Długie pożegnania
4 marca, 2010
Zima chyliła się ku schyłkowi gdy Bargeld, pozbawiony środków do życia i perspektyw na lepsze jutro, zdecydował się wreszcie wybrać rozwiązanie ostateczne. Napisał długi list z wyjaśnieniami, ale go podarł przypomniawszy sobie, że wobec wszechogarniającego poczucia braku sensu, wyjaśnianie czegokolwiek podważyłoby jego wiarygodność. Wiarygodność była dla Bargelda ważna. Dotychczas. W obecnej, nowej sytuacji – pewnie już nie. Przez chwilę poczuł coś na kształt żalu, ale na ponowne pisanie listu nie miał ochoty. Na zastanawianie się, czy brak ochoty jest wystarczającą wymówką – również nie. A poza tym tak czy owak zapomniał już co napisał.
Taki Gogol – pomyślał – to miał przynajmniej rękopis. Arcydzieło, które mógł przed zejściem spalić. Bargeld nie miał rękopisu. Maszynopisu, zresztą, również nie. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie napisać jednak naprędce czegoś, co mógłby następnie zniszczyć, przypomniał sobie jednak, że maszynę do pisania zaniósł do lombardu, a kwit zastawny użył do zrobienia sobie skręta z resztek machorki znalezionej w kieszeni jesiennego palta.
Wieczorem widziano go jeszcze ponoć w „U Welfki“, a następnie (rzekomo) w dorożce pędzącej w stronę Zarzecza. A potem jak kamień w wodę.