Panteon Rodaków. Bohaterski ksionc.

17 października, 2011

Podejście do tematu bohaterstwa w ogóle, a narodowego szczególnie, wymaga pewnej delikatności. Brak takowej może zranić uczucia. Patriotyczne. Opłaca się jednak podjąć ryzyko. Mimo, że z konieczności, będzie dużo uproszczeń. Naprawdę warto.

I. Przydługi wstęp.

Heroizm jako taki wymyślili najprawdopodobniej Grecy. Bardzo dawno temu. Początki herosa były skromne: walczył z Meduzą, smokiem lub jakimś innym nieszczęściem trapiącym społeczność lokalną, od czasu do czasu ratował sobie dziewicę popełniając po drodze czyny godne sławienia. Pomnik herosa zdobił potem agorę. W czasach nowożytnych ulubionym zajęciem bohatera stało się rzucanie się, przeważnie wbrew zdrowemu rozsądkowi, na przeważającą i niewiarygodną ilość wrogów. Krzepnące nowożytne państwa narodowe definiując mity założycielskie sięgały do idei i czerpały pełną garścią z mroków historii. Niemcy odkurzyli Arminiusza, Francuzi Wercyngetoryksa, Hiszpanie Cyda. Rosjanie Aleksandra Newskiego. Szwajcarzy przypomnieli sobie Winkelrieda i Wilhelma Tella. W XIX wieku do postaci legendarnych dołączyli współcześni. Włosi wywindowali na postument narodowego bohaterstwa Garibaldiego, a Simon Bolivar został bohaterem narodowym całego szeregu nowo powstających państw.

Dygresja

Polskim prototypem bohatera narodowego miał szansę zostać francuski marszałek o polskim, książęcym nazwisku, który utopił się w niemieckiej rzeczce i prawdopodobnie dlatego został patronem mostu w Warszawie. Brak polskiej państwowości w czasach, które nastąpiły, zapobiegł jednak nieuniknionej w takich przypadkach epidemii pomników.

Koniec dygresji

Instytucja bohaterstwa narodowego doznała sporej kompromitacji w XX wieku, ponieważ potęgi totalitarne, próbując wzmocnić morale mięsa armatniego przypisały trwale termin bohaterstwa zgonowi na tzw. polu walki. Niemcy nazywali swoich nieboszczyków Kriegshelden, a wąsaty Gruzin wymyślił Bohatera Związku Radzieckiego będącego (w czasie wojny) częstokroć synonimem żołnierza, który dał się w sytuacji beznadziejnej zastrzelić, zamiast trafić do nieprzyjacielskiej niewoli. Chyba, że był np. marszałkiem. Wtedy mógł się cieszyć osobiście. Kult bohaterów narodowych militarnej proweniencji kwitnie, w trochę zmodyfikowanej postaci, po dziś dzień w Stanach Zjednoczonych. Komuś, kto raz został uznany za american hero w zasadzie nikt już nie podskoczy.

Bohater Narodowy jako taki, aczkolwiek powszechny, nie jest łatwy do zdefiniowania. Zdaniem potomnych jest to (z reguły) ktoś, kto dokonał rzeczy ogromnych, zasłużył się dla ojczyzny czynami swemi i wymaga z tego względu szacunku, czci i upamiętnienia. Upamiętnia się przeważnie przy pomocy orderów imienia, pomników i notorycznego nadużywania nazwiska do nazywania placów, skwerów, ulic i mostów. Taki Garibaldi ma we Włoszech, w dowód wdzięczności za podarowaną Włochom państwowość, wszędzie, naprawdę wszędzie jakąś ulicę lub plac. A na placu dodatkowo pomnik. W Polsce trudno znaleźć miejscowość nie posiadającą ulicy Ściegiennego. Czasem jest to ulica Piotra Ściegiennego, czasem księdza P. Ściegiennego. W ostatnim dwudziestoleciu przeważa ta ostatnia. Ściegienny, jako patron ulic cieszy się nieprzerwaną sympatią i wdzięcznością rodaków (w tym władz) od momentu uzyskania niepodległości w 1919 roku. Bez względu na ustrój. Nadaje mu to rangę fenomenu, któremu warto się przyjrzeć bliżej. Bo jest to przecież ciekawe, jakie cechy charakteru i dokonania sprawiają, że w światowym centrum zawiści, pieniactwa, kłótliwości i wieszania psów na bliźnim jest możliwy szacunek i kult ponad podziałami.

II.Trudny temat

Niełatwa sprawa z tym Ściegiennym. Bo jakże tu przyczepiać się do kogoś, kto chciał dobrze? Nawet jak mu nie wyszło? Encyklopedyczne notki ukazują sympatycznego, naiwnego patriotę, utopistę i społecznika. Próbował wzniecić powstanie, dostrzegał ucisk warstw, niedobry zaborca zesłał go na Sybir, z którego powrócił jako siwowłosy staruszek. Otóż diabeł tkwi w szczegółach. W wizji. W tym, co można nazwać „modus operandi“. Po bliższym przyjrzeniu się, jeżą się włosy na głowie. A było tak.

III.Społecznik, wizjoner, rewolucjonista, bohater.

Ściegienny urodził się w rodzinie wieśniaczej. Wykształcenie otrzymał skromne, wyniki w nauce miał też takowe. Ponieważ nie przyjęto go do seminarium duchownego, wybrał drogę okrężną, zostając nauczycielem u pijarów, gdzie nauczał do momentu zostania klerykiem i uzyskania święceń kapłańskich w 1832 roku. Po kasacji zakonu został wikarym w Wilkołazie w Ordynacji Zamojskiej. W okresie po powstaniu listopadowym zaangażował się w działalność konspiracyjną. Polegała ona na tym – tu źródła są zgodne – że „nawiązał kontakty“. Do konspiracji wciągnął znajomych (co było, jak się później okazało, poważnym błędem) jak również swoich dwóch braci. Trudno powiedzieć o co mu chodziło. Późniejsi patrioci twierdzili, że o niepodległość, socjaliści, że o rewolucję społeczną. Poglądy swoje, a w zasadzie nie tyle swoje, co Lammenais’go, spisał w tzw. „Złotej książeczce“. Tenor prezentowanego niezainteresowanym (przeważnie) i niepiśmiennym (nieomal zawsze) przedstawicielom ludu (okolicznym chłopom) dziełka był jednoznaczny: ucisk jest zły, wyzysk sprzeczny z chrześcijaństwem, kler sojusznikiem krwiopijców, Chrystus tego nie chciał, lud musi przestać pić gorzałkę i powstać. Czytanie chłopom i co poniektórym kieleckim mieszczanom przepisywanego ręcznie manuskryptu nie przynosiło jednak oczekiwanych wyników, lud był ciemny i oporny. Przechowywana na policji teczka z donosami przedstawicieli ludu na „zwariowanego księdza“ puchła, władze carskie nie podejmowały jednak żadnych kroków, nie widząc najwyraźniej takiej konieczności. Rozczarowany obrotem wypadków i zdesperowany kapłan postanawia uciec się do podstępu. Siada do stołu i wystosowuje własnoręcznie list papieski do polskiego włościanina (i rzemieślnika), w którym to liście jego świątobliwość wzywa tegoż włościanina do rewolty obiecując Królestwo Boże na Ziemi i ewentualną dyspensę. To, że aktualny papież był zdecydowanym przeciwnikiem wszelkich ruchawek, zupełnie mu przy tym nie przeszkadzało. Ponieważ czytanie listu jednostkom, poza drapaniem się w głowę, nie przyniosło konkretnych efektów w postaci wzrostu nastrojów rewolucyjnych, a ustalony ze znajomymi z Warszawy termin powstania zbliżał się nieubłaganie, Ściegienny decyduje się na krok desperacki w postaci zwołania wiecu w celu wygłoszenia płomiennej mowy do ludu. O wiecu wiadomo, że się odbył 24 października 1844 w lesie nieopodal Krajna, na Kielecczyźnie. Liczne źródła skromnie milczą na temat liczebności zgromadzonego tłumu. Wzięło w nim udział (poza księdzem) dwunastu chłopów, którym przekazana została wizja. Ściegienny obiecał zniesienie pańszczyzny, ziemi ile kto chce i (według zeznań nausznych świadków) nawoływał do mordowania urzędników i panów w celu osiągnięcia przy pomocy czynu rewolucyjnego tak upragnionej równości. Przemówienie zakończył okrzykiem: Bracia, do broni! Chłopi mowę wysłuchali, powiedzieli, że muszą sobie przemyśleć, po czym rzucili się na wyścigi do najbliższego komisariatu w celu złożenia donosu. Wyścig wygrał (i skasował obiecaną nagrodę) niejaki Janic. Nieświadomy rozwoju wypadków Ściegienny, przeświadczony o genialności i skuteczności swego planu (do powstania wystarczy 50 młodzianków, którzy powinni zwerbować 500 chłopów z kosami, a carat padnie, on sam pójdzie z krzyżem na czele i będzie nawracał rosyjskich żołnierzy na prawdziwą wiarę) zleca dalszy werbunek braciom, a sam udaje się do pobliskich Kielc w celu szukania sprzymierzeńców dla swej sprawy. Tam zostaje zaaresztowany na ulicy i odtransportowany do X pawilonu warszawskiej cytadeli. W stan gotowości postawiono (jak się okazało zupełnie niepotrzebnie) okoliczny garnizon. O tym, jakie były naprawdę nastroje społeczne niech świadczą liczby. Śledztwo było skrupulatne. Z początkowo podejrzewanych 152 uczestników spisku (w tym 45 chłopów) ostały się (po przejrzeniu teczek z donosami) 24 osoby, którym postawiono zarzuty. Władze carskie postanowiły okazać surowość. Przywódca miał być stracony. Resztę oskarżonych skazano na bezterminową katorgę po uprzedniej publicznej chłoście. Ostatecznie wyrok wykonano publicznie 6 maja 1846 w Kielcach na 13 skazańcach. Bardziej skomplikowana była sprawa z przywódcą buntu – publiczne wieszanie duchownego nie było eleganckim rozwiązaniem. Namiestnikowi Paskiewiczowi specjalnie zależało, aby decyzję o zdjęciu sakry podjął sąd kościelny, zwrócił się zatem do polskiego, słynnego jak obecnie powszechnie wiadomo z kultywowania ducha patriotycznego duchowieństwa z uprzejmą prośbą o pomoc. 27 kwietnia 1846 roku kapituła katedry lubelskiej skazała posłusznie Ściegiennego na degradację i odsądzenie od godności duchownej. Audytoriat wojskowy, za zezwoleniem Paskiewicza, zamienił karę śmierci na pozbawienie praw i bezterminową katorgę na Syberii. Ksiądz (a w zasadzie już nie ksiądz) protestował głośno domagając się wykonania wyroku, ale w końcu powędrował na Syberię. Tam spędził 10 lat w kopalni w Nerczyńsku, a potem na zesłaniu w Permie. Wrócił do kraju po 25 latach. Resztę życia spędził w u brata w Tarnawie i Lublinie domagając się od miejscowego biskupa przywrócenia święceń. Co, po latach starań, zakończone zostało sukcesem. Z przykrością należy stwierdzić, że był to jego jedyny sukces. Zmarł w wieku 90 lat i – ponieważ nie pozostawił na pochówek ani grosza – został pochowany w krypcie zaprzyjaźnionego duchownego.

IV.Niewygodne refleksje

Różne narody wybierają sobie różnych bohaterów. Przeważnie kierują się wdzięcznością i doceniają dokonania. Bohaterowie zasługują na hołd, bo uratowali ojczyznę, odnieśli niewiarygodne zwycięstwa, są (lub mogą być) przedmiotem zazdrości sąsiadów. Źródłem dumy. Jakie wnioski można jednak wysnuć na temat poczucia własnej wartości narodu czczącego ewidentnego (choć może sympatycznego) nieudacznika? Człowieka, który zawiódł pokładane w nim nadzieje, który niczego nie osiągnął, nie wiedział jak się zabrać do wzniecenia powstania, postanowił mimo to wzniecić i w wyniku swej niewiedzy wpakował siebie i innych w tarapaty? Duchownego, który nie potrafił realnie ocenić sytuacji, naraził innych, a w końcu został wychłostany, bo uznano, że nie stanowił wystarczającego zagrożenia, aby karać go surowiej? Co sprawia, że całe spektrum – od narodowców, po anarchistów – zgodnie chyli głowę przed tą klęską? Strach pytać.

V. Pytanie dodatkowe

Zakładam, że każdy rodak słyszał kiedyś o księdzu, który chciał kiedyś wzniecić powstanie i w tym celu zgromadził 12 chłopów w lesie, ale mu się nie udało.  Czy ktoś z czytelników wie (bez zaglądania do Wikipedii), kto dowodził doskonale zorganizowanym, racjonalnie przeprowadzonym  i uwieńczonym (przy minimum strat) sukcesem Powstaniem Wielkopolskim? I w jaki sposób go doceniono? I ile ulic zostało nazwanych jego imieniem? Dla ułatwienia dodam, że żadna z głównych ulic w Poznaniu (nawet w Poznaniu) nie nosi jego imienia. Uczczony został natomiast niejaki Franciszek Ratajczak, powstaniec trafiony przez zbłąkaną kulę w pierwszym dniu powstania. Miał szczęście: zasłużył się rodakom, bo co prawda niczego wielkiego nie dokonał, nie odniósł żadnego sukcesu, ale za to był ofiarą. Bycie ofiarą, podobnie jak bycie nieudolnym, gwarantuje w Polsce szacunek i podziw rodaków. Nie dziwmy się, że jest tak, jak jest, skoro jesteśmy, jacy jesteśmy. Nieudolność i klęska są przepustką do narodowego panteonu. Jak to nazwać? Nazwijmy to solidarnością ofiar.

Proszę wszystkich, którzy zajrzą do Wikipedii lub do copypastowanego  w sieci (w nieskończoność i do znudzenia) artykułu z czasopisma Mówią Wieki w celu wykrzyknięcia „ale przecież wiadomo jak było”  o wstrzemięźliwość w wyciąganiu pośpiesznych wniosków. Nie wystarczy.

Komentarzy 51 to “Panteon Rodaków. Bohaterski ksionc.”

  1. andsol said

    Streściłem Twój esej Bolesławowi Gleichgewichtowi, jego natychmiastowa reakcja na temat wątku Powstania Wielkopolskiego: „u nas zawsze jest podejrzane gdy wygrywamy. Więc wyją syreny we wszelkie daty gdy nas rozgramiano, ale żeby zrobić jakieś wesołe święto narodowe 4 czerwca dla uczczenia sukcesu z 1989 to nawet nie pomyślą”.

  2. telemach said

    andsol:

    ale żeby zrobić jakieś wesołe święto narodowe 4 czerwca dla uczczenia sukcesu z 1989 to nawet nie pomyślą

    Jakiego sukcesu? Oficjalna wykładnia sił naprawdę patriotycznych jest taka, że fakt porozumienia się ludzi o odmiennych poglądach i wypracowanie porozumienia to przecież potforna klenska. Gdyby przynajmniej Warszawę przy tym zburzyli, i powywieszali się nawzajem, ale nie, nic. Porozumienia? W Polsce? Pomiędzy Polakami? Hańba. Nawet nie wiadomo jak zmazać.

  3. Wojciech Kubalewski said

    Zmazać – niemożliwość, ale w mgle smoleńskiej jakby mniej widać? Jestem wnukiem Powstańca Wielkopolskiego, pamiętam starania ojca (za wczesnego Gierka, gdy wszystkim się przez chwilę zdawało, że można więcej), aby wzmiankę o Dziadku w lokalnej jakiejś bydgoskiej gazetczynie opublikować. Udało się, szkoda, że nie mam kopii. Dziadek zawsze mi powtarzał: ucz się języków i matematyki i zaprzyjaźniaj się z kucharzami, a nie zginiesz. Wyrosłem – za com losowi wdzięczny – we wspomnieniu fakty, że czasem jednak można i wygrać.
    O Ściegiennym niewiele wiedziałem, tekst więc do misyjnych (wypełniających misję edukacyjną) zatem dołączam.
    Wojciech

  4. Nachasz said

    @ucz się języków i matematyki

    Co zabawne w tym kontekście, żona jednego z potomków któregoś z braci x. Ściegiennego zajmuje się nauczaniem matematyki ^^

  5. Józef_bez_nogi said

    Dziękuję. Wspaniały wpis. Bo otwiera oczy na pewne prawidłowości.

  6. Przy okazji wspominania Powstania Wielkopolskiego z 1918 zawsze wspomina mi się takiejż nazwy powstanie z 1806 – też wygrane, jako jedno z dwu.

  7. mona said

    I po co ci to było? Sam zobaczysz.

  8. iżyk said

    weRcyngetoryksa wskrzesili ci francuzi

  9. vontrompka said

    a już myślałem, że będzie o księdzu Skorupko (sic! takie trafienia z gugla mam ostatnio na pewien bardzo stary obrazek. podejrzewam śliczną kontaminację: Scorupco – Hoffman – Bitwa Warszawska).

  10. vontrompka said

    aha, w Warszawie ulica Ściegiennego jest wstydliwie schowana wewnątrz Cytadeli, chyba niedostępna dla cywilów.

  11. grzes said

    Bardzo piękne.
    Symetrycznie do tych, którym nigdy nic się nie udało, było też paru, którym jednak, jakby coś… (Gombrowicz, Miłosz, Szymborska…). Dlatego też są systematycznie opluwani.
    W czasach antycznych istniała też instytucja farmakosa. Rekrutował się właśnie spośród tych, co to i tak do niczego się nie nadawali, i choć kończył niechlubnie to przecież jego koniec bardzo się całej społeczności przydawał.

  12. telemach said

    vontrompka:
    Stary? Na, tak – stary. Ale aktualny. Jak by był wcześniej, albo później, to też by był aktualny. Niestety.

  13. telemach said

    iżyk:
    dziękuję. To miłe i poprawiające samopoczucie wiedzieć, że komentujący przedtem czytają.

  14. andsol:

    ale żeby zrobić jakieś wesołe święto narodowe 4 czerwca dla uczczenia sukcesu z 1989 to nawet nie pomyślą
    sprostowanie: od ok. 3 lat — obóz Niepatry Jotyczny próbuje wylansować „4 czerwca”: jako Katorzjuże; lub born in the…
    robi to, za sporą kasę Dom Spotkań z Historią w stolnicy. ranga lokalno-salonowa.

  15. telemach said

    grześ:

    Bardzo piękne

    Wszystko, co utwierdza nas w naszych uprzedzeniach, wydaje się piękne. Niestety dotyczy to również rzeczy niepięknych. W ten sposób tłumaczę sobie takie zjawiska jak pedofilia, kanibalizm, kaprofagia, fronda i salon24.
    Co nie umniejsza naturalnie wagi komentarza, który jest dobry, słuszny i obiektywny i mi się podoba. Szczególnie odniesienie do czasów antycznych, bo zawiera w sobie przeczucie dalszego ciągu tego tekstu. Porównanie Polaków współczesnych z Grekami antycznymi (w formie wypracowania) marzy mi się i wydaje kuszące już od dawna.

  16. […] roda­kom, bo co prawda niczego wiel­kiego nie doko­nał, nie odniósł żadnego suk­cesu, ale za to był ofiarą. Bycie ofiarą, podob­nie jak bycie nie­udol­nym, gwa­ran­tuje w Pol­sce sza­cu­nek […]

  17. Jak niedobrym człowiekiem trzeba być, żeby napisać coś takiego.

  18. calmy said

    „Jak niedobrym człowiekiem trzeba być, żeby napisać coś takiego.”

    Napisz też koniecznie coś o składnikach macy. Będzie kompletnie.

  19. babilas said

    SkrzydłaHusarii:

    Jak niedobrym człowiekiem trzeba być, żeby napisać coś takiego.

    Gombrowicz:

    Pamiętam wypracowanie – Polak a inne narody. – Oczywiście, nie warto nawet mówić o wyższości Polaków nad Murzynami i Azjatami, którzy mają odpychającą skórę – napisałem. Ale i wobec narodów europejskich niewątpliwa jest wyższość Polaka. Niemcy – ciężcy, brutalni, z platfusem, Francuzi – mali, drobni i zdeprawowani, Rosjanie – włochaci, Włosi – bel canto. Jakaż ulga – być Polakiem i nic dziwnego, że wszyscy zazdroszczą nam i chcieliby zmieść nas z powierzchni ziemi. Jedynie Polak nie budzi w nas wstrętu.”

  20. Bobik said

    Żeby napisać „coś takiego” (i nie myślę wyłącznie o tym wpisie) może i trzeba być złym człowiekiem, ale trzeba też być dobrym pisarzem. Żeby pisać hymny pochwalne o Narodzie nie jest potrzebne ani jedno, ani drugie. Ba, nawet głowa nie jest potrzebna. Wystarczą skrzydła.

  21. miziol said

    Dziekuje za super wpis Telemahu. Malo wiedzialem o tej postaci a twoja notka zainteresowala mnie na tyle, ze poszperalem tu i tam i wiem teraz zdecydowanie wiecej o ksiedzu Sciegiennym. Rzeczywiscie wiekszosc materialow jest napisana w tonacji przyjaznej rzeczonemu i w zwiazku z tym byloby milo gdybys podal zrodla swej wiedzy. Wtedy bedzie mozna wyciagnac jakies wlasne wnioski. Co by o nim nie mowic to jednak odniosl spory sukces. Pedzil bardzo aktywne zycie i dozyl do dziewiecdziesiatki. I jeszcze jedno pytanie – dlaczego napisales „ksionc”, Telemehu?

  22. Panie Miziolu, Pan wybaczy, że się wtrącam, ale gdy pan Telemach pisze „ksionc”, to może to być albo stylizacja, albo zabawa ortografią, albo wyznanie wiary w konieczność powrotu do fonetycznych korzeni. To może być, proszę Pana, pastisz, gombrowiczowska Gęba, ukłon w stronę podejmowanych onegdaj przez Białoszewskiego prób spolszczenia prozy Borisa Viana. Bo o ile pamiętam, tam po raz pierwszy tego „ksienca” przed laty podziwiałem. Jego tekst, jego kreacja, jego prawo.
    Gdy natomiast Pan przekręca w komentarzu celowo nazwisko autora, to jest to, w najlepszym wypadku, złośliwość.

    Proszę się nie gniewać, ale uważam Pana zachowanie za nieuprzejme i nacechowane małodusznością.

    Ukłony
    T.W .

  23. miziol said

    Panie Theoweinberger, ja wiem co to MOZE oznaczac, ale mnie zainteresowala motywacja autora tego wpisu, bo on przewaznie uzywa roznych bardziej wyrafinowanych sposobow ustawienia sobie ofiary. Nie zebym jakos specjalnie przezywal tego „ksienca”, bo akurat nie jestem wyznawca ani nawet sympatykiem wiadomego patrona ani tym bardziej „slug” jego. Z tym przekrecaniem „nazwiska autora” (chyba „nicka”?)to mial byc wiecej taki zart, ale widocznie moje prostackie dowcipy sa tu nie na miejscu i musze sie bardziej wysilic. Mam nadzieje, ze mi Gospodarz wybaczy.

  24. grzes said

    Telemachu, pięknym nazwałem Twój tekst – ale jeśli myślisz, że utwierdza mnie on w moich uprzedzeniach…
    Pewnie źle spolszczyłem tego farmakosa: chodziło mi o http://en.wikipedia.org/wiki/Pharmakos.

  25. calmy said

    @miziol:
    „mnie zainteresowala motywacja autora tego wpisu, bo on przewaznie uzywa roznych bardziej wyrafinowanych sposobow ustawienia sobie ofiary”

    Rozwiń i uzasadnij. No chyba, że jest to tylko insynuacja. Wtedy nie musisz.

  26. calmy said

    @miziol:
    „widocznie moje prostackie dowcipy sa tu nie na miejscu i musze sie bardziej wysilic”
    Są. I nie musisz.

  27. miziol said

    Calm down „calmy” albo zmien nick! Zadalem calkiem niewinne pytanie, wlasciwie z checi ozywienia konwersacji, a nie rzeczywistego glodu wiedzy na temat motywacji autora, bo te wydaja sie calkowicie oczywiste. Jak moze zauwazyles, nie chodzilo mi o sklad macy. Nota bene, zwracalem sie do Telemacha, a nie do ciebie wiec badz laskaw rozladowywac swoje frustracje na kims innym.

  28. futrzak said

    No, cos w tym jest.
    Same ofiary. A na przyklad w podrecznikach historii jakos nie ma takich dokonan:
    http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Mokrą
    Ja sie nie znam, ale nawet na pierwszy rzut oka to bylo calkiem niezle wojskowe osiagniecie.

    Albo taki Sobieski. Bitwe pod Wiedniem kazdy pewnie zna, ale ile osob wie czego dokonal Sobieski podczas kampanii przeciw czambulom tatarskim i z jaka predkoscia sie poruszal z cala armia??

  29. telemach said

    @miziol: źródeł jest sporo, musiałbym robić listę. Pewnie zrobię. Łatwiej byłoby, gdybyś napisał, jakie fakty/daty budzą Twoje wątpliwości. I dlaczego właściwie budzą (w sensie sprzeczności z poważnym materiałem źródłowym).
    Spisywanie bibliografii do tematu, bo (patrz uwaga końcowa mojej notki) „w powielanym w sieci streszczeniu z propagandowej broszurki z 1950 to było z czcią i wydawaniem się, „że wielki bohater był” (wprawdzie bez podania źródeł, ale za to naklęcznie i z podziwem) – wydaje mi się, hm. BTW: gdzie szperałeś? U katolików, czy u anarchistów? Bo jedni i drudzy z wielką atencją.

  30. ludwigbodmer said

    W kontekście księdzów-patronów ulic, niekoniecznie na to zasługujących ciekawy jest też mój krajan, Stanisław Stojałowski, opisywany jako chłopski działacz społeczny. Wydawał m.in. czasopisma „Wieniec” i „Pszczółka”, w których znajdowały się interesując kroniki kryminalne. Otóż kiedy ktoś żonę siekierą zabił, sklep okradł, kasę zdefraudował albo leżał pijany na głownej ulicy, zawsze okazywał się Żydem bądź socjaldemokratą.

  31. PAK said

    > „W Polsce trudno znaleźć miejscowość nie posiadającą ulicy Ściegiennego”
    No to zapraszam do mojego miasta :D Zresztą sprawdziłem okoliczne miejscowości — w dwóch ulica Ściegiennego jest, a w dwóch nie ma. Na większe badania nie miałem dotąd czasu, ale zgaduję, że ulic Ściegiennego w Polsce będzie raczej kilkadziesiąt niż kilkaset, o tysiącach nie wspomniawszy.

    > „Zakładam, że każdy rodak słyszał kiedyś o księdzu, który chciał kiedyś wzniecić powstanie i w tym celu zgromadził 12 chłopów w lesie, ale mu się nie udało.”
    Kolejna przesada. Mam zrobić badanie opinii lokalnej? :D

    OK, czepiam się przesady, ale uważam, że obraz jaki tu tworzysz jest aż przesadnie karykaturalny. Owszem, powstaniątko, które spaliło na panewce nie zasługuje nawet na tyle ulic. Owszem, udane powstanie wielkopolskie (a właściwie i III śląskie — przynajmniej polityczne cele w znacznej mierze osiągnęło) zasługują na więcej. Ale… bohater pozytywny zwykle żyje, jest i działa. Wplątany bywa w politykę. Jak tu takiego cenić? Weźmy żywego Władysława Bartoszewskiego — jakieś wybory polityczne, jakieś opinie o Rodakach w czasie okupacji… jak tu takiego stawiać za wzór? A Ściegienny — czy podważał autohagiografię narodu polskiego? Wstępował do partii politycznych, a przynajmniej popierał je? Lewicowiec i prawicowiec może się do takiego przyznać, ulicą jego iść bez obrazy zwolennik i PO, i PiS, a nawet Ruchu Poparcia Palikota…

    @ludwigbodmer:
    A ilekroć czytam pochwały patriotyzmu Karola Miarki, działacza polskiego na Śląsku, który jasno identyfikował polskość z katolicyzmem, to sobie zawsze próbuję wyobrazić, co o jego ulicach i placach myślą polscy luteranie.

  32. telemach said

    PAK

    Na większe badania nie miałem dotąd czasu, ale zgaduję, że ulic Ściegiennego w Polsce będzie raczej kilkadziesiąt niż kilkaset, o tysiącach nie wspomniawszy.

    Szkoda, że nie miałeś. A wystarczyło przecież tylko wrzucić do gugla Ściegiennego+ul., albo „ul.Ściegiennego” i popatrzec ze zbaranieniem na te 897.000 wyplutych wynikow. I powertować. Wierz mi, dla mnie byo to duze zaskoczenie. Bo nawet jeśli założyć, że każda ulica ma 100 numerów, i każdy pojawia się pięciokrotnie, to sam rozumiesz. Ta ulica jest w polskim mieście regułą, a nie wyjątkiem.

    Kolejna przesada. Mam zrobić badanie opinii lokalnej? :D”

    Nie musisz. Słyszał na pewno, bo było obficie w programie szkolnym. Naprawde obficie i niezaleznie od ustroju i ideologii. To, ze pewnie przeważnie zapomnial, mnie specjalnie nie dziwi. Podobno datę chrztu Polski zna też jedynie co czwarty pytany na ulicy. Co nie oznacza, ze nie słyszał.

    uważam, że obraz jest przesadnie karykaturalny

    Pewnie, ze jest. Ale zapewniam Cie – na pewno nie w takim samym stopniu, nawet w przybliżeniu nie, jak rozsiana po czytankach i popularnych opracowaniach głupawo-naiwna hagiografia dla chcących podtrzymywać sobie dobre samopoczucie w oparciu o wyciągniete nie powiem z czego (chociaż zdradzę, że zaczyna się na „d”), a najczęściej zgrabnie pominięte, fakty. Tych opracowań jest multum, we wszystkich „przemowil on na wiecu do mas chlopskich”, ale jak przyjdzie co do czego i zacznie się szukac, to okaże się, że uczestnicy konspiracyjnego wiecyku w lasku byli wszyscy znani imiennie i że było ich wszystkiego dwunastu. Wszędzie bredzi się o rozleglej antycarskiej siatce konspiracyjnej, a potem okazuje się, że był to brat ze szwagrem, a potem doszlo do tego jeszcze kilku znajomych ziemian, którzy jednak nie wzieli go powaznie, a na dodatek okazali sie ostatecznie denuncjantami.
    Ot ulepilismy sobie zgodnie świątka przy pomocy bezmyślnie odpisywanych formulek. Ja wziąłem te same, ogólnie dostępne, ale rozsiane fakty i pokazałem, że z tych samych danych, sprowadzajac całość z patriotycznych obłoków do poziomu ziemi, można ulepić cos zupełnie innego. A że wyszlo karykaturalnie? A jak miało wyjść, gdy ksiądz w oparciu o własną bezbrzeżną naiwność i brak wiedzy o tym jak funkcjonuje świat, narobi lokalnego bigosu z udzialem tuzina chłopów, w wyniku bigosu trzynaście osób spranych zostaje po tyłku i zesłanych, a narodowa potomność robi z tego (nieomal) Wielką Rewolucję Francuską?

    Karykaturalna to jest oficjalna narracja – my tego jednak wygodnie nie dostrzegamy, bo walka i męczeństwo, i zły carat, i „Boże zbaw Polskie”, i ojczyzna, i zryw i tak dalej. Nasza historia zawiera nieprzeliczone akcenty tragikomiczne. Myślę, że byłoby normalniej, gdybyśmy nauczyli się je dostrzegać, zamiast podchodzić do każdej dupereli z zębościskiem i martyrologicznym obłędem w załzawionym oku.

  33. andsol said

    @ludwigbodmer: z ks. Stanisławem Stojałowskim spotkałem się w 9tym rozdziale wyśmienitej książki „Papieże a Żydzi” Davida Kertzera. Jest tam postacią bardzo złożoną. Lektura może nasuwać podejrzenia, że mający niedwuznaczne sympatie prosocjalistyczne, ten założyciel Stronnictwa Chrześcijańsko-Ludowego, mógł być uwikłany przez władze austriackie w historię zabójstwa Żydów, czego być może nie był winny.

    Zaciekawił mnie wystarczająco, bym wdał się w długie lektury jego pisma „Wieniec – Pszczółka” (pismo umarło pod jedną nazwą i zostało reaktywowane pod inną). Zaowocowało to kpiącą reprodukcją na moim blogu pewnego jego artykułu, ale w komentarzu mówiłem: „Z jednej strony ta jego Pszczółka to zacietrzewienie religijne (Polak = katolik, skąd my to znamy?), ksenofobia ze szczególną energią oddaną antysemityzmowi. Z drugiej, próby wychowywania, oświecenia mocno zakołtunionego towarzystwa. Ks. Stojałowski wyraźnie nie był prostoliniowym antysemitą, jakim widnieje u Kertzera”.

    Jego jadowite tyrady antyżydowskie nie wpisują się w cykl opowieści o macy i zabijaniu Naszego Pana, ale w wystąpienia w obronie robotników i chłopów, obrzydliwie wyzyskiwanych przez możnych. On równie silnie atakuje fabrykantów żydowskich, niemieckich czy austriackich. Od zarzutu antysemityzmu bronią go w wewnętrznych dochodzeniach watykańscy sekretarze Stanu. Jego działalność społeczna jest imponująca i choć niewątpliwie jego teksty odczytane dzisiaj wysoko podrzucą czytelnika, to jednak jest zupełnie rzetelnie opisywany jako chłopski działacz społeczny. Zasługuje na bardzo wnikliwe studium i żałuję, że życie jest za krótkie na wszelkie ciekawe nasuwające się człowiekowi projekty.

    Nie wiem jak balansować wielość działań osób upchniętych w rozdroża, gdzie nie ma prostych ścieżek. Kryterium wyceniające Stojałowskiego musiałoby być uniwersalne, nadające się do oceniania także Karola Wojtyły, François Mitteranda i tylu innych wieloznacznych postaci…

  34. @PAK:
    „Ale… bohater pozytywny zwykle żyje, jest i działa. Wplątany bywa w politykę. Jak tu takiego cenić?”

    Może tak, jak robią to inni wybierając sobie do cenienia tych, co zasługują na podziw i szacunek, a nie na litość?
    A nieszczęsnego księdza Piotra też można przy okazji uczcić. Np. tak, jak to robią Anglicy z Guyem Fawkesem. Hucznym śmiechem i fajerwerkami. W rocznicę wiecu, na którym przemawiał do mas ludowych złożonych z 12 włościan. Czyli z soli ziemi czarnej. Czy jakoś tak.

  35. PAK said

    @monadalavoie:
    Myślę, że to raczej rzecz skali i miejsca. Piotr Ściegienny nadaje się na bohatera miejscowego — wioskowego, czy powiatowego. W przypadku, gdyby województwo miało kompleksy, że było nie dość patriotyczne w przeszłości, to też…

    @Telemach:
    Nie bardzo wiem, czy wypada się spierać z celową karykaturą. Mogę Cię zapewnić, że mój szacunek powinien być lepszy od googlowego, bo sam od googla zacząłem — wrzuciłem „ul Ściegiennego” plus nazwa mojego miasta. I dostałem sporo wywołań, owszem — w Kielcach, Katowicach, Zabrzu… ale nie u mnie :)

    Zwłaszcza Kielce się często przewijały, gdzie akurat ta ulica jest wyjątkowo (w kontraście do innych miast) uzasadniona, bo to przecież bohater lokalny.

    Podobnie, co do nauki w szkole — mnie o Ściegiennym na lekcjach nie uczono. Zapewne był w podręczniku, ale nauczycielki do tej postaci nie sięgały. (Ba! Nawet o powstaniu listopadowym opowiadały w konwencji czarnej komedii (co mnie wówczas szokowało, bo spotkałem się z tak kpiarskim tonem w odniesieniu do czynów patriotycznych po raz pierwszy).)

    Ale wracając do tematu — przyszło mi do głowy, że może to być ślad cywilizacji chrześcijańskiej, a dokładniej katolickiej. Bo przecież sporą część żywotów świętych zajmują męczennicy, a nawet świętych-nie-męczenników opisuje się raczej w konwencji cierpień znoszonych dla wiary, niż dokonań, które zwykle stereotypowo mówią o założonych klasztorach, czy zakonach.

    Wydaje mi się naturalne, że bohaterowie odnoszący sukcesy albo mniej cierpią, albo cierpienia nie mają bezpośredniego przełożenia na ów sukces. Co innego klęski — te się wpisują świetnie w konwencję martyrologiczną klasycznych hagiografii.

    Taką tezę należałoby przetestować analizą wychowania patriotycznego we Włoszech, czy Hiszpanii, w czym nie czuję się kompetentny.

  36. telemach said

    PAK

    Nie mam zamiaru dyskutować z celową karykaturą

    Co bardzo cieszy. Dziękuję. To jest częste nieporozumienie na tym blogu. Szczególnie w przypadku tematów bogoojczyźnianych. Parodia lub stylizacja jest uznawana za publicystykę. I zaczyna się dęciewtromby Chociaż czasem bywa odwrotnie i publicystyka uznawana jest za parodię. Szczęśliwym trafem większość stałych bywalców instynktownie odróżnia, kłopot pojawia się, gdy wpadnie ktoś, kto konwencję po prostu sobie zakłada i rusza do boju.

    Wydaje mi się naturalne, że bohaterowie odnoszący sukcesy albo mniej cierpią, albo cierpienia nie mają bezpośredniego przełożenia na ów sukces. Co innego klęski — te się wpisują świetnie w konwencję martyrologiczną klasycznych hagiografii.

    Pytanie, co sprawia, że czujemy się (kolektywnie) bardziej pobratymcymi tych drugich, niż tych pierwszych pozostaje jednak otwarte. Jakieś sugestie? (Pytanie do wszystkich, bo naprawdę nie wiem).

    Taką tezę należałoby przetestować analizą wychowania patriotycznego we Włoszech, czy Hiszpanii, w czym nie czuję się kompetentny.

    Ktoś pomoże? Ja mogę stwierdzić na podstawie własnych obserwacji, że w Niemczech, Szwajcarii, Francji jest jednak inaczej. Ofiara i nieudacznik ma mniejsze szanse na powszechny szacunek i uczczenie, niż ktoś kto odnosił sukcesy i posiada łatwe do wskazania osiągnięcia. Jak jest we Włoszech i Hiiszpanii ie wiem z własnego doświadczenia, niestety. A zatem również pytanie do wszystkich (którzy są kompetentni względem wybranych obszarów kulturowych) – jak jest?.

  37. Andrzej Bieńkowski said

    Miarą sukcesu w Polsce nie jest to, co kto osiągnął, ale to, że się „starał i męczył”. Co sprawia, że nigdzie nie jest tak łatwo zostać człowiekiem sukcesu, jak w naszej ojczyźnie (prezydent Kaczyński walczył o Polskę).

  38. calmy said

    @miiiiziooooool!!!!!

    „Nota bene, zwracalem sie do Telemacha, a nie do ciebie wiec badz laskaw rozladowywac swoje frustracje na kims innym.”

    A on zwracał się do ciebie, ale raczyłeś pytanie zignorować. A więc jednak, jak podejrzewałam, insynuacja ;)

  39. dru' said

    „Pytanie, co sprawia, że czujemy się (kolektywnie) bardziej pobratymcami tych drugich, niż tych pierwszych pozostaje jednak otwarte.”

    To ja może bym trochę optymizmem tchnął, choć to raczej nie w moim stylu*.
    Nie wiem czy znaczącym czynnikiem nie jest sytuacja przez ’89 i to powszechne poczucie bezradności i bycia oszukiwanym. A potem transformacja, która nie wszystkim wyszła na dobre, a przynajmniej nie wyszła tak jak generalnie oczekiwano. Trochę przesadnie uogólniam, bo w kontraście do tego chciałem o czym innym.
    Z ciekawością obserwuję młode pokolenie studentów i to są ludzie diametralnie różni ode mnie, a brakuje mi do nich ledwie tuzin lat. Mam wrażenie, że pomimo słabego rozeznania gdzie jest Sachara i kto to jest Kościuszko są dużo bardziej ruchliwi i bardzo praktycznie patrzący na życie. Sprawniej poruszają się w tej rzeczywistości przesiąkniętej biznesem i raczej (już i jeszcze) jej nie kontestują. Nie liczą na to, że wykształcenie cokolwiek im da**, raczej coraz częściej jest to czas wykorzystywany na rozglądnięcie się na rynku pracy, przynajmniej u tej aktywniejszej części. Swój lekceważący stosunek do studiów uważają za uzasadniony, oczywisty i niepodlegający dyskusji.
    Mam wrażenie, że ta martyrologia im po prostu koncepcyjnie nie odpowiada. To tylko takie moje luźne domniemania.

    * w stanach skrajnego pesymizmu hołubię nieszczęśliwych z miłości, a nie nieudaczników :D
    ** medycyna na CMUJ to może być przepustka do czegoś, socjologia w Koziej Wólce nią na pewno nie jest.

  40. Bobik said

    Kurczę, musiało być o kompetencjach? Gdyby nie to, odpowiedziałbym z brzucha (i w ogóle się nie upierając, tylko w ramach zahaczki do dyskusji), że kultura włoska ma za dużo radości życia (a może i racjonalne, rzymskie dziedzictwo gdzieś po drodze), żeby kult ofiary jej mógł podskoczyć, natomiast kultura hiszpańska w zasadzie byłaby do tego kultu skłonna, gdyby nie – w tym przypadku zbawcze – machismo, które nie tak do końca podkładać się pozwala. ;) A może jeszcze półgębkiem bym doszczeknął, że kulturze niemieckiej opcja się poświęcenia dla … (tu wstawić) wcale nie jest tak całkiem obca i gdyby nie 68 rok, to kto wie, co by jeszcze słonko widziało.
    Może właśnie w tym 68 różnica? W bardzo różnych kierunkach tu i tam to poszło. A może w innych dobrych rocznikach? Bo tradycja tradycją, ale i jej w pewnym momencie można pokazać plecy. Byle ktoś chciał chcieć. I wiedział po co.

  41. mona said

    „Może właśnie w tym 68 różnica? W bardzo różnych kierunkach tu i tam to poszło. A może w innych dobrych rocznikach? Bo tradycja tradycją, ale i jej w pewnym momencie można pokazać plecy. Byle ktoś chciał chcieć. I wiedział po co.”
    @Bobik: podpisuje się oburącz. W Polsce na pewno zabrakło cezury i związanej z tym pokoleniowej autorefleksji na temat: tradycja, no dobrze, ale która jest tak naprawdę nasza, a która garbem. 68 się nie odbył.

  42. B said

    Prosze o wiad.

  43. pak4 said

    Broniąc mojej wcześniejszej tezy, mógłbym zwrócić uwagę, że głównym obecnie świętym w Polsce jest błogosławiony Jan Paweł II, mimo podkreślanych czasem elementów martyrologicznych, co by nie mówić, człowiek sukcesu.

    Ale muszę też zwrócić uwagę, że słyszę dużo uwag o praktyczności obecnej młodzieży i szybkim zbliżaniu się do mentalnych wzorców zachodnich.

    PS.
    Ale trzeba uważać i z przesadą w drugą stronę. Czytam sobie Kretę Beevora, gdzie autor opisuje, jak klęska na Krecie odebrała sporą część sympatii Amerykanów do Wielkiej Brytanii. Bo jak tu sympatyzować z nieudacznikami?
    PS.
    A chciałem też napisać, że ulic ks. Ściegiennego jest jednak więcej niż sądziłem. W moim regionie mniej więcej co drugie miasto posiada takową. Przy czym nie ma znaczenia wielkość. Może mieć znaczenie, bo współwystępowania nie zauważyłem, pozostawianie ulicy Karolowi Świerczewskiemu.

  44. miziol said

    @ Telemach.Niestety musialem pare spraw zalatwic w realu i dopiero teraz dorwalem sie do Internetu i wlasciwie juz ze mnie uszlo cale powietrze i chec dyskusji. Jedno tylko chcialem zauwazyc, ze „ksionc” Sciegienny jest postacia historyczna i w zwiazku z tym nie widze nic niewlasciwego w nazywaniu ulic jego imieniem. Skoro jest Mokra, Zimna czy Anielewicza, to dlaczego nie mialoby byc ulicy Sciegiennego?
    @ „calmy”(?). Insynuacja. Happy enough?

  45. mona said

    „Jedno tylko chcialem zauwazyc, ze „ksionc” Sciegienny jest postacia historyczna i w zwiazku z tym nie widze nic niewlasciwego w nazywaniu ulic jego imieniem”

    Leon Czołgosz też jest postacią historyczną, też był Polakiem i też chciał dobrze. Może nawet lepiej niż ksiądz Sc. Postacią historyczną był też Feliks Dzierżyński. Czcią nie otacza się,przynajmniej w społecznościach normalnych,kogoś za to, że był postacią historyczną. A teraz wymień zasługi księdza. Po kolei. zaznaczam, że doznane cierpienia np. sprany zadek, to jeszcze mimo wszystko nie zasługi.

  46. dru' said

    @mona
    Nieodmiennie bawi mnie to wyszukiwanie do siódmego pokolenia wstecz polskich korzeni, bohaterów wszelkiej maści, którzy często nie potrafili by Polski zlokalizować na mapie.
    Leon na wikipedii został Amerykaninem, (posiadającym polskich rodziców, dodajmy szeptem) już w pierwszym pokoleniu.

  47. mona said

    @dru
    w moim papierowym Websterze z 1988 w aneksie z biografiami prezydentów czytamy: „was assassinated by polish anarchist Leon Czolgosz ”

    BTW: wynika z tego dla mnie, że nie są ci Amerykanie dużo lepsi od reszty. My też polskości Dzierżyńskiego od pewnego czasu nie podkreślamy, za to Rosjanie zaczęli na potęgę przypominać sobie jego polskie korzenie i zrobili z niego na trwałe Polaka.

    Powiewa mi mokrą serwetą jakiej narodowości był Czołgosz (nawiasem, w USA nie ma takiej opcji jak narodowość amerykańska, etniczne pochodzenie wlecze się za człowiekiem po wsze czasy, mimo przynależności do wspólnoty pt. USA).
    Nie mogę po prostu zaakceptować umysłowego lenistwa prowadzącego do wypisywania takich bzdur, jaka się przydażyła miziolowi. Wampir Marchwicki i hetman Branicki też byli postaciami historycznymi. O boszz

  48. dru' said

    @mona
    „Powiewa mi mokrą serwetą jakiej narodowości był Czołgosz”
    w sumie ucieszyłbym się gdyby mi też zaczęło.

    Na fali dyskusji proponuję, żeby choć jedną ulicę nazwać autoironicznie „ul. Spranych zadków”

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.