt destylacyjnych eksperymentów farmaceuty Jana Zeha. Zeh pracował nad procesem destylacyjnym 5 lat, w ostatnim półroczu asystował mu świeżo upieczony magister farmacji z talentem do autopromocji. Zdolny człowiek, ale żeby od razu wynalazca? Podobnych demonstracji dokonano wówczas wiele. Wystarczy np. zajrzeć do amerykańskiej encyklopedii pod hasło Robert E. Dietz. Albo zajrzeć do „Les Merveilles de la science – Description populaire des inventions modernes” Luisa Figuier (z 1860 roku) – tam się aż roi od nazwisk.
Legenda o Łukasiewiczu, wynalazcy lampy naftowej pojawiła się w prasie polskiej późno – w 1932.*  Droga od hagiograficznej kaczki dziennikarskiej do haseł encyklopedycznych i pierwszej czytanki była szybka i z górki.

Kto otrzymał jako pierwszy naftę drogą destylacji?
Też trudno orzec. Pierwsza opis rafinacji oleju skalnego pochodzi z IX wieku, autorem jest perski lekarz i chemik Abū Bakr Muhammad ibn Zakariyā Rāzī.
Otrzymany produkt nazwał „nafftah”, nazwa przywędrowała do Polski przez Turcję, dlatego jako jedni z nielicznych mamy u nas naftę, podczas gdy inni mówią kerosene, paraffine liquide lub petroleum. W czasach nowożytnych o palmę pierwszeństwa kłócą się Abraham Pinio Gesner (Kanadyjczyk) James Young (Szkot) i Samuel Martin Kier (Amerykanin). Jako surowca wyjściowego używali na przemian węgla i ropy. Problem polega na tym – że nie tylko używali, lecz również opatentowali proces destylacji nafty przed Łukasiewiczem. Który ze swej strony niczego nie opatentował, bo nie miał co opatentować. W wiedeńskich archiwach znajdujemy natomiast patent** procesu destylacji na nazwisko Jana Zeha. Udzielony na okres lat czterech. Zeh miał patentów więcej, jeden nawet na spółkę z Łukasiewiczem (dotyczący technologii produkcji świec parafinowych). Miał jednak pecha. Po śmierci żony popadł w depresję i nie interesował się więcej marketingiem. Został więc skutecznie zapomniany.

Kto był pionierem i twórcą światowego przemysłu naftowego?
Tutaj zaczynają się schody. Prac próbujących prostować kręte ścieżki wytyczone przez mitotwórców jest wiele. W zasadzie są też historykom znane. Na nic. Ojcem jest – bo ma być Łukasiewicz. Wywiercił pierwszy szyb naftowy – i się zaczęło. Wpierw Galicja, a potem cały świat. I nie jest zupełnie istotne, że przedtem od ponad półwiecza na tych samych terenach funkcjonował dynamiczny przemysł wydobywczy, że byli przedtem Jan Mittis i Józef Hecker, szyby-studnie Eggera i Hoeffera, że ustawa regulująca zasady wydobycia ropy naftowej powstała w roku 1810. Jeśli fakty przeczą mitowi – tym gorzej dla faktów.Józef Hecker oświetlał w 1820 roku lampami napełnionymi własnym naftowym destylatem ulice w Drohobyczu. Może gdyby był polskim patriotą i katolikiem, a nie niemieckim, protestanckim  fabrykantem z Pragi  to miałby u potomności jakieś (większe) szanse?

Reasumując: Ignacy Łukasiewicz, magister farmacji i przedsiębiorca z Gorlic zbił w XIX wieku mająteczek na ropie. Był człowiekiem przedsiębiorczym i światłym. Majątkiem podzielił się z bliźnimi, ufundował kilka szkół i dołożył grosza do budowy trzech gościńców. Powstańców styczniowych wspierał. Z żoną mu nie wyszło. Potomni (rodacy) dmuchali w niego jak balon w nadziei że uda się stworzyć narodową relikwię. Udało się.

—–

Przygotowałem w zasadzie listę około 30 (przeważnie obcojęzycznych)  linków mających „podeprzeć” powyższy wywód. Wobec odnalezienia krytycznych  polskojęzycznych opracowań tu i tu – zrezygnowałem.

—–

/reedycja, dodane  15.02.10/

* Po raz pierwszy opisał osiągnięcia Łukasiewicza jako pionera kopalnictwa i przeróbki ropy naftowej (w dzisiaj nam znanej i obowiązującej formie) niejaki J. Pfanhauser, chemik, dziennikarz i popularyzator rodzimej nauki,  publikując w 1929 roku w czasopiśmie „Przemysł Chemiczny” artykuł pod tytułem „Kto podłożył podwaliny pod przemysł naftowy w Polsce”).  To prawdopodobnie z tego artykułu czerpali swą wiedzę dziennikarze pisząc okolicznościowe artykuły w przededniu 60 rocznicy lwowskiego pokazu.
 
** Istnieją rozbieżne zdania, czy to co otrzymał zeh można nazwać patentem. Był to raczej rodzaj koncesji, zwany przez niektórych autorów „przywilejem”. Wątpliwości są zasadne, wiedeński Urząd Patentowy powstał w 1899 roku. Ropa na Podkarpaciu wyczerpała się (w zasadzie) w 1875.

Pewne daty są jednak ważne. Na przykład 28 stycznia 1807 roku. Tego dnia, po raz pierwszy na ulicy miasta zapłonęły gazowe latarnie. Było to w Londynie, ulica nazywała się Pall Mall. Gazowe oświetlenie było wynalazkiem epokowym. Ulice przestały być po zapadnięciu zmroku obszarem bezprawia. Oświetlenie gazowe zyskało natychmiast rozlicznych zwolenników, ba – żarliwych entuzjastów. Gazownie zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Pierwszy budynek użyteczności publicznej uzyskał nowoczesne oświetlenie gazowe 1 kwietnia 1814, dwa lata później Baltimore mogło się poszczycić latarniami zdobiącymi wszystkie ulice miasta. W 1823 roku większość brytyjskich miast posiadała zarówno gazownie, jak i jasno oświetlone trotuary. Gdy w 1828 roku zapłonęły latarnie na ulicach Drezna, mieszkańcy Berlina i Hanoweru zdążyli się do nowego luksusu już przyzwyczaić. W latach 1832-1838 powstaje sieć połączeń zaopatrująca w gaz świetlny nie tylko wiedeńskie urzędy, pałace i banki, lecz również domy zwykłych obywateli. Każdy chce mieć w domu czysto i jasno. W połowie XIX-wieku już we wszystkich europejskich metropoliach (podkreślmy: metropoliach) jest jasno. Ale nie tylko w metropoliach, w znajdującej się nieopodal Drezna wsi Burg, gazowe lampy płoną od ponad dwudziestu lat. Ludzkość wchodzi w drugą połowę XIX wieku z uzasadnioną nadzieją na życie w coraz jaśniejszej rzeczywistości. Kopcące knoty świec, kaganków i lamp na olej odchodzą zasłużenie do lamusa. Zwycięski pochód (coraz bardziej doskonałego) oświetlenia gazowego zostanie jednak wkrótce zatrzymany. Zaczyna się rok 1853. W Stanach Zjednoczonych Thomas Alva Edison rozpoczyna nauki szkolne, nikt nie podejrzewa, że już niedługo rozpocznie majstrować nad wynalazkiem, który nazwie żarówką.

31. lipca 1853 nasz wybitny rodak , Jan Józef Ignacy Łukasiewicz przedstawia swój epokowy wynalazek: lampę naftową.

Tego dnia (a w zasadzie wieczoru), w szpitalu pijarów na lwowskim Łyczakowie chirurg Zaorski zoperował wyrostek robaczkowy pacjentowi Choleckiemu. Nie wiadomo, czy pacjent przeżył. Wiadomo, że nowe oświetlenie przewyższało znacznie stosowane dotąd łojowe świece. Rozpoczęła się era oświetlenia naftowego. W Polsce.

cd nastąpił. W następnym wpisie.



Pustka

5 lutego, 2010

Pustka jest pociem względnym. Jeśli wszyscy jesteśmy drzewami w berkleyowskim lesie, to kto usłyszy odgłos naszego upadku?  Nie oszukujmy się, pomoc w postaci siwobrodego starca nie nadejdzie. Chociaż może tym, którzy się jeszcze łudzą będzie w międzyczasie trochę lżej.

Obotnie dokąd się wybieramy – wszyscy prędzej czy później wysiądziemy na stacji Astapowo.

%d blogerów lubi to: