Logika emocjonalna

17 czerwca, 2009

Niezły łobuz z tego Golemana. Namieszał w głowach, że aż zęby bolą. Wobec faktu, że termin „inteligencja emocjonalna”, mimo uporczywych usiłowań panów Lockego, Zeidnera i Robertsa, nie daje się tak łatwo usunąć z masowej wyobraźni, zajmijmy się logiką emocjonalną. Dla odmiany. Twierdzącym, że czegoś takiego nie ma, polecić można szczególny przypadek postrzegania rachunku prawdopodobieństwa w przypadku gier losowych.

Bez zbędnego zagłębiania się w szczegóły przypomnijmy, że w przypadku skreślenia na kuponie totolotka sześciu liczb, prawdopodobieństwo wylosowania „szóstki” jest identyczna dla każdej dowolnej kombinacji. Również dla tej, która została wylosowana w poprzednim ciągnieniu. I tu zaczyna się problem. Zdumiewająca większość ofiar gier losowych, zapytana o to, czy ma sens zakreślania liczb, które komuś przyniosły materialne szczęście przed tygodniem, odpowiada, że nie. Szansa dwukrotnego wyciągnięcia takiej samej kombinacji w dwóch kolejnych odsłonach dramatu, wydaje im się nagle niebywale, ba, astronomicznie mała, o wiele mniejsza niż szansa wyciągnięcia daty urodzin żony sąsiada, rozmiaru butów rodzeństwa lub liczb które im się przyśniły w proroczym śnie. Nieodparcie nasuwa się analogia do irracjonalnej wiary żołnierzy chowających się w zamęcie bitwy do leja po bombie, w przeświadczeniu, że rachunek prawdopodobieństwa jest ich sprzymierzeńcem.

Logicznie rzecz biorąc, zakreślanie liczb wylosowanych w ostatnim ciągnieniu jest najlepszą z możliwych strategii. Wobec wzmiankowanej powyżej niechęci innych grających do tej kombinacji, szansa na to, że wygranej nie trzeba będzie dzielić z innymi, a zatem że będzie ona znacząco wyższa, wzrasta. Czy ktoś to robi? Wątpliwe. W przeciąganiu liny pomiędzy odpowiedzialnymi za podejmowanie trafnych decyzji, „logicznymi” obszarami kory znajdującymi się ponad ciałem modzelowatym, a ewolucyjnie starszymi warstwami zbliżonymi do układu limbicznego, z dziecinną łatwością wygrywa ten drugi. Wbrew logice rozumianej jako dyscyplina normatywna.

Kropotkin, w drodze do kolektury totolotka, zastanawia się poważnie nad zasadnością wprowadzenia terminu „emocjonalnej racjonalności”. Krótko przed osiągnięciem celu, sięga do kieszeni i dyskretnie wyrzuca do kosza na śmieci wypełniony uprzednio kupon. Zakreśli swe liczby na miejscu dbając, aby nie zabrakło wśród nich ulubionej siódemki. Jak również siedemnastki i czwórki. Teściowej można nie lubić, przenoszenie swej niechęci na jej datę urodzenia wydaje mu się jednak zupełnie pozbawione logiki.

– – – – – – – –

Szanowni komentatorzy Aspik i Nameste zwrócili mi słusznie uwagę na niestosowność bądź też nieadekwatność przykładu z lejem po bombie. Proszę zatem o traktowanie z należną ostrożnością i ewentualnym sceptycyzmem. Jestem na najlepszej drodze aby się samemu do leja zdystansować. Do czasu znalezienia lepszego przykładu lej (prowizorycznie) pozostanie.

Komentarze 42 to “Logika emocjonalna”

  1. Aspik said

    Szanowny Telemachu Odysowiczu !
    Aż żal, że muszę się teraz zająć pilnymi sprawami, ale jeszcze tu wrócę i nie zostawię suchej nitki.
    A na razie wnioskuję o dołączenie do tagów informacji, że Rozenkranc i Gildensztern nie żyją :)

    Pozdrowienia.

  2. Aspik said

    Tego ranka dawny akademik Kuwszynnikow,a od niedawna lejtnat Kuwszynnikow, zebrał swój pluton i wygłosił długą przemowę. Oprócz zwyczajowej pochwały Jego Imperatorskiej Mości, dołączył nowy element w postaci zakazu chowania się w lejach.
    Niestety, ciemni chłopi z Tambowskiej Guberni wykazali się uporem i odpornością na argumenty probablilistyczne. Ledwo zaświstał pierwszy granat, rozbiegli się po lejach i pochowali tak, że nawet
    czubek kazionnego sztyku nie wystawał. Nie tyle zrozpaczony, co raczej oburzony Kuwszynnikow postanowił zaświecić przykładem i pozostał na płaskim terenie.
    Pogrzeb miał huczny.

  3. andsol said

    Nie zrozumiałem znowu, to teściowa urodziła się 17 lipca 1904r? Zanotuję sobie na kuponie, ale podaj mi eszcze trzy liczby.

  4. telemach said

    Siedemnastego kwietnia się urodziła. Ale to nie jej wina.

  5. telemach said

    Siódemka była bez związku z teściową. Bo ulubiona. Pozostałe liczby to: 2, 14 i 44.

  6. telemach said

    No wie Pan. Ciemnotę i zacofanie propagować to mogę ja – w chwilach wolnych od blogowania. Panu nie przystoi. Pan musi trzymać, ten, wie Pan, poziom.
    Co to się robi, co to się robi. Powiem tylko: młodzież.

  7. Aspik said

    Taka już logika emocjonalna u prostego chłopa, że jak latają odłamki, to się chowa w zagłębienia i nie myśli o statystyce. Co ja na to poradzę ?

  8. dru' said

    44 to sławne imię.

    Zauważyłem, że ludźmi wstrząsa informacja, iż w totolotka wygrywają nie tylko ci, którzy „starannie planują” wygraną, ale również przypadkowi przechodnie kupujący zakład na „chybił trafił”. :D

  9. Za dużo tagów.
    Lubie mało tagów – po japońsku.
    Tagi jak bułeczki lubię.
    Mieczem ich – Tych tagów!

  10. Postawiłem u booka na Kropotkina bo dawali 1,67.
    Przegrałem pięć dych.
    Cholera jasna!

  11. Aspik said

    Ot i logika emocjonalna Jareckiego: tagi lubi jak bułeczki, więc prosi o mało. A warto spytać p.t. Algę ile to bułeczek potrafi ten Jarecki wtrząchnąć i czy zdarzyło się w historii, by zaczął narzekać, że ich za dużo. He he…

  12. telemach said

    Ja ostatnio lubię tagi. Mają pewien, hm, czar. Koledzy Toma Stopparda tym razem się istotnie nie załapali. On sam zresztą również nie. Wiedziałem, że coś mi umknęło. Dziękuję.

  13. giera said

    teściowa jak teściowa, podobno też człowiek, nie wiem, nie używam.

  14. Aspik said

    No to poważnie: może mnie jakiś uczony filozof-matematyk wyśmieje, ale uważam, że to wcale nie jest takie proste.
    Porzucajmy sobie monetą. Prawdą jest, że w drugim rzucie prawdopodobieństwo orła wynosi 1/2, bez względu na to, czy w pierwszym wypadł orzeł, czy reszka.
    Ale też równie prawdziwą prawdą jest, że prawdopodobieństwo wyrzucenia dwóch orłów pod rząd wynosi tylko 1/4. Czy ruszamy ciałem modzelowatym, czy układem limbicznym – tylko 1/4 i nijak inaczej. (Zastrzegam, że nie dotyczy Referenta, bo on rzuca tym, jak mu tam, zapomniałem … Zahirem, więc u niego może wyjść diabli wiedzą co.)

    I tu pojawia się pierwsze pytanie – niewinne: czemu mam udawać, że nie wiem, co wypadło w pierwszym rzucie ?

    A potem idzie gorsze: gdzie sens i logika modzelowata w stosowaniu statystyki do pojedynczego wydarzenia ? Statystyka jest o tym, że jeśli przyjdzie tysiąc atletów i każdy wrąbie tysiąc kotletów, to najczęściej zachoruje od tego czterdziestu czterech. To znaczy, że jeśli tysiąc razy sprowadzimy ten tysiąc atletów, najczęściej liczba chorych będzie gdzieś niedaleko 44 – raz 40, raz 50 itd. Jak to się ma do jednego Kropotkina, który idzie sobie z jednym kuponem do jednej kolektury ?

    Zdarzenie się zdarza albo nie. I tyle. I gwiżdże sobie to zdarzenie zarówno na klasyczną jak i na aksjomatyczną definicję prawdopodobieństwa. Na przykład inżynier Korytkin wygrał milion rubli. A nie powinien. Gdyby myślał modzelowato, to by wiedział, jak nikłe ma prawdopodobieństwo. A tu – patrzcie go: pomyślał limbicznie i wygrał, sobaczy syn.

    Ukłony w zadumie.

  15. andsol said

    Tak już się zastanawiałem czy brać to do siebie, ale stanęło na tym, że filozof-matematyk to coś więcej niż matematyk, czyli mogę siedzieć w milczeniu. A w milczeniu przyznaję Ci, że masz rację. Mój kupon dzisiaj nie ma pamięci kuponu sprzed tygodnia (gdyby były zanurzone w wodzie, to pamiętliwa woda może by im przekazała jakieś wspomnienia) i są dwie równie prawdopodobne możliwości: wygram albo nie.

    A teraz stosuję teorię. Skoro prawdopodobieństwo jest 1/2, było by bardzo dziwne, gdybym grając tak z 50 razy nie wygrał. Czyli po roku są powody, by iść do totalizatora z pretensjami.

  16. Aspik said

    No, ładnie. Uderz w stół, jak to mówią, a zawsze jakiś matematyk spod niego wylizie :)
    Piękny komentarz i jak najbardziej modzelowato LOGICZNY.

    Tak dochodzimy do sedna: Telemach przewrotnie (albo i nie) posłużył się dwoma przykładami, które niezbyt się nadają na ilustracje „logiki emocjonalnej” (Czy Erazm napisał „Pochwałę logiki emocjonalnej”, czy jakoś inaczej szedł ten tytuł ?):
    1. Chowanie się do leja jest normalnym odruchem obronnym i matematyka nie ma tu nic do rzeczy. Nie radzę nikomu odradzać.
    2. Unikanie wcześniejszych numerów totka (albo unikanie skreśleń typu 1,2,3,4,5,6) wydaje mi się raczej wnioskowaniem z mylnych przesłanek a nie głupotą samą w sobie. Żadne tam układy limbiczne.

    Zostaje problem prawdopodobieństwa pojedynczego, niepowtarzalnego zdarzenia, który chyba nie tak łatwo zbyć.

    Pozdrawiam.

    P.S. Na wypadek, gdyby zajrzał tu patologiczny hazardzista z pretensjami, że nie zrobił majątku grając systemem „po czerwonym obstawiam czarne” – to nie moja wina. Oni tam oszukują w tych kasynach.

  17. referent Bulzacki said

    –>Aspik

    Jest jak mówisz. Nie wiem o czym rozmawiacie, bo w tekście i komentarzach natknąłem się na kilka trudnych wyrazów i to mnie ostatecznie zniechęciło do dalszego czytania, prawda, i myślenia o zagadnieniu, do którego się zniechęciłem nieczytając, ale potwierdzam, że kiedy rzucam zahirem zawsze wypada orzeł. Przypadek? Nie sądzę. Ale nie wykluczałbym też wersji alternatywnej. Przynajmniej przed szesnastą.

    Czołem,
    referent

  18. telemach said

    Osoby nie cierpiące długich komentarzy w których występują różne obcobrzmiące nazwiska proszone są o nieczytanie poniższego komentarza. Żeby potem nie było.
    ———————————-

    Panie Aspiku, dzielnie Pan komentował. Dziękuję Panu w imieniu redakcji. Gdybym był władny udzielać pochwał, udzieliłbym panu pochwały z wpisem do akt, ale nie mam akt.

    A do rzeczy? Do rzeczy jest chyba tak: pomijając wszystkie inne uczone aspekty, chowanie się do leja wydaje się istotnie zdrowym i zrozumiałym odruchem. Wiara, że prawdopodobieństwo oberwania następnym pociskiem jest przez to mniejsze (bo pocisk w myśl praw probabilistyki „nie ma prawa” spaść w to samo miejsce po raz drugi) – jest wiarą irracjonalną. Oparta jest ona na wiedzy pozornej (chcianej), a nie rzeczywistej. Decydent kieruje się surogatem logiki, w sytuacji jak leci na łeb, jest to jednak psychologicznie/emocjonalnie zrozumiałe. Ja również nie nazwałbym tego głupotą. Może pułapką myślenia magicznego bym to nazwał.

    W przypadku lotka mamy natomiast do czynienia z racjonalizacją pozorną. Do jakiego stopnia mamy do czynienia z mechanizmami myślenia życzeniowego – nie wiem. Ważne dla mnie było subiektywne przekonanie decydenta, że jego decyzja jest wynikiem opartej o prawa logiki probabilistycznej analizy. Tak nie jest. Decyzja podejmowana zostaje wbrew zasadom logiki matematycznej, przy jednoczesnym niejasnym przeczuciu, że jest z nimi „jakoś tak” zgodna.

    Termin „logika emocjonalna” w zasadzie nie istnieje. Tzn. do tej pory nie istniał. Pojawił się nagle któregoś popołudnia, gdy moja irytacja Golemanem i ilością dających się mu ogłupiać osiągnęła kreskę z napisem red alert. So I made this up.
    Powód był prosty. Definiowanie inteligencji to zaraza której nie ma końca. Co rusz jakiś mądrala próbuje coś nowego i werbalnie atrakcyjnego wymajstrować. Jednolitej i ogólnie obowiązującej nie ma. Do mnie najbardziej przemawia definicja Piageta. W myśl tejże, inteligencja jest zdolnością rozwiązywania problemów w zgodzie z logiką. Nie taka atrakcyjna może jak kalambur Boringa, ale większości – w tym również mi – wystarczy. Jeśli założymy zatem, że odwołanie się do logiki jest częścią składową pojęcia inteligencji w rozumieniu piagetowskim, to pojawia się pytanie, na czym wspiera się golemanowska inteligencja emocjonalna? Wyszło mi, że na logice emocjonalnej. Termin bardzo mi się spodobał, więc postanowiłem się wynalazkiem podzielić. A ponieważ wyczerpujące eseje dotyczące procesów poznawczych są czytane rzadko – zrobiłem, jak zrobiłem. W ten sposób zdołałem zabić, że tak powiem, dwie muchy jedną klapką. Po pierwsze udało mi się sprytnie ukryć fakt, że esej „z szykanami” to by mi chyba jednak nie wyszedł. Po drugie napisałem mimo to i przez to zaspokoiłem swą próżność, co jest ważne i przyjemne.

    Jeśli ktoś (przy okazji) się jeszcze uśmiechnął, to traktuję to jako niezasłużony ale miły bonus.

    Pozdrowienia
    t.

  19. nameste said

    @telemach:

    Wszystko pięknie (i intencje, i wykonanie, i uśmiech), tyle że sytuacja z lejami jest odmienna od totolotka. W totolotku maszyna losująca jest specjalnie tak zrobiona, by prawdopodobieństwa wylosowania poszczególnych numerków były max. zbliżone; przyjmujemy, że są równe. Tymczasem bombardujący (czy ostrzeliwający z działa) przeciwnie, nie strzela na oślep, ale chce w coś trafić. Drobne różnice w parametrach fizycznych (nazywamy je z braku dobrego modelu Losem) powodują tzw. rozrzut. Gdy się ogląda przestrzeliny w tarczach strzeleckich po zawodach, widać, że do rzadkości należą sytuacje, w których przestrzeliny nakładają się na siebie idealnie. Inaczej by było, gdyby owo strzelanie rozciągnąć moooocno w czasie. Trudno zatem wykluczyć, że chowający się w lejach korzystają z podpowiedzi pewnej zdroworozsądkowej empirii, i mniej w tym myśleniu magii niż by się zdawało.

  20. Aspik said

    Telemachu Odysowiczu Szanowny !

    Przyznam się jak na spowiedzi, że w życiu nie czytałem tego Golemana, bo już sam tytuł mnie odstręczył. Jak nisko upadły oksymorony od czasu barokowej świetności ! I w ogóle nie zamierzam czytać. Czytałem za to „Innumeracy” Paulosa, a tam jest nader interesująca wzmianka o eksperymentach Tverskyego i Kahnemana. O tym, jak dwa różne sformułowania tego samego problemu powodują wybór dwóch różnych rozwiązań. I wtedy sytuacja jest czystsza, bo nie skażona intuicjami, które ciągną w stronę twierdzeń prawdziwych, ale niestosowalnych w tym akurat konkretnym przypadku.

    A z tą normatywnością logiki, to bym nie przesadzał. Od tego się zostaje zgorzkniałym samotnikiem ;)

    Dziękuję za dobre słowo, które, prawda, przyjmuję jako zobowiązanie do dalszej, prawda, kreatywnej aktywności, ze tak powiem, blogosferycznej – spocznij !

  21. Aspik said

    Referencie !

    Ja rzucam niezahirem, a i tak zaobserwowałem podobny efekt: ile razy puszczam monetę, to ona, mając 50% szans na poszybowanie w górę i 50% na upadek, zawsze wybiera drugi wariant. Na szczęście ja wiem, że to nic dziwnego, bo nie ma związku fizycznego ani logicznego między poprzednim rzutem a kolejnym :)

    Pozdrowienia

  22. telemach said

    Nameste, ja sobie to jeszcze raz w spokoju przemyślę. Doszedłem do wniosku, że w zasadzie nie powinienem się na wyżej wzmiankowany temat wypowiadać. Do niedawna nie wiedziałem nawet jak funkcjonuje totolotek. Na wojnie też nigdy nie byłem. Ba, leja po bombie na oczy nie widziałem.

    Co innego taki Dostojewski. Przeputał w Baden Baden cały majątek łącznie z oszczędnościami przeznaczonymi na leczenie żony i pieniędzmi na bilet powrotny do domu. Ten to się kompetentnie wymądrzał na temat natury hazardu i nikt nie mógł mu zarzucić, że nie wie o czym pisze. Zona zresztą o ile pamiętam krótko potem zmarła. Pewnie i tak by zmarła, powiedzą sceptycy, ale zawsze jakoś tak dziwnie się robi.
    Może istotnie zagalopowałem się z tymi lejami. Pogląd, że w leju po bombie jest najbezpieczniej ze względu na mniejsze prawdopodobieństwo trafienia, nosi istotnie znamiona wydumanego przy biurku. Z realiami pola bitwy ma pewnie mało wspólnego.

  23. telemach said

    Akismet zwariował i z nieznanych powodów uznał komentarz Nameste za spam. Filtry antyspamowe pozbawione indywidualnej listy pozytywnej powinny być zabronione.

  24. nameste said

    Zanegowałem (trochę) rolę Losu, nic dziwnego, że się (A)kismet wściekł. Miałem wcześniej hipotezę Czarnej Dziury, albo że z jakichś powodów wolisz, abym tu się nie odzywał. Obydwie hipotezy miały w sobie coś krzepiącego ;)

  25. telemach said

    Czarna dziura IMO jednak bardziej krzepiąca.

  26. Aspik said

    Oo, co za niespodzianka ! Nameste, we własnej osobie. Kopę lat, Panie Dziejaszku.

    Baardzo ciekawe rozumowanie. Wychodzi na to, że podczas strzelaniny na Dzikim Zachodzie najbezpieczniej może się czuć ten z bandytów, do którego właśnie celuje szeryf. Co by się zresztą zgadzało, gdybym to ja był szeryfem.

    Pozdrowienia.

  27. porcelanka said

    Przepraszam, że się wtrącę w tę arcyciekawą dyskusję, nieodmiennie frapuje mnie jednak pytanie, szalenie niedyskretne, więc nie liczę specjalnie na odpowiedź, niemniej kto nie ryzykuje, ten nie ma, czyż nie? A zatem: czy któryś ze zgromadzonych tu uczonych dyskutantów złamał być może totkowy system? ;)

  28. Aspik said

    Porcelanko szanowna. Gdybym złamał system, to bym teraz się wygrzewał na Karaibach, a od komentowania blogów miałbym dwudziestu krajowców – każdy z doktoratem z innej dziedziny i z trzema wyrokami za pyskówki. Ostatnio sięgnałem po kultową książeczkę z dzieciństwa p.t. „Zuchwały Strzyżyk” i na marginesie odkryłem kulfoniasty zapis” „Wiem jak wygrać w totka ale ten margines jes za wonski rzeby napisadź”. Do dziś próbuję sobie przypomnieć, co wtedy wymyśliłem. Niestety, bez skutku. Na pewno pierwszy element brzmiał „wypełnić kupon”. A potem szły jakieś mniej ważne detale techniczne. Tylko jakie ?

    Ukłony

  29. porcelanka said

    Dziękuję. Warto było zapytać. Zwłaszcza dla uroków poznania odpowiedzi okraszonej opowieścią :D Niemniej, nie jest przecież wykluczone, że osobiste komentowanie w/w bloga jest (niezrozumiałą nawet dla wykształconych nygusów z wyrokami za pyskówki) rozrywką zdziwaczałego milionera z Karaibów, prawda? Nie wspominając już o intrygującym posmaku dziegciu, jaki dodałaby owa informacja do miodnej dyskusji o rachunku prawdopodobieństwa…

    Nawiązując do systemu z dzieciństwa, zastanawia mnie, czy credo ‚kołaczcie a otworzą wam’ ma zastosowanie również w przypadku pamięci?

    Obiecująca myśl ;)

  30. andsol said

    Kiedyś Jerzy Urban (młody obiecujący dziennikarz) napisał reportaż o losach kilkudziesięciu zdobywców miliona z totka. Dwa przykłady spokojnego życia (szczególnie zapadło mi w pamięć zdanie o dwóch paniach siedzących przy stole z jajeczkami w nastroju stałej Wielkanocy), reszta to historia katastrof, długów, rozbitych rodzin i beznadziei.

    Wiedząc co dziś wiemy o młodym dziennikarzu możemy podejrzewać, że wszystko sobie wymyślił, ale nawet jeśli, to z innych źródeł widziałem wiele opowieści potwierdzających, że jeśli wymyślone, to bardzo prawdopodobnie.

    Więc cholera wie czy te Karaiby nie byłyby jesiennym grilem pod Stargardem ze smętnym opowiadaniem znudzonym gościom „a byłem, k…, bogaty”.

  31. andsol said

    @porcelanka: jest taki sobie poseł ze stanu Bahia w Brazylii o imieniu José Carlos Aleluia, którego biografia wspomina wiele rzeczy kóre zrobił w czasie posłowania od 1995r., ale nie wspomina, ze parę razy wygrał już szóstkę w totka.

    Nie tylko szczęściarz ale i mądry człowiek, fartem się nie chwalił, ale jakoś dziennikarze wyniuchali. I bardzo mocno się dziwili, bo takie coś jest tak prawdopodobne jak to, że ja, andsol płci męskiej, jutro w połogu zrodzę pięcioraczki. Więc szukano racjonalnych wyjaśnień i okazało się, że pewien punkt totka nawet nie otwierał się dla publiczności, bo wszyscy pracownicy dzień i noc wypełniali kupony (wolno było do 10 numerów na kupon) sprawnie opracowane tak, by obstawić wszystkie, co do jednej możliwości.

    Szczęściem w takiej sytuacji jest brak „normalnego” czyli przypadkowego zwycięzcy. Wtedy obstawiający odzyskuje aż 1/3 zainwestowanej sumy.

    Domyślasz sie oczywiście urody tej wygranej: jest legalna.

    Ujawnienie zdarzenia jakoś nie zaszkodziło mu w życiu i mądry lud stanu Bahia nadal co 4 lata wybiera szczęściarza. A że prokuratorowie i sędziowie tak świetnie rozumieją matematykę jak holenderskie krowy muzykę dodekafoniczną, nikt go na procesy nie zaprasza. W końcu, każdy w takiej dziwnej formie może robić dla państwa prezenty pekuniarne.

    A co do złamania totkowego systemu, jedyna metoda to nie obstawiać. Łącząc to z niepaleniem i niepiciem złamiemy także państwo, które będzie musiało wdać się w handel detaliczny trawką oraz usługami typu „czwarta godzina gratis”.

  32. Aspik said

    Porcelanko, jeśli wierzyć scenarzystom oper mydlanych, to zakołatanie twardym narzędziem do czaszki powoduje zawsze utratę pamięci. Przynajmniej jeśli chodzi o ludzi bogatych i/lub wybitnych. Więc lepiej nie próbować.

  33. Aspik said

    Skoro p.t. Nameste wprowadził nowy element celowania i zastąpił rozkład jednostajny rozkładem normalnym, wróćmy do leja i rozpatrzmy sytuację od nowa.
    Z tym, że lepiej siedzieć w leju niż w nim nie siedzieć, zgodzili się już chyba wszyscy. Ale w którym leju ? Teraz żołnierz wybierający lej na chybił trafił ma spore prawdopodobieństwa, że trafi do leja leżącego najbliżej założonego celu, gdzie pociski będą padały najgęściej. Musi więc wybrać właściwy lej. Jeśli ma się zachować racjonalnie, to wydobywa mapę, nanosi na nią wszystkie leje, dopasowuje elipsę rozrzutu, oj… zaraz – przecież zazwyczaj strzela co najmniej bateria. No, dobra – zakłada cztery elipsy i wyjmuje notebooka, żeby wykonać dekonwolucję z poczwórnym jądrem gaussowskim. I wtedy, wiedząc już z grubsza gdzie są cele, wybiera lej położony w maksymalnej odległości od wszystkich domniemanych celów.

    O, to jest zachowanie racjonalne. Natomiast argument z przestrzelin na tarczy jest dokładnie tak samo bałamutny jak unikanie skreśleń 1,2,3,4,5,6, bo wylosowane w totku liczby nigdy tak porządnie nie wyglądają. Mogę się tylko podeprzeć od strony balistycznej dyplomem ukończenia SPR artylerii z przedostatnia lokatą, ale myślę, że od strony matematycznej nasz zacny Andsol przybije pieczątkę.

    Ukłony dla wszystkich.

    P.S. Nie wspomniałem o Janku Kosie, żeby nie komplikować dodatkowo rozważań.

  34. andsol said

    @Aspik: przybijam pieczątki dopiero po potwierdzeniu wpłaty na konto bankowe. Ale bez sprawdzania na czym przybijam. Sorry, ale w czasie kryzysu światowego jestem Sprzedajny Andsol.

    Na kredyt, za drobną zaliczką, mogą być tylko doktoraty. Socjologia, gimnastyka teoretyczna, numerologia.

  35. Aspik said

    Ha, trudno. Muszę poprzestać na stwierdzeniu braku sprzeciwu. Dobre i to.
    A skoro już się zgadało, to historii o panu Aleluia nie kupię, póki się nie dowiem jakie były zasady tego totka i nie przeliczę, czy było fizycznie wykonalne skreślenie wszystkich kombinacji. Być może ubytki puszczy amazońskiej są jakoś powiązane z drukiem tych kuponów…

    Pozdrowienia

  36. andsol said

    Aspik, moje szczęście, że wróciłeś do tematu, bo haniebnie popieprzyły mi się w pamięci personalia i oskarżyłem niewłaściwego człowieka. I tak dobrze, że go nie powiesiłem. To nie był poseł Aleluia, ale João Alves, z owego stanu – i umarł w roku 2004. Dziwnie trudno odszukać w Sieci szczegóły historii – a w 1993, gdy to się działo aż huczało w tv, wszelkie detale były przedstawiane. Otóż był on szefem tzw. mafii karłów (máfia dos anões), grupy niewysokich wzrostem posłów zajętych budżetem Republiki. Mówił, że wygrał w różnych grach 221 razy, bo Bóg tak chciał. Główna wygrana w czymś typu totka była ponad 5 razy, gdzieś piszą, że 7 – może i im jaki i mi już się poprzestawiały dane w głowie.

    Jeśli chodzi o wykonalność obstawienia wszystkich możliwości, wtedy niektóre banki (Bradesco) i niektóre instytucje (loterie) były już bardzo dobrze skomputeryzowane i powiedzmy (niestety, tych danych nie znajduję nigdzie), że grał w grze „6 z 49” i że wówczas można było na jednym kuponie obstawić do 12 liczb. No to zalednie 15 tys. kuponów (dokładnie: 15.134) obstawia wszystkie możliwości. Pamiętam, że wówczas dziennikarze dotarli nawet do wydruku, zamówionego u jakiegoś matematyka, który zrobił rozkład wszystkich potrzebnych wyborów po (powiedzmy) 12 liczb, żeby pokryć wszystkie szóstki.

  37. Aspik said

    Aleluia czy Alves – tu, w Pradolinie Warszawsko-Berlińskiej, to jeden czort. „Się dobierze z uczciwych”, cytując Franca Fiszera.

    Wreszcie do mnie dotarło 12 liczb, co wyjaśnia tę tajemniczą 1/3 sumy. A że tylko 15134, to aż mnie zatkało. Doceniam spryt samego pomysłu.

    Pozdrowienia.

  38. andsol said

    Sprytniejsi byli inni, co odkupowali za milionik ekstra wygrany kupon, nim szef agencji bankowej go przemieniał w przelew. Trzeba było mieć tylko dojścia do dyrektorów banku organizującego loterie. Czego to ludzie nie wymyślą, żeby być (z pieniędzmi) po właściwej stronie prawa…

    Pozdrowienia odwzajemnione.

  39. nameste said

    Zapewne najwłaściwiej jest schować się w leju najbliższym. Jeśli samolot niesie tylko dwie bomby, praktyczna szansa, że druga trafi w to samo miejsce (ze względu na rozrzut), jest żadna. Jeśli samolot niesie nieskończenie wiele bomb (a zatem bombardowanie potrwa nieskończenie długo), szansa przeżycia jest zerowa. Reakcja polegająca na wskoczeniu do leja opiera się m.in. na zdroworozsądkowym założeniu, że tak nie będzie.

    Co do rozkładu normalnego, zapewne poprawnie opisze wyniki setek bombardowań i jakoś zmierzonych dla nich rozrzutów; oczekiwanie, że pojedyncze „doświadczenie” da wyniki pasujące do hm, teoretycznego wzorca, jest płonne.

    No i wreszcie, racjonalne jest zachowanie, które opiera się na kalkulacji z dostępnych danych; przykład z mapą i notebookiem można oceniać jedynie w kategorii „dowcipny” (choć wynik nie jest przesądzony).

    Nie chce mi się ciągnąć tej „polemiki”. Mój point being jest taki, że „w leju” manifestuje się w znacznie większym stopniu fizyka zjawiska, niż w losowaniu totolotkowym. I tyle.

  40. Aspik said

    Ja też się już „znużyłem” „polemiką” w sprawie lejów. Zwłaszcza „wobec” konieczności przejścia do przypadku nalotu, który jest jeszcze inny niż ostrzał artyleryjski. Oczekiwanie, że doświadczenie może być zgodne z teorią nie wydaje mi się aż takim zabobonem, ale to już inna historia.

    Moja toczka zrienija jest taka, że nieszczęsny Gospodarz ma teraz kłopot, żeby ustalić, kto z komentatorów wykazuje logikę emocjonalną, a kto zwyczajną. A wszystko przez karkołomny zamiar posłużenia się przykładami wprowadzającymi rozumowanie w oparciu o rachunek prawdopodobieństwa, którego uczy się naprawdę znikoma część ludzkości i który od zawsze obfitował w rozmaite „paradoksy” mniej lub bardziej „dowcipnie” formułowane.

    I tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie zakończyć, żeby nie nadużywać gościnności Gospodarza i cierpliwości Czytelników.

  41. spoko-spoko said

    chowajac sie w lejach po bombach zolnieze postepuja bardzo racjonalnie bo to sa zaglebienia terenu. Zolnierze kryja sie nie tylko przed bezposrednim trafieniem przez bombe ale takze a moze i glownie przed odlamkami i podmuchem eksplozji. Wewnatrz leja maja wieksza szanse przezycie, zupelnie tak samo jak w okopie.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.