Na naszych oczach

9 września, 2017

Gęsiński został członkiem ekskluzywnego klubu, do którego statutowych zadań należało krzewienie kultury, tolerancji i zasad savoir vivre’u.  Ekskluzywność klubu polegała na tym, że nie przyjmowano do niego wszystkich, lecz tylko tych, którzy zostali zarekomendowani przez obecnych członków, a i to niekoniecznie. Regulamin klubu przewidywał, że członkowie spełnią kilka warunków wstępnych i złożą deklarację dotyczących panujących w klubie zasad i reguł.

Gąsiński złożył. Wszyscy członkowie klubu gratulowali Gęsińskiemu i oświadczyli, że się cieszą. Widząc, że Gęsiński wysmarkał się w rękaw, dyskretnie udali, że tego nie dostrzegają.

Bycie członkiem klubu wiązało się z szeregiem przywilejów, ale również i obowiązów. Gęsiński nie miał najmniejszych problemów z zaakceptowaniem przywilejów. Pojawiał się w klubie regularnie, korzystając z sali bilardowej, palarni cygar i biblioteki. Zarówno w dni powszednie jak i w święta. Z właściwym sobie umiarem i skromnością korzystał z darmowych trunków. Gdy został przyłapany na przelewaniu koniaku do przyniesionej ze sobą butelczyny, zachował się kulturalnie i z godnością powstrzymując się od zbędnych, krytycznych uwag. Tylko cicho, pod nosem, wyjaśnił światu, że mu się w zasadzie, w ramach rekompensaty za trudne dzieciństwo, należy. Jak psu buda.

Gęsiński członkowstwo w klubie sobie cenił (co podkreślał wielokroć) i z prawdziwym zadowoleniem brał udział zarówno w klubowych obiadach, jak i w dyskusjach toczonych w bibliotece przy cygarach i kawie. Wszystko by prawdopodobnie było dobrze, gdyby zupełnie przypadkowo i niepotrzebnie nie został przyłapany na sikaniu do umywalki. Na zwróconą mu uwagę na niestosowność tego zachowania, Gęsiński zareagował alergicznie. Po pierwsze w statucie klubu nie było mowy o niestosowności takiego zachowania, a po drugie, to gdzie jest powiedziane że to on, Gęsiński musi się dostosować do innych, a nie inni do niego? Zwołane naprędce walne zgromadzenie członków klubu poddało kwestię pod głosowanie i Gęsiński niestety poległ. Również początkowy kapitał zaufania i sympatii, którymi go obdarzano, chyba jednak trochę ucierpiał. Można to było poznać po tym, że każdemu pojawieniu się Gęsińskiego towarzyszyła niezręczna cisza. Co najwyraźniej dowodziło tego, że tak ostentacyjnie manifestowana tolerancja pozostałych członków klubu jest, jak przyjdzie co do czego, funta kłaków warta.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że Gęsiński gotów był w tych niesprzyjających warunkach skapitulować. Zamiast skulić uszy po sobie i podporządkować się dyktatowi większości Gęsiński postanowił walczyć o swoją tożsamość i prawo do nieskrępowanego manifestowania swojej natury. Nie mogąc z oczywistych powodów brać udziału w dyskusjach, Gęsiński zaczął donośnie i notorycznie pierdzieć.

Z jakichś znanych tylko sobie powodów Gęsiński jest przekonany, że w ostateczności odniesie zwycięstwo.