Anne-Josèphe Théroigne de Méricourt

14 października, 2010

W zbliżonych do hierarchii kręgach panuje graniczące z zaniepokojeniem, a czasem nawet troską, przeświadczenie, że dziatwa nie garnie się do katechezy, i że w związku z tym konieczne jest wzmożenie wysiłków na niwie krzewienia. Obawy katechetów są płonne. Dziatwa garnie się ochoczo, jeśli tylko spełnione są pewne istotne warunki wstępne. Wszystko zależy od tego jak materiał podać. I (ewentualnie) jaki. Dzisiaj: Anne-Josèphe Théroigne de Méricourt. Ciekawa i dzielna kobieta, ciekawa karta w historii emancypacji. Poważnie.

Historia rozpoczyna się 13. sierpnia 1762, w Marcourt koło Liége. Tam przyszła na świat. Tam też spędziła najwcześniejsze dzieciństwo zbierając kwiatki i kłócąc się z  niedobrą macochą. Zwykło się mawiać, że o przyszłych losach dziecka decyduje jego wykształcenie. Dlatego najlepiej złożyć obowiązek głoszenia słowa i przybliżania bojaźni od początku w odpowiednie ręce. Anne-Josèphe otrzymała wykształcenie staranne i należyte; zadbały o to  siostry zakonne z opactwa Robertmont. Pracowały nad młodą duszyczką lat osiem. Czym skorupka za młodu nasiąknie i tak dalej.

Teoria teorią, ale nie ma to jak praktyka. Anne-Josèphe była kobietą czynu., Osiągnąwszy wiek pozwalający na samodzielne podejmowanie decyzji, natychmiast taką decyzję podejmuje, wsiadając na okręt udający się do Anglii. Będzie pokojówką u dobrej chrześcijańskiej rodziny. Koniec odsłony. Kurtyna.

Drogi losu są kręte, dla ambitnych młodych ludzi świat stał jednak zawsze otworem. Rok po przybyciu do ojczyzny Szekspira, możemy spotkać naszą heroinę w operowej loży w Covent Garden. Jest w dobrym towarzystwie. Męskim. I niebywale zamożnym, co wydaje się być faktem nie bez znaczenia. Pobyt w Londynie potrwa pięć długich lat. Gdy 23-letnia Anne-Josèphe powróci na kontynent, zabierze ze sobą przyzwoitą  odprawę otrzymaną od  -jak twierdzi –  szczodrego kochanka. Mówimy tu o kwocie 200.000 Liwrów – wg. Blancheta i Dieudonné siła nabywcza ówczesnego Liwra odpowiada (mniej więcej) sile nabywczej ok. 10 Euro. Doceniona jako kobieta, Anne-Josèphe udaje się do Paryża i postanawia, wolna od trosk życia codziennego, poświęcić się samo urzeczywistnieniu, czyli studiom artystycznym. Voila.

Doskonalenie kunsztu artystycznego potrwa. W 1786 roku Anne-Josephe udaje się w turnee po stolicach europejskich.  Prasa lokalna (wówczas w rozkwicie) donosiła. Trudno dziś dociec, który z miernych gryzipiórków wymyślił (złośliwy przecież) przydomek „śpiewająca kurtyzana”. Ot, mali ludzie. Ciekawa życia artystka lubiła być tam, gdzie się coś działo. W 1789 roku dzieje się w Paryżu. I to jak. Powrót.

Nie, nie bierze udziału w zdobywaniu Bastylii, trudy związane ze szturmem pustego więzienia pozostawiając innym. Chwałę też. Co nie oznacza, że rewolucja jej nie interesuje. Anne Josephe zdobywa serca rewolucjonistów Pétiona de Villeneuvei i Kamila Desmoulins. Zeby od czegoś zacząć. Słowo serce proszę rozumieć niekoniecznie dosłownie. Słowo zdobyć – jak najbardziej.

Dygresja

Pétion de Villeneuve zostanie później, za swe wiekopomne zasługi dla rewolucji, uhonorowany przez konwent (obok Robespierrea) wieńcem laurowym i przydomkiem Cnotliwego.  Zasługi polegały m.in. na uwieńczonym sukcesem domaganiu się zniesienia celibatu duchownych. Ostatecznie celibat zniesiono wraz z duchownymi. Desmoulins  natomiast, będzie się później (jako radykalny Dantonista) domagać zgilotynowania Petiona będącego radykalnym, ale dla Desmoulins zbyt mało radykalnym  żyrondystą. Nie, żeby mu to ostatecznie zaszkodziło lub pomogło.

Koniec dygresji.

Wróćmy jednak do salonów naszej artystki. Ilość  rewolucyjnych zdobyczy nie przekłada się na jakość życia w ogarniętym coraz większym zamętem Paryżu. Sytuacja staje się jakaś niejasna. Miały być ideały, zwycięstwo rozumu i powszechne szczęście, a tu – jak się okazuje – coraz większy bałagan, a nawet, wbrew początkowym obietnicom, genderowa dyskryminacja. Weźmy na przykład przesławną Deklarację Praw Człowieka. definiującą człowieka jako białego osobnika płci męskiej. Anne-Josèphe, rozczarowana biegiem wypadków, udaje się do Wiednia. Tam natychmiast zostaje zaaresztowana jako krwiożercza bestia rewolucji. W odbytej (sam na sam) z cesarzem Leopoldem II rozmowie zdoła przekonać monarchę o swej niewinności, a nawet nieszkodliwości. Powrót do Paryża jest jej osobistym triumfem. Zostaje ukoronowana wieńcem z liści laurowych, obdarzona tytułem „Męczennicy Idei Wolności” i rozpoczyna karierę, hm, wojskową. Domaga się (w ramach równouprawnienia) zniesienia wszelkich różnic z jakimi prawo traktuje mężczyzn i kobiety i zniesienia instytucji małżeństwa jako formy ucisku. Propaguje też niczym nie ograniczoną swobodę seksualną jako istotny element równouprawnienia, jak również stara się świecić na tym polu przykładem. Żąda również wprowadzenia powszechnego obowiązku służby wojskowej dla kobiet i sama daje przykład występując od tego momentu publicznie uzbrojona po zęby w broń białą i palną. Staje na czele tzw. „Korpusu Przedmieść” i prowadzi swój wierny oddział do ataku na królewskie Tuileries. Para królewska ląduje w lochu i oczekuje na swój koniec, tłumy szaleją. Trudno powiedzieć jak by się jej kariera potoczyła dalej, gdyby nie zakochała się w prawniku Jakubie Brissot, który ze swej strony stał na czele żyrondystów. Żyrondyści mieli na pieńku z Jakobinami, różnice ideologiczne były wówczas intensywnie dyskutowane, głównie przy pomocy nowo wynalezionego narzędzia, które później zostanie nazwane gilotyną. Zanim jednak Brissot zawrze bliższą znajomość z nowym wynalazkiem, jego bliskie stosunki z Anne-Josèphe de Méricourt okażą się być zgubne dla tej ostatniej. Problem polegał na tym, że Brissot był wprawdzie stosunkowo krwiożerczy, ale dla zwolenników, a co bardziej istotne, dla zwolenniczek Robespierre’a, był krwiożerczy niewystarczająco.

Gdy nasza prekursorka nowoczesnego feminizmu uda się 15 maja 1793 roku na przechadzkę do otaczającego królewski pałac parku, ta skończy się dla niej tragicznie. Otoczona przez tłum rozjuszonych sankiulotek, zostanie powalona na ziemię, rozebrana do naga, skrępowana i ku uciesze licznie zgromadzonego tłumu wychłostana do utraty przytomności. Kobiety kobiecie to zrobiły, wskazujemy na ten szczegół bez satysfakcji.

Niektórzy radzą sobie z takimi sytuacjami lepiej, inni gorzej. Anne-Josèphe de Méricourt nie poradziła sobie zupełnie. Nie odzyska już nigdy równowagi psychicznej i resztę życia spędzi w zamkniętym ośrodku dla umysłowo chorych nie posiadających własnego majątku, zwanym wówczas jeszcze – co powinno ucieszyć przeciwników politycznej poprawności – zupełnie oficjalnie domem wariatów dla nędzarzy. W roku 1817 umrze w wieku lat 54 nieświadoma niebywałego sukcesu wydawniczego jakiego doczekało się w międzyczasie jej jedyne, stworzone (i opublikowane po raz pierwszy)  jeszcze w 1791 roku, dzieło. Nieprzeliczone wydania, nieznany, lecz z pewnością astronomiczny nakład. Dzieło szczególne i cieszące się na przestrzeni XIX całego wieku niebywałym powodzeniem. Ironia losu sprawiła że szczególnie – jeśli nie wyjątkowo –  wśród młodzieży płci męskiej.

Autorka, typowe, nic z tego nie miała, co jest smutne. Udowodniła jednak, że młodzież chętnie garnie się do katechizmu, jeśli tylko materiał podany zostanie w sposób zwięzły i adekwatny do jej zainteresowań.

Komentarzy 17 to “Anne-Josèphe Théroigne de Méricourt”

  1. andsol said

    Od dawna dostrzegałem w tym blogu pewne libertyńskie akcenty, ale milczałem licząc na samorodną naprawę sytuacji. Niestety, wyszło szydło z worka. Nie wiem jak jest szydło, ale z worka to de sac.

  2. kwik said

    Na szczęście Bóg stworzył choroby weneryczne. Ale nie pamiętam którego dnia.

  3. calmy said

    Kwik:

    W niedzielę. To tylko taka legenda, że tego dnia odpoczywał. W rzeczywistości pilnie pracował. Tego samego dnia stworzył też mandaty drogowe, przepisy podatkowe i kredyty hipoteczne. Już Einstein zwykł mawiać: Bóg nie jest skąplikowany, on jest najzwyczajniej złośliwy.

  4. cmss said

    dla umysłowo chorych nie posiadających własnego majątku, zwanym wówczas jeszcze – co powinno ucieszyć przeciwników politycznej poprawności – zupełnie oficjalnie domem wariatów dla nędzarzy
    Współrzędne ( -4.38, -5.18 ) zabawnie podtekstem rezonują, choć pod dywanem.
    Pierwszy wytłuszczony fragment nie bulwersuje („nic się nie stało, kochani, nic się nie stalo, to normalne”) podczas gdy drugi zmusza czytającego do pytania: czy chcę tak skończyć własne życie?
    Mając już tak wyrażny trop autor dopowie sobie resztę. If.

  5. calmy said

    @cmss: wytłumaczysz w jakiejś glossie o co Ci chodziło, czy będzie jak zwykle samotnie, osobno i po etrusku? Bo można odnieść wrażenie, że chciałbyś, żeby innym się zdawało, że jak zwykle o coś chodzi, tyle że, cytując młodego moskiewskiego prozaika, ni uja nie da sie dojść do tego o co. Co jest mówiąc skrótowo wprostytutkowujące.

  6. cmss said

    @calmy
    Stwierdzenie żeś kobietą reklamą było ale Twoje rozumowania, że Twa „istota” znacznie lepsza, immanentnym dysonansem.
    Żegnaj.

  7. caddicus said

    Nihil novi sub sole… geniusze różnej maści, często umierają w zapomnieniu i nędzy. Ich wynalazki, czy dzieła żyją w oderwaniu od pamięci o nich. Czasami tylko ktoś taki jak Telemach, wydobywają ich z niepamięci.

  8. sarna said

    Musze przyznać, piszesz świetnie.

  9. theo.weinberger said

    Just fucking genial. Jak ty to robisz? Skąd ty to bierzesz? Kiedy to będzie można kupić jako książkę? Bo rozumiem, że będzie to wydane prędzej czy później?

  10. nameste said

    @theo.weinberger: Jak ty to robisz?

    Według mnie, kluczowa jest zdolność-do-zdziwienia.

  11. Torlin said

    Piszesz: „Kobiety kobiecie to zrobiły, wskazujemy na ten szczegół bez satysfakcji”. Przypominam Ci, że pozbawianie łechtaczki w plemionach np. somalijskich wymuszają właśnie kobiety, a nie mężczyźni, wystarczy poczytać Waris Dirie i jej „Kwiat pustyni”.

  12. Agnieszka said

    Dla mnie żenujące.
    Wspaniały esej historyczny, bazujący jedynie na opiniach wrogów opisywanej postaci.
    Podobny kiedyś czytałam na angielskojęzycznej stronie, podającej się jako naukowa strona dokumentująca stosowanie kar cielesnych w historii i teraźniejszości, o „ruchawce we Wrześni” – gdzie powoływano się, jako na jedyne źródła, oficjalne gazety niemieckie. Ot, jednemu chłopaczkowi dano raz po tyłku, dwóm dziewczynkom po łapach, bo się lenie uczyć nie chcieli. I Polaczki zrobili ruchawkę, nie wiadomo o co, bo ciemni byli i nic nie rozumieli. Tyle że autor tamtej strony chyba zrobił to niechcący – po prostu innych źródeł nie miał.
    Tutaj autor stosuje najwyraźniej celowo typowy zabieg – jak wróg i kobieta, to zrobić z niej kurwę… Jak jeszcze w dodatku jest ładna, to prościej.

  13. telemach said

    @Tutaj autor stosuje najwyraźniej celowo typowy zabieg – jak wróg i kobieta, to zrobić z niej kurwę… Jak jeszcze w dodatku jest ładna, to prościej.

    Proszę o podanie pominiętych przeze mnie (celowo) źródeł. Chętnie je uwzględnię pisząc glosę do powyższego. Póki to jednak to nie nastąpi, to pozwól, że pozostanie tak, jak jest.

    Już teraz jednak muszę zaprotestować przeciw przypisywaniu mi obcych mi intencji. Albo nic z zarzutu nie rozumiem, albo sformułowany został on hm, pobieżnie. Z czego wnioskujesz, że mam do tej wspaniałej kobiety stosunek wrogi? I co masz przeciw ładnym kurwom? Zrobiły ci coś?

  14. Agnieszka said

    Po pierwsze, pytanie na ile czytasz po francusku – dopiero teraz zobaczyłam paszkwil, który podajesz jako jej dzieło (gdybym zobaczyła go wcześniej, zapewne nawet nie chciałoby mi się zostawiać komentarza).
    Ja słabo, ale to, co zobaczyłam w nagłówku wystarczyło, żeby każdy myślący człowiek pojął, że autor nigdy tak o sobie nie pisze.
    Nigdy mi nie przyszło do głowy, że ktoś mógł wziąć to na poważnie jako jej dzieło. No, współczesny skandalizujący autor z dużym jajem mógłby tak o sobie napisać, pod warunkiem posiadania dużego poczucia humoru (a ona go nie miała, poza tym nie była współczesnym skandalizującym autorem).
    Co wiesz o rzekomej autorce? W szczególności, czy wiesz, że miała problemy z wypowiedziami publicznymi, w tym przedstawianiem własnych racji, i kiepsko pisała?
    Nigdy nie wypracowała sama dłuższego tekstu pisanego, bo nie tego uczono dziewczęta w szkołach klasztornych, tylko szycia i gotowania – i zapewne się tego wstydziła.
    A co do dokumentacji, to są ą doniesienia współczesnych, włączając Condorceta, kroniki policyjne, pamiętniki z epoki, wycinki z gazet. Setki dokumentów – z obu stron barykady.
    Solidna praca oparta na analizie źródeł (bogato cytowanych zresztą) dla osób, którym nie chce się grzebać w paryskich archiwach i albo są zbyt biegli we francuskim to Elisabeth Roudinesco „Madness and Revolution…”
    A sprowadzenie idei równouprawnienia do zniesienia małżeństwa i wolnego seksu to jakiś absurd: to, nad czym ona i jeszcze kilka jej koleżanek wówczas pracowały, to – prawo nieślubnych dzieci do świadczeń ze strony ojca, równouprawnienie w kwestii zdrady małżeńskiej (wówczas zdrada męża czy pastwienie się nad żoną nie była traktowana jako powód do rozwodu), prawo do dziedziczenia, po podejmowania samodzielnych decyzji, posiadania czegokolwiek poza pościelą (tradycyjny posag), prawo do edukacji, głosu „skoro kobieta może wejść na szafot, to pozwólcie jej też wejść na mównicę”, prawo do zeznawania w sądzie (w tamtych czasach we Francji sytuacja kobiety w sądzie była gorsza niż obecnie w najgorszej antykobiecej Arabii Saudyjskiej, bo tam kobieta może zeznawać i jej głos liczy się jako połowa głosu mężczyzny) i parę jeszcze innych absurdów, co do których współczesnym nawet by do głowy nie przyszło. W każdym razie co do sytuacji prawnej, to poza możliwością ukamienowania, współczesny Iran czy Arabia Saudyjska to raj dla kobiet w porównaniu z ówczesną Francją.
    W kwestii prostytucji dokładnie nie pamiętam, więc nie zacytuję, ale generalnie były przeciw, ale bez pomysłów na karanie samych prostytutek, tylko raczej nacisk na zmiany systemowe, dzięki którym kobiety nie będą musiały tak zarabiać.

    A sprawa, która prawdopodobnie była bezpośrednią przyczyną wydarzeń to projekt wprowadzenia 6 kobiet do Trybunału (jeden z niewielu tekstów pisanych, jakie po niej pozostały).

    I jeszcze jedna nieścisłość historyczna. Do domu wariatów zamknął ją jej własny brat. W międzyczasie została aresztowana i groziła jej gilotyna. Podczas samego aresztowania (co jasno widać z raportów policyjnych) jak i pobytu w więzieniu nie wykazywała żadnych oznak szaleństwa. Ale brat wystąpił z pismem, że od dawna ma problemy psychiczne i że cokolwiek mówiła, nie należy tego traktować poważnie, bo jest wariatką. Na tej podstawie ją zwolniono – a raczej przeniesiono do domu wariatów. Opinie na temat pobudek są różne – od szlachetnej próby ratowania życia siostry, do strachu, że zostanie bratem zdrajczyni rewolucji, a więc następny w kolejce do pani G., po kasę (choć tej nie miała). Jakkolwiek by nie było, dla konkurencji politycznej to był los na loterii.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.