Z pamiętnika idioty. Flow.

11 grudnia, 2008

Dzień, w którym Kropotkin postanowił stworzyć dzieło wiekopomne, zaczął się podobnie jak większość wszystkich innych dni. Kropotkin wstał, wziął długi prysznic, ubrał się i zjadł owsiankę. Pomysł stworzenia dzieła zaczął krystalizować sie podczas spożywania owsianki aby osiągnąć stan niezłomnego postanowienia w trakcie picia porannej kawy. Kropotkin poczuł jak ogarnia go radosne podniecenie i zamknął drzwi na klucz i na wszelki wypadek dodatkowo zaryglował. Natchnienie, pomyślał, jest stanem rzadkim i dlatego cennym. Tym bardziej, gdy pojawia się w sprzyjających okolicznościach. Natchnienie jest stworzeniem płochym.

Zdanie to spodobało się Kropotkinowi do tego stopnia, że postanowił uwiecznić je w specjalnie w tym celu nabytym niegdyś notatniku. Niestety nie mógł sobie w żaden sposób przypomnieć, gdzie go schował.

– W komodzie – mruknął – ani chybi w komodzie.

Ale w komodzie notatnika nie było.

– Pewnie jest w kieszeni palta – pomyślał – albo w kuferku na szafie?

Notanika nie znalazł jednak ani w kieszeni palta, ani w kuferku. Nie było go również w szufladzie biurka, w kieszeniach marynarki ślubnej, w rękawie ubranka noszonego po raz ostatni do pierwszej komunii.  Nie było go w szafce z lekarstwami ani w futerale na skrzypce.

– Do worka na kije do krykieta nie mam nawet zamiaru zaglądać –powiedział stanowczo sam do siebie.

Była to mądra decyzja zważywszy, że worek podarował przed laty domokrążcy. Przygnębiony ilością miejsc, w których notatnika nie było, Kropotkin spędził resztę dnia na bezowocnych poszukiwaniach, odnajdując przy okazji wiele od dawna zaginionych przedmiotów, w tym również niektóre, których istnienia nawet nie podejrzewał.

Pod wieczór, uświadomiwszy sobie, że w międzyczasie zapomniał co chciał w zagubionym notatniku zapisać, usiadł wyczerpany na stojącym przy biurku krześle. Jego wzrok padł na leżącą na środku blatu czystą kartkę papieru. Po chwili namysłu, ujął pióro i zaczął pisać:

Szanowny Panie Csikszentmihalyi!

W pierwszych słowach mego listu pragnę zaznaczyć, że nie jestem człowiekiem ordynarnym. Niemniej jednak, pragnę Panu zaproponować, aby pocałował mnie Pan w dupę.

Za oknem zapadał zmierzch. Nad domami, głośno kracząc, przelatywały jak co wieczór jakieś szkaradne ptaki, kierując się w stronę skutych mrozem podmiejskich lasów. Dobrze im tak.

Postać nader interesująca, ten urodzony w Patarze Nicolaos.
Wyświęcony na księdza przez swego własnego stryjka, biskupa o takim samym imieniu, był bez wątpienia postacią historyczną, choć na beatyfikację zasłużył sobie szeregiem czynów równie nieprawdopodobnych jak i niedorzecznych. Czegóż tam nie ma, cudowne rozmnożona żywność, wskrzeszanie zmarłych, uratowani młodziankowie, bryły złota wrzucane po kryjomu przez okno w celu ratowania czci dziewic, uciszanie burz, zmiana kierunku wiatrów, straszenie cesarzy po nocach. Do cudów zaliczono nawet fakt, że mały Nicolaos potrafił jako niemowlę w trakcie kąpieli stać samodzielnie w wannie. Barwna i uwielbiana przez współczesnych postać. Zawód wykonywany: biskup, zawód wyuczony: cudotwórca. Wiara w cuda, w rodzaju tych, których sprawcą miał być nasz Nicolaos jest co prawda godna pozazdroszczenia lecz trudna do bezkrytycznej akceptacji.
Zajmijmy się zatem tym co pozostawili historycy. Nie zostawili wiele. To co wiemy o Mikołaju zawdzięczymy mnichowi Andreasowi z Krety, który opisał udział Nicolaosa, podówczas już biskupa Mirny, niespecjalnie atrakcyjnej mieściny  w Azji Mniejszej, w pierwszym soborze w Nicei. Jest Rok Pański 325. Głównym powodem zwołania soboru przez uważającego się po roku 313 za zwierzchnika chrześcijan cesarza Konstantyna I (pomysł że głową kościoła zawsze był arcybiskup Rzymu pojawił się, wbrew obecnym sugestiom katechetów, trochę później) była różnica zdań pomiędzy duchownymi jakże młodego wówczas jeszcze kościoła w sprawie natury Trójcy Swiętej. Problem przeszedł do historii pod nazwą kontrowersji ariańskiej i dotyczył w dużym uproszczeniu raczej kluczowego zagadnienia boskiej natury Jezusa, jak również wyobrażeń dotyczących Ducha Swiętego. Ponad 2000 duchownych, w tym 318 biskupów kłóciło się na koszt Konstantyna zażarcie o to, czy Bóg jest tylko jeden czy też jest raczej trojakiej natury, jak również czy Jezus zawsze już był Bogiem, czy też dopiero mógł być za takiego uważany od momentu przyjęcia przezeń chrztu. Naprzeciw siebie stały dwa nieprzejednane stronnictwa głęboko przekonane o wyższości swej racji, pomińmy szczegóły, być może z wyjątkiem jednej ważnej uwagi, że – jeśli wierzyć kronikarzom – w porównaniu z atmosferą soboru, każde pomeczowe spotkanie kibiców dwóch nieprzyjaznych sobie drużyn piłkarskich może spokojnie uchodzić za kulturalne oraz pełne przyjaznego spokoju wydarzenie.
I tu wchodzi na arenę dziejów nasz krzepki biskup Nicolaos. W trakcie trwających do dwóch miesięcy sporów i kłótni dochodzi do tumultu połączonego z rękoczynami. Rzucając się z pięściami na Ariusza, głównego ideologa zgromadzonych wokół Euzebiusza z Nikomedii Arian i waląc go (nie wstydźmy się użyć tego sformułowania) po pysku, przechyla szalę zwycięstwa na korzyść stronnictwa Patriarchy Alexandrii. Swięta Trójca w znanej nam obecnie postaci zwycięża, zwolennicy prymatu jedynego Boga wszechmogącego wycofują się na z góry upatrzone pozycje, aby w następnym stuleciu utracić wszelkie znaczenie i wpływy, a na koniec zostać przez zwycięskich braci w wierze obłożeni ekskomuniką.
Bardzo prawdopodobne, że to właśnie Nicolaosowi z Miry mamy do zawdzięczenia obecny kształt katolickiej doktryny dotyczącej natury Trójcy Swiętej. Jak również wzmożone obroty przemysłu cukierniczego w przedzień 6 grudnia, dnia w którym zmarł Nicolaos, nam bliżej znany jako Swięty Mikołaj. Cudotwórca i prawdziwy człowiek czynu.

Dylemat Schrödingera

4 grudnia, 2008

Sen był ciężki, męczący, pełen majaków i trudnych do rozpoznania wizji. Przebudzenie zaś powolne, trudne. W końcu Schrödinger otwarł oczy, po to jedynie, aby przekonać się że pełen półmroku pokój przedzielony został kratą na dwie równe połowy.
– Dziwne – wymamrotał -gdy zasypiałem jeszcze tego nie było.

Usiadł na łóżku i rozejrzał się dokładniej. W czasie gdy spał zaszły najwidoczniej istotne zmiany. Pokój nie miał drzwi ani okien.  Zniknęły znajome sprzęty. Trudno było również dociec skąd dochodzi rozproszone światło.

Gdy wzrok wreszcie oswoił się z półmrokiem, zauważył, że wbrew pozorom pomieszczenie nie było calkiem puste. W niedostępnej mu, znajdującej się poza kratą części, widoczny był duży, szklany pojemnik pełen przeźroczystej cieczy. Nad pojemnikiem, zawieszony na cienkiej lince, unosił się stalowy ciężarek. Linka połączona była z urządzeniem przypominającym swym wyglądem licznik Geigera-Müllera. Obok urządzenia widoczny był przytwierdzony do ściany metalowy pojemnik. Całość wyglądała raczej niepokojąco i coś Schrödingerowi przypominała, chociaż nie mógł sobie akurat w tym momencie uzmysłowić co.

– Czy ja przypadkiem – pomyślał – dalej jednak nie śnię? Bo jeśli nie, to wygląda na to, że ktoś zrobił mi niezłe świństwo.
Gdzieś z zewnątrz, zza ściany, dobiegło miauczenie kota.

%d blogerów lubi to: