Pojmujemy się (my, czyli żyjący w Polsce Polacy) jako byt zbiorowy umiejscowiony pomiędzy Wschodem (do którego nie chcemy należeć), a Zachodem (za którego część pragniemy uchodzić). Znamiennym jest, że nigdy nie uważaliśmy się za część Północy, ani Południa. Uciekając (niegdyś) z realnosocjalistycznego raju, Polak rejterował „na Zachód“, nawet gdy udawał się do Szwecji, bądź Norwegii. Albo pozostawał „na Zachodzie“, mimo że była to Austria, lub Grecja.

Nasze emocje uporządkowane są zgodnie z busolą, która wskazuje jedynie dwie strony świata. Sięgając do francuskiej encyklopedii (w tym wypadku Larousse), ze zdumieniem czytamy, że „la Pologne, (…) est un pays d’Europe orientale“. Jak tak można! Bycie przedmurzem chrześcijaństwa nie jest ani łatwe, ani (najwidoczniej) powszechnie doceniane.

Nasza optyka nie zawsze pokrywa się z optyką innych. W „Tako rzecze Bellavista“ Luciano De Crescenzo dokonał w latach 80tych podziału Europy na południową (przeważnie katolicką) i północną (przeważnie protestancką) posługując się, jako kryterium, dominującym wyposażeniem łazienek w wanny bądź prysznice. Wanna była według niego urządzeniem typowo katolickim, prysznic natomiast wynalazkiem protestanckim. Dzielący oba subkontynenty równoleżnik wannowo-prysznicowy wyznaczał granicę pomiędzy intymnym wylegiwaniem się w ciepłej wodzie, a szybkim oblaniem się wodą pozostającym w zgodzie z protestanckim etosem pracy. Wprowadzony przez De Crescenzo podział wydaje się ostatnimi czasy zacierać, co jest najprawdopodobniej skutkiem rozpowszechniania się wzornictwa i obyczajowości proweniencji protestanckiej również w krajach katolickich. Choćby taka IKEA.

Różnice (pomiędzy krajami katolickimi i protestanckimi) jednak pozostają i dotyczą nie tylko kultu świętych, obyczaju obchodzenia imienin (Happy name day to you, happy name day to you brzmi co najmniej śmiesznie), świętowania karnawału i chodzenia z procesjami. Uwidaczniają się one w zupełnie odmiennym pojmowaniu estetyki (czyli tego co jest powszechnie uznawane za ładne lub brzydkie) i nie dotyczy to wyłącznie wystroju wnętrz obiektów sakralnych. Ogólnie rzecz biorąc, świat katolicki jest bardziej kolorowy i (z punktu widzenia protestanta) pstrokaty. W krajach katolickich obywatel nie lubi pustki (co by tu jeszcze powiesić na ścianie, ona taka pusta) i lubi rzeźbić. Szansa, że przerzeźbi, jest spora. Konia z rzędem (lub ekwiwalent) temu, kto np. w skandynawskiej wiosce napotka chałupę krytą kanarkową blachodachówką i otoczoną okrutnie zdobionym ogrodzeniem, którego immanentną cechą jest imperatyw odróżniania się od sąsiada (bo po co ma być równo). Kobiety w krajach katolickich kultywują bliżej niesprecyzowaną „kobiecość“ i noszą więcej (przeważnie złotej) biżuterii, mężczyźni ubierają się (do pracy) w sposób bardziej konserwatywny. Świat katolicki jest nie tylko światem ozdób i ornamentów, lecz również firan, zasłon, zazdrostek. Protestant, widząc ukrywającego za firaną swe życie katolika, zastanawia się, co ten w zaciszu domowym wyrabia, że tak mu na tym zależy, aby to ukryć.

Uważny obserwator zauważy jeszcze jedną, małą, ale istotną różnicę. Przeniesiony w obszar nowego budownictwa mieszkaniowego w jednym z miast europejskich, natychmiast może stwierdzić jakie wyznanie jest dominujące i urzędowe. W krajach protestanckich rowery stoją przed domami. W katolickich natomiast stoją one (o ile nie są zamknięte w piwnicach i komórkach) na balkonach.
Protestancki rower na balkonie jest trudny do wyobrażenia. Pytanie, czy fenomen ten pozostaje w jakimkolwiek związku z przynoszącym rozgrzeszenie sakramentem spowiedzi, pozostaje (nadal) otwarte.