Doniosłe chwile w historii ludzkości. Filippides.

6 marca, 2009

Niekończący się korowód postaci wątpliwego autoramentu otwiera niejaki Filipiddes. Jeśli wierzyć spisującemu swe relacje 60 lat po bitwie Herodotowi, dziwny ten człowiek miał jakoby na zlecenie Militiadesa pobiec z Maratonu do Sparty w celu sprowadzenia posiłków, tak potrzebnych do pokonania niedobrych Persów. Spartanie, zajęci akurat świętowaniem, nie wystawili posiłków lecz zaofiarowali posłańcowi dobre słowo i wyrazy solidarności z bratnim ludem ateńskim. Tyle historyk. Jak się skończyła bitwa wiadomo powszechnie, jak skończył Militiades również. Wdzięczność pobratymców była bezgraniczna i niepohamowana, Militiades został uczczony z należytą pompą, aby następnie zgnić w ateńskim więzieniu. Szczegóły zawdzięczamy Neposowi, pewnie tak było.

Maraton od Sparty dzieliło 245 kilometrów, Filippides nie mógł jednak tego w żaden sposób wiedzieć, ponieważ kilometr wynaleziono znacznie później. Gdyby wiedział, najprawdopodobniej by się przestraszył i nie dobiegł. Według Herodota posłaniec potrzebował na przebycie dystansu dwa dni i dwie noce. Szacowny ojciec greckiej historiografii nie wspomina, czy Filipiddes pobiegł natychmiast z powrotem, czy też bitwa odbyła się bez jego udziału.

W jaki jednak sposób nasz Filipiddes pojawia się ponownie w opisie bitwy autorstwa żyjącego 500 lat później Plutarcha i znów biegnie, tym razem w pełnej zbroi ale w zupełnie innym kierunku, pozostanie na zawsze tajemnicą bajkopisarzy uznawanych dziś przez nas z braku rozsądnych alternatyw za historyków. Tym razem droga wiedzie do Aten, reszta znana jest z rozlicznych opisów, przeważnie autorstwa pisarzy z zamiłowaniem do powierzchownego ale efektownego wspominania dziejów bądź spragnionych taniego patosu poetów. Filippides biegnie, biegnie, biegnie aby w końcu wbiec na Areopag, wrzasnąć „zwycięstwo!” i skonać na oczach licznie zgromadzonej widowni.
Tutaj nasuwa się dużo pytań – chociaż od razu powinniśmy uczciwie przyznać, że nie należy raczej spodziewać się sensownej odpowiedzi. Czym tłumaczyć niepojęty spadek formy posłańca? Dlaczego nie zdjął zbroi, lecz wybrał się w drogę objuczony jak wielbłąd? Bez rynsztunku byłoby przecież łatwiej, a koledzy na pewno by popilnowali. I najważniejsze: jakim bezgranicznym idiotą musi być osobnik, poświęcający swe życie aby zakomunikować innym to, o czym prędzej czy później tak czy owak by się dowiedzieli? Przyjmijmy już lepiej, że Plutarch (a za nim Lukian) historię tę najzwyczajniej zełgał. Rzuca to nowe światło na postać Quentina Tarrantino, który powinien być w obliczu powyższego postrzegany przez nas jako kontynuator tradycji klasycznego dziejopisarstwa. Ale co tam.

Nie zmienia to jednak faktu, że 1750 lat później, 10 kwietnia 1896 roku, dla uczczenia wymysłu hellenistycznego mitomana, Pierre de Coubertin wzywa grupę bogu ducha winnych entuzjastów lekkiej atletyki do powtórzenia wyczynu Filippidesa. Coubertin sam nie biega, jako palacz cygar i smakosz lubi przypatrywać się jak biegają inni. Maraton dzieli od Aten 37 kilometrów, po zaokrągleniu wychodzi Coubertinowi 40, do startu, gotowi, hop. Na metę wbiega (po dwóch godzinach, pięćdziesięciuośmiu minutach i pięćdziesięciu sekundach) Spirous Louis, wieśniak biegnący nie ze względu na wrodzony entuzjazm, lecz dlatego, że nie miał innego wyjścia. Pełniąc akurat zasadniczą służbę wojskową, nie potrafił odmówić życzeniu bezpośredniego przełożonego. Po zwycięstwie Louisa naród grecki oszalał z radości, a obdarzony przez naturę zdumiewającą siłą perswazji major Papadiamantopoulos dostał z rąk króla odznaczenie. A Coubertin zostaje nawet baronem. Jak widać, zwyczaj nagradzania osób mających ze sprawą niewiele wspólnego, był już wówczas nader rozpowszechniony.

O ile jednak Sz. P. pragną się dowiedzieć, dlaczego współcześni męczennicy począwszy od 1908 roku muszą biec po przebyciu 40 kilometrów jeszcze dwa kilometry z hakiem, to proszę bardzo, odpowiedź jest nader prosta. W 1908 roku, igrzyska olimpijskie odbywały się w akurat Londynie, a otyli oraz rozleniwieni członkowie rodziny królewskiej nie mieli najmniejszej ochoty na opuszczanie w słoneczny, upalny dzień wschodniego tarasu Pałacu Buckingham. Dystans wydłużono zatem dla wygody Jaśniepaństwa. I tak już zostało.

Komentarzy 27 to “Doniosłe chwile w historii ludzkości. Filippides.”

  1. kwik said

    Przebyłem ongiś ten dystans (czego się nie robi, żeby rzucić palenie), bez zbroi i nerwowego pośpiechu chyba każdy może. Człowiek jest całkiem niezły na dłuższych trasach, ale na rowerze jednak przyjemniej.

  2. Sadoq said

    Myślę, że w opowieściach Plutarcha nie tyle chodziło o prawdę historyczną, co piękną opowieść. Często piękno narracji, czy morał opowieści jest ważniejszy niż fakty.

  3. bebebetter said

    jest to kolejny przykład na to, jak sie można dorobić (choćby tytułu barona) na ludzkim nieszczęściu, tym razem Filippiadesa ;-)

  4. defendo said

    Ludzie potrzebują archetypów i symboli, czort wie, czemu czerwona róża stała się symbolem miłości, a potem wojowała z białą. Ordon wcale nie wyleciał w powietrze, ale taka wizja jego bohaterstwa wielce przydała się romantykom. Wysocki szedł na czele podchorążaków przez milczącą Warszawę, a okiennice zamykano z trzaskiem, naród wcale nie zareagował entuzjastycznie. Traugutt doskonale wiedział, czym zapłaci za swoją(wymuszoną) decyzję stanięcia na czele powstania, które bardziej pogrążało Polskę i oddalało szanse na niepodległość niż zbawiało.
    A jednak – to wszystko jest potrzebne, „wciąż o Ikarach głoszą, choć doleciał Dedal”. Mam nadzieję, że podrążysz temat. Dziękuję.

  5. Abulafia said

    Tak bywa, kiedy poniesie wagabundę piszącego na haju-patriotycznym-a my nie możemy tego na czczo zaakceptować. Cóż, nie jesteśmy Grekami, chociaż ich udajemy.
    Mimo, że historia jest zmitologizowaną rzeczywistością, legenda maratońska jest piękna ideą. Wznioślejszą niż ,,taka ryba” czy ,,20-krotne zbliżenie Don Juana”.
    Nie odzierajmy Filippidesa z lauru. Kogo w życiu nie poniosła fantazja, niech kamień rzuci.

  6. telemach said

    Defendo, ludzie potrzebują wielu rzeczy. Archetypów, słodyczy, bezpieczeństwa, przyjaźni, róż czerwonych a czasem białych. Kiczu, rozszarpywanych przez zwierzęta Chrześcijan, żony bliźniego i możliwości kopnięcia psa gdy nikt nie widzi.
    Uwielbiam archetypy. Nie wiem o czym bym pisał gdyby ich nie było. Z czym mam problemy to archetypy instrumentalizowane w celu osiągnięcia tego lub owego, instrumentalizowane przez tych od których można by spodziewać się rzetelności. Rozdźwięku pomiędzy zamiarem, głoszoną misją a kultywowaniem ogródka małych szwidli mających podeprzeć rację kulawą i pomóc tejże zaprezentować się jako prawda absolutna. Są wspaniali bajarze ale oni nie udają aptekarzy. Są cudowni szamani ale problem pojawia się gdy ubiegają się o stanowisko ordynatora szpitala powiatowego. W języku niemieckim istnieje takie cudowne określenie: „Etiketenschwindel”. Z jakichś powodów powoduje u mnie wysypkę.
    Pozdrawiam
    T.

  7. dru' said

    Słyszałem, iż celem owego biegu było poinformowanie mieszkańców Aten o tym, że wojsko zwyciężyło, a oni sami nie muszą się ewakuować.
    Brzmi to cokolwiek dziwacznie, bo informację można było przesłać zapewne szybciej niż przy pomocy żołnierza biegnącego w pełnym rynsztunku.
    Nauczycielka w szkole całemu zdarzeniu nadała charakter faktu.

  8. Abulafia said

    Telemachu. Męski szowinisto. Zreflektuj się i zajrzyj w kalendarz. Masz tyle wiernych czytelniczek płci pięknej, że warto zgrzeszyć stosunkowo stosownym wpisem.
    Czy już jesteś po setce, by Święto Pań nie budziło chęci zgrzeszenia?
    Niech nam królują i panują, dopóki…itd.

  9. Fakty nie przystają do mitu?
    Tym gorzej dla faktów.

    Mit, podobnie jak archetyp, jest nieśmiertelny – zmienia tylko swoją maskę (kiedy np. się go ‚zdemaskuje’ :))

    Jesteśmy na mit skazani – na dobre i na złe.
    Na szczęście… i na nieszczęście.

  10. Torlin said

    A nie lepsze jest, że 9.000 hoplitów pobiegło do Aten?

  11. fren said

    A nad czym się tu tak rozwodzić i czym bulwersować? Przecież to wygodne narzędzie do manipulowania bliźnimi, którego jedną z wersji nazywamy teraz mądrze „polityką historyczną”, jest stare jak świat. Sądząc z jego rozpowszechnienia się w każdym zakątku ziemi, nasz gatunek musiał je wynaleźć bardzo wcześnie, zaraz po „udomowieniu” ognia. Używamy tego narzędzia zarówno w życiu prywatnym, jak i społecznym, w zależności od potrzeby: jestem wielki, podziwiaj mnie i kochaj, lub jesteśmy wielkim niezwyciężonym narodem. Albo też, jestem samotny i nieszczęśliwy, przytul mnie do swojego serca, lub jesteśmy wspaniałym nieszczęśliwym narodem, a każdy z nas cierpi za miliony, umiera za ojczyznę. A te niezbędne ponoć archetypy? Dobre, przecież tworzymy je w zależności od potrzeby.
    Trzeba przyznać, że jesteśmy zdolnym gatunkiem, twórczo rozbudowujemy to wygodne narzędzie. Kiedyś, kiedy źródeł pisanych i dokumentów nie było wcale, a potem, kiedy było ich bardzo niewiele „tworzyliśmy” „fakty historyczne”, teraz je po prostu interpretujemy.
    Ale spójrzmy na siebie krytycznie. Kto z nas nie używał w swoim życiu tego genialnego wynalazku naszych pra, pra, praprzodków, nie starał się uwieść tej jednej, albo jeżeli był politykiem, nie starał się uwieść całego społeczeństwa?

  12. fren said

    A co to znowu? Jakaś cenzura czy co? Mój wpis sie nie pokazał.

  13. pak4 said

    dru’:
    Z tego, co ja z kolei słyszałem, nie odbyło się to bez obaw, o perską ‚piątą kolumnę’ w mieście. To zaś wymagało pośpiechu.
    Ale rzeczywiście — tarcza i miecz? Przecież Militiades nie nazywał się Patton, który kazał chirurgom w szpitalu zakładać hełmy, a żołnierzom na pierwszej linii w Afryce Północnej idącym do ataku — krawaty.

  14. telemach said

    Drogi Abulafia,
    Będąc praktykującym zwolennikiem równouprawnienia, nie zamierzałem ani nie zamierzam w przyszłości umieszczać w tym miejscu laurek z okazji kolejnej rocznicy wymyślonego przez Klarę Zetkin święta. Zabrania mi tego szacunek do kobiet postrzeganych przeze mnie jako takie same przedstawicielki rodzaju ludzkiego jak mężczyźni. Nie dręczą mnie wyrzuty sumienia nakazujące mi zachowywać się tego dnia inaczej niż zwykle. Wychodziłem zawsze (i wychodzę nadal) z założenia że bycie kobietą nie stanowi powodu dla którego muszę obdarowywać obiekty mego uwielbienia bądź współczucia zdechłymi goździkami, czekoladkami nabytymi w ramach promocji lub też okazjonalnymi wyrazami szacunku. Sam tego bym sobie również nie życzył.
    Nie cierpiałem nigdy tego zakorzenionego w poststalinistycznej kulturze krajów byłego bloku wschodniego pseudoświęta. Nie świętuję również dnia matki, ojca, babci, dziadka, walentynek, dnia hutnika, pszczelarza ani nawet dziecka. Nawet gdy specjaliści od marketingu, będący na usługach przemysłu cukierniczego i handlarzy zieleniną wmawiają mi, z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy, że powinienem.

    Wychodzę z założenia, że szacunek do bliźnich albo się praktykuje albo nie. Na co dzień albo wcale.

    Pozdrowienia
    T.

  15. Telemachu,
    mam podobne zapatrywania na te wszystkie okazjonalne mobilizacje, co Ty, także raczej nie zachowuję się stadnie ale… mam jednak wzgląd na przyzwyczajenia, konwenanse i oczekiwania innych ludzi. Choćby tylko dlatego, by nie sprawiać im zawodu czy przykrości.
    Jeśli wszystkie dzieci w klasie otrzymują od rodziców prezent na Dzień Dziecka, ta ja także daję mu prezent – rezygnując z sążnistych tłumaczeń, dlaczego tego prezentu nie chcę mu dać.
    Podobnie jest z gwaizdką, mikołajkami…

    Jeżeli wiem, że dla jakiejś kobiety to święto jest na swój sposób ważne, to ja jej na Dzień Kobiet składam życzenia (a może nawet i coś więcej :) Dlaczego nie?
    Wiem, że gdybym tego nie zrobił, wyrządził bym jej przykrość.
    Wszystkie te „święta” mają znaczenie nie tylko merkantylne, ale i społeczne, towarzyskie…
    To nie chodzi o to, by za wszelką cenę nie chodzić w stadzie, ale by nie stawać gdzieś na jakiejś granicy socjopatii :)

    Pozdrawiam serdecznie i nieokazjonalnie :)

    PS. Lepiej jest jednak praktykować szacunek dla bliźnich przez 250 dni w roku, niż wcale :)

  16. telemach said

    @Logos: nie wiem. Z jednej strony muszę przyznać Ci rację. Istotnie, gdy wszystkie dzieci dostają prezenty to, hm, niedawanie w ramach radykalnej niezłomności i wierności zasadom wygląda na pozór na okrutne. I pewnie jako takie będzie przez dziecko odbierane. Z drugiej strony jednak, kiełkuje we mnie podejrzenie, że chodzi tu o nasze sumienie, własny komfort psychiczny nie zaś dobro dziecka pojmowane jako zjawisko perspektywiczne. Rozglądając się wokół zastanawiamy się bezradni skąd biorą się zastępy konformistów, ludzi żyjących „tak jak inni” mimo wewnętrznego sprzeciwu, skąd bierze się wygodna masa uczestników tandetnej, okazjonalnej obyczajowości. Podejrzewam, że są to wszystko byłe dzieci, którym dawano prezenty „bo wstyd nie dać jak wszstkie dostają”.
    Może to i radykalne i w przypadku dzieci powinniśmy zrezygnować z tak dalece posuniętego radykalizmu. W przypadku Międzynarodowego Dnia Kobiet pozostanę jednak niezłomny. Zbyt dużo znam mądrych kobiet uważających ten rytuał za upadlający aby lekceważyć ich zdanie i się narażać.
    W ten sposób znów wylądowaliśmy przy konformizmie i pomilczmy zatem w skupieniu ;-)

  17. Telemachu,
    zanim zamilknę w skupieniu, muszę napisać, że ja również znam wiele mądrych kobiet, ale żadna z nich nie uważa Dnia Kobiet za „upadlający” rytuał :)

  18. A tym bardziej nie uważają tak kobiety piękne :)
    (a takie wśród tych mądrych również są, a jakże :))

  19. Telemach said

    Logos, najwidoczniej znamy zupełnie inne kobiety ;-).
    Zyjąc (przeważnie) w kraju, w którym przytrzymywanie drzwi, podawanie płaszcza lub (o zgrozo) próby całowania po rękach mogą skończyć się pobiciem przez doświadczoną w walkach wręcz emancypantkę w trzecim pokoleniu nauczyłem się przestać mówić o „słabej płci”. Większość znanych mi kobiet uważa wszelkie próby robienia z nich „ofiar” i osób szczególnej troski za uwłaczające. Wiem że nie jest to normą ani w USA ani w Polsce – ale w kręgach w którch się zawodowo od lat obracam akurat tak.
    Na ile jest to szczere, na ile odzwierciedla emocjonalne potrzeby i czy zbliża do szczęścia – to już zupełnie inny temat. I w dodatku grząski bo każdy i każda ma tutaj zdanie własne oraz odmienne. Tak że proponuję mimo wszystko kontynuację wymownego milczenia.
    Pozdrowienia
    T.

  20. Milczę więc wymownie i… w skupieniu :)

  21. telemach said

    @fren: przepraszam, antyspam zwariował. I zakwalifikował – z zupełnie nieznanych mi powodów – wypowiedz jako podejrzaną.
    Ukłony

  22. Abulafia said

    @Telemach.
    Sprzedał Żyd ziomkowi kulawego konia. Żali się Icek rabinowi.
    -Rebe. Mosze sprzedał mi kulawą szkapę.
    Obejrzał pęciny rebe i stwierdził;
    -Masz rację. Jest kulawy.
    Mosze oponuje.
    -Ale, rebe. Ja go uprzedzałem, że koń jest kulawy.
    -Mówi prawdę-potwierdza ze smutkiem Icek.
    -Skoro tak, to Mosze też ma rację-konstatuje rebe.
    Słucha tego żona rabina i, tchnięta kobiecą intuicją, oponuje;
    -Rebe. Nie mogą obaj mieć racji.
    Pomyślał rabin i zawyrokował;
    -Oj! I ty masz rację.
    W kwestii przypominania kobietom co dzień, że są piękne, zostajemy przy swoich racjach. A co na to kobiety?

  23. telemach said

    @Abulafia: ot człowiek całe życie się uczy. Jak chce. Jak nie chce, to naturalnie nie, bo i po co. A czego się nie nauczy, to nie będzie umiał. Dobrze mu tak – leniowi.
    Dlatego proponuję podział pracy uwzględniający posiadane umiejętności. Ty będziesz przypominał kobietom co dzień, że są piękne. Ja zaś zadbam o to, aby twe przypominanie miało przynajmniej pozory wiarygodności.
    A co na to kobiety?
    Prawdopodobnie jak zwykle opowiedzą się za rycerskością wieśniaczą, a wybiorą przeciwnie. I to właśnie czyni życie ciekawym.

  24. Babilasy said

    Ta uwaga nie wnosi do rzeczy oraz zaniża poziom rozmowy, ale co tam, trudno: bardzo smacznie się czytało, jak zresztą wszystko tutaj.

  25. drakaina said

    A propos biegu w zbroi hoplity to taka dyscyplina wchodziła w skład wielu igrzysk starożytnych, w tym panatenajskich, więc byli zaprawieni ;) Natomiast z tym pilnowaniem rynsztunku to różnie mogło być – możliwość wystawienia odpowiednio jeźdźca i hoplity decydowała o przynależności do klas majątkowych w Atenach, więc sporo kosztujący rynsztunek to była nie lada gratka, na którą ktoś mógł się połakomić…

    Nawiasem mówiąc, Plutarch przynajmniej był na tyle uczciwy, że przyznawał się sam, że pisze budujące biografie, a nie historię sensu stricto. W przeciwieństwie np. do historyków z IPN.

    A na koniec pozwolę sobie poprawić literówkę: winno być Areopag ;)

  26. telemach said

    Areopag. Istotnie. Dziękuję, poprawię. brrrr

  27. Utnapisztim said

    Μιλτιάδης… Miltiades Młodszy… :) Φειδιππιδης miał pobiec do Aten, by powiadomić o zwycięstwie pod Maratonem, a także o tym, że płynie kierunku Faleronu flota perska, z zamiarem zajęcia pozbawionego obrońców miasta. Powiadają, że przekazawszy tę wiadomość zmarł. Ponoć za nim miało do Aten pobiec ok 9000 hoplitów, którzy wcześniej rozgromili armię perską, albo jej część pod Maratonem… Pobiegli tam, by bronić swoich rodzin… Żon i dzieci. Nie wiadomo, czy biegli wtedy w pełnym, ważącym blisko 40 kilo oporządzeniu. Możliwe, że mieli już na sobie tylko jego część… Możliwe, że tylko hełmy, włócznie i tarcze – jak bywają przedstawiani na niektórych wazach… Faktem niezaprzeczalnym jest, że perska inwazja na Attykę załamała się wtedy, zaś najprawdopodobniejszą tego przyczyną były ruchy greckiej armii: najpierw zagrodzenie drogi Persom pod Maratonem, a potem szybkie przemieszczenie do Aten…

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.