Kiedyś było lepiej
3 czerwca, 2019
Polityka jest rzeczą wstrętną, co do tego, jak się wydaje, panuje powszechny konsens. Zasiedlona przez opętanych żądzą władzy kunktatorów, intelektualne karły i amoralne zera, na zmianę przeraża obywatela i mierzi. Obywatel, będąc przekonanym, że jego głos nie ma wobec wyalienowania się klasy politycznej najmniejszego znaczenia, odwraca się od aktywnego uczestnictwa w życiu politycznym zamieniając się tym samym w idiotę. Tak, w idiotę – bo taki jest właśnie starogrecki, powszechnie zapomniany źródłosłów tego epitetu. Idiotes (ἰδιώτης) to byli we wspaniałych czasach demokracji ateńskiej (z której wszyscy jesteśmy) osobnicy unikający jakiegokolwiek zaangażowania w sprawy publiczne, albo krócej: trzymający się z dala od polityki. Przykra sprawa, ale czasem nie zaszkodzi nazwać rzeczy po imieniu. Tym bardziej, że jak się przyjrzeć dokładniej, to idiotą opłaciło się być bardziej niż politykiem. O czym dalej.
Skoro obecnie zrobiło się tak wstrętnie to – nieunikniona konkluzja – kiedyś musiało się to zacząć. A zanim się zaczęło to (zaryzykujemy użycie prymitywnego, aczkolwiek rozpowszechnionego komunału) kiedyś było lepiej. Politycy byli – jak powszechnie wiadomo – może nie zawsze, ale też niejednokrotnie obdarzonymi charyzmą i wynikającym z tej charyzmy szacunkiem mężami stanu, korupcja polityczna była wyjątkiem, a nie regułą, a wdzięczni obywatele potrafili nie tylko odróżnić występek od cnoty, ale również tę ostatnią docenić. I ewentualnie nagrodzić. Nie to co dzisiaj, prawda? Nieprawda.
Trudno powiedzieć skąd się bierze w ludziach skłonność do idealizowania przeszłości i traktowania jej jako emocjonalnego kontrapunktu do teraźniejszości, która w ich oczach nie tylko ma same mankamenty, ergo do idealizowania zupełnie się nie nadaje, lecz również jest (z reguły) bardziej bolesna.
Istnieją rozmaite teorie, najbardziej atrakcyjna jest chyba ta, że historia ludzkości jest stekiem wyssanych z brudnego palucha kłamstw i bajek wymyślonych przez nieodpowiedzialnych pisarczyków w celu pokrzepienia serc i innych organów. Lub też w celu odwrotnym do wymienionego.
Załóżmy jednak (just for the sake of argument), że tak nie jest i że powinniśmy prastare relacje tzw. historyków traktować poważniej, niż na to zasługują. Poszukiwanie pokrzepienia u ojców dziejopisarstwa napotyka na pewne trudności ze względu na to, że nagle to co się wyłania może wpędzić zwolennika tezy o lepszości onegdajnego nad obecnym w głęboką depresję.
Na przykład taki Nepos, Korneliusz . Miły człowiek, współczesny Cycerona, lubił pisać. Z 16 tomów De viris illustribus przetrwał w zasadzie jeden tomik. Ale zabawny, całe pokolenia męczyły się nad nim ucząc się łaciny. W tomiku zawarte są dwa tuziny życiorysów starożytnych polityków. Na początek Militiades, potem Temistokles, Arystydes (zwany sprawiedliwym), Pauzaniasz, Kimon, Lisander i tak dalej i tak dalej.
Przekonanym o tym, że „ongiś lepiej bywało” można spokojnie zadedykować następujący fragment życiorysu Militiadesa (tak, tego Militiadesa, ateńskiego wodza i polityka, który pokonując pod Maratonem perską i zupełnie niesłuszną, bo autokratyczną armię został zbawicielem demokratycznej ojczyzny i w ogóle bożyszczem wdzięcznego ludu).
A zatem mamy rok 490 pne. Militiades – zwany też przez współobywateli „ojcem ojczyzny” akurat pokonał złego Persa i ma się dobrze. Lud jednak ma dlań dalsze zadania:
7. Po tej bitwie Ateńczycy dali Miltiadesowi 70 okrętów, aby najechał wyspy, które wspierały barbarzyńców. Wiele z nich w tej wyprawie zmusił do posłuszeństwa, niektóre zajął siłą. Na dumnej ze swych bogactw wyspie Paros, skoro nic nie sprawił słowami, wysadził wojska na ląd, miasto zamknął szańcami i odciął dowóz żywności. Potem ustawił ochronne szopy i osłony i posunął się pod mury. Gdy był już bliski zawładnięcia miastem, las rosnący w pobliżu na stałym lądzie i widoczny z wyspy nagle nocą stanął w ogniu z niewiadomej przyczyny. Płomienie dostrzegli zarówno obrońcy jak szturmujący, i tak jedni jak drudzy wzięli je za sygnał dany przez flotę króla perskiego. Powstrzymało to Paryjczyków od poddania się, a Miltiades w obawie przed nadpłynięciem, floty królewskiej spalił machiny oblężnicze, które ustawił, i z tyloma okrętami, z iloma wyruszył, powrócił do Aten ku wielkiemu niezadowoleniu ludu.
Oskarżono go zatem o przekupstwo — że chociaż już mógł zdobyć Paros, został
jakoby przepłacony przez króla i dlatego odstąpił nic nie wskórawszy. Był wtedy chory z powodu ran, które odniósł podczas oblężenia miasta. Tak więc, ponieważ nie mógł sam się bronić, przemawiał zań jego brat, Stesagoras. Po rozpatrzeniu sprawy uniknął najcięższego wyroku i został ukarany grzywną. Ustalono kwotę 50 talentów — tyle, ile wynosiły koszty wystawienia floty. Ponieważ Miltiades nie był w stanie natychmiast zapłacić tej sumy, wtrącono go do więzienia i tam zmarł.8. Oskarżony był wprawdzie z powodu Paros, ale przyczyna skazania była zgoła inna. Otóż Ateńczycy z powodu tyranii Pizystratesa, która skończyła się parę lat przed opisywanymi wypadkami, bardzo bali się wzrostu znaczenia któregokolwiek ze swych współobywateli. Nie wydawało się, aby Miltiades, który piastował wiele wysokich godności, potrafił stać się zwykłym obywatelem, zwłaszcza że i z nawyku władza mogła go pociągać. (…) A Miltiades łączył wielką dobroć z niezwykłą łaskawością, tak że każdy, choćby najbiedniejszy, miał doń wolny przystęp; cieszył się też wielkim poważaniem we wszystkich państwach, nosił świetne nazwisko, posiadał niezmierną sławę wojenną. Naród wszystko to mając na względzie wolał skazać niewinnego niż dłużej trwać w obawie.
Gdyby ktoś sądził, że dalej jest lepiej to się myli. Jest gorzej. Biografie „sławetnych mężów” niezbicie wskazują, że żadna cnota reprezentowana przez polityka nie uniknęła należnej kary. I że tłumowi (zwanemu też ludem) zawsze w ostateczności bardziej imponował występek.
Wygląda na to, że idiotyzm (w starogreckim znaczeniu tego słowa) nie jest przypadłością. Na tym najlepszym z możliwych światów jest on objawem zdrowego rozsądku i instynktu samozachowawczego.
Nie, nie wiem kto przetłumaczył. Jakiś łajdak przyjęty gościnnie pod mój dach opuścił moje domostwo z wyrazami wdzięczności na ustach iznalezionym w czeluściach biblioteczki podręcznej egzemplarzem z 1974 (PWN) za pazuchą. W związku z tym korzystam z tłumacznia znalezionego w sieci. Nie wiem czyjego.