Andante
Trudno doprawdy dociec kto pierwszy wpadł na pomysł by uznać Głowę Kościoła za instancję nieomylną. Początki dogmatu o nieomylności papieskiej kryją mroki średniowiecza. Od czasu do czasu wprawdzie coś przebłyskuje, nieposkromiona fantazja nowożytnych historyków kościoła nie jest wszakże szczególnie pomocna.
Przypomnijmy: dogmat o nieomylności papieskiej wywodzony bywa tradycyjnie z Ewangelii Św. Mateusza (XVI, 19: „I tobie dam klucze do królestwa niebieskiego; a cokolwiek zwiążesz na Ziemi, będzie związane również w niebiesiech, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w niebiesiech.). Adresatem cytowanej wypowiedzi Mesjasza był niejaki Piotr, obecnie zwany Świętym Piotrem, rola suflera i instancji pośredniczącej przypadła Duchowi Świętemu pod postacią ptaka. Zwolenników wizualizacji odsyłamy do znanego w pewnych kręgach obrazu Carlo Saraceniego. Papież Grzegorz I, odziany w purpurę, siedzi pisząc przy biurku, na biurku tiara, Duch Swięty w postaci gołębia dokonuje lądowania na jego prawym ramieniu, za chwilę rozpocznie się transmisja woli najwyższej instancji.

Largo giusto
Historycy rozwoju doktryny cytują wedle uznania: listy św. Juliusza do Antiochesa, korespondencję Himeriusa, nieuniknionego Tomasza z Aquinu, Jana Piotra Oliviego i Guido Tereniego. Pomijają przeważnie Teodora Abu-Qurrah (Theodoros Abu-Qurra). A szkoda. Ten zdumiewający człowiek, który zafascynowany naukami Jana Damasceńskiego, jako pierwszy, czterysta lat przed Aquinitą rozpoczął systematyczne porządkowanie nader zróżnicowanych wówczas przekonań i tworzenie zrębów pod system zwany dziś katolicką doktryną, bywa pomijany niesłusznie i niesprawiedliwie. Jego dorobek, a przynajmniej ta część, która nie została przetłumaczona na język grecki, zaginął i znany jest jedynie dzięki rozsianym odpisom i cytatom współczesnych mu greckich autorów. Theodoros, z zawodu biskup Harranu, miał dziejowego pecha. Nie tylko był Arabem, lecz również pisał po arabsku. Nieważne. Ważne jest, że był autorem pierwszego traktatu prezentującego dogmat o papieskiej nieomylności. To, że ojcem duchowym fundamentalnego dogmatu katolicyzmu był Arab, który w języku Mahometa odpowiednio ustawił teologiczną zwrotnicę, nie pasowało do opartego na łacińskim piśmiennictwie całokształtu i najwidoczniej nie napawało późniejszych hierarchów specjalną dumą. Trudno sobie inaczej wytłumaczyć całkowitą nieobecność Abu Qurracha w panteonie ojców doktryny. Obok takiego Św. Tomasza z Aquinu na przykład. Ramię w ramię, nawa w nawę. Ale może się mylę. Kto wie.

Moderato assai
Dogmat jako taki, przynajmniej w obowiązującej po dziś dzień formie, jest o wiele młodszej daty. Zawdzięczamy jego istnienie Pierwszemu Soborowi Watykańskiemu. Specjalnie dla miłośników dat – podajemy datę: 1870. Dogmat, aczkolwiek powszechnie znany, interpretowany jest przez powierzchownie zainteresowany ogół na ogół błędnie. Koncepcja jest bardziej wyrafinowana, niż się powszechnie przypuszcza. Papież jest omylny i nie wszystko co głosi, musi natychmiast posiadać znamiona nieomylności. Nieomylny jest jedynie wówczas ,gdy uzna że jest nieomylny, nada swym poglądom szczególną formę i ogłosi je „ex cathedra“. Na to trzeba wpaść. Mało znany jest również fakt, że Pontifex Maximus zrobił po roku 1870 tylko jeden, jedyny raz użytek z tego genialnego wynalazku. Ukłony w stronę jego świątobliwości Piusa XII. Kto się interesuje, znajdzie. To nie monografia. Jakieś granice muszą prawda, poniekąd, być.

Allegro vivace
Trudna sprawa z tą nieomylnością. Nie zawsze było łatwo. Przezabawna historia przydarzyła się na przykład takiemu Benedyktowi V. Wzmiankowany Benedykt papieżem był krótko. Bardzo krótko. Jego godzina wybiła 14 maja 964 roku, właśnie tego pięknego majowego dnia zasnął na wieki Oktawian ze Spoleto znany potomnym jako Jan XII. Barwna postać, ten Jan XII. Wybrany na Stolec Piotrowy w niewinnym wieku 16 wiosen, Jego Swiątobliwośc pożegnał się z życiem po 9 latach obfitującego w nader barwne szczegóły pontyfikatu. Zmarł w łóżku, niestety nie własnym. Łóżko należało do pewnego szlachetnego rzymskiego obywatela, któremu nie spodobało się, że w rzeczonym łożu oprócz Pontifexa znajdowała się również jego (tzn. obywatela) małżonka. Wzburzony, zadał Jego Swiątobliwości szereg ran tłuczonych głowy przy pomocy tego, co mu akurat wpadło w rękę. Czyli pokaźnego młota. Ale o tym może kiedy indziej. Zebrany naprędce synod wybrał na następcę Benedykta zwanego również Grammaticusem. Benedykt wybór przyjął z pokorą. Pokora nie trwała jednak długo bo synod nie uwzględnił cesarza Ottona I, który w międzyczasie zwołał sobie swój własny synod i grzecznie poprosił tenże o zatwierdzenie cesarskiego kandydata. Kandydat nie miał wprawdzie w tym momencie nawet święceń kapłańskich, ale kto by się tam czepiał szczegółów. Na grzeczną prośbę cesarza i z pogwałceniem wszelkich reguł, kandydat został w ciągu jednego dnia, za sprawą biskupa Ostii, po kolei ostiariuszem, lektorem, egzorcystą, akolitą, subdiakonem, diakonem, księdzem a na koniec biskupem. To się nazywa oszałamiająca kariera. Jako biskup mógł zostać wybrany przez życzliwy cesarzowi synod papieżem. I został – przyjmując imię Leona VIII. Teraz należało jedynie uporać się z zasiadającym na Stolcu Piotrowym Benedyktem nr. 5. Dwóch prawomocnie wybranych papieży – to jednak jakoś nie uchodziło. Wezwany przed oblicze cesarskie, Benedykt pośpiesznie przybył i w trakcie przyjaznej wymiany zdań szybko znalazł proste i niebiurokratyczne rozwiązanie istniejącego problemu. Powołując się na dogmat o nieomylności papieskiej ogłosił ex cathedra, że prawowitym papieżem jest Leon VIII, on zaś, Benedykt, jest zwykłym hochsztaplerem i uzurpatorem, a jego największym marzeniem jest natychmiastowy wyjazd do Hamburga. Ponieważ nikt nie mógł dyskutować z Ojcem Swiętym, stało się tak, że Leon przejął obowiązki, a Benedykt wyjechał do Hamburga, gdzie zmarł po kilku miesiącach ze względu na chłodny i wilgotny – czyli krótko mówiąc – raczej niesprzyjający klimat.

Andante sostenuto
Od czasu do czasu pojawiają się głosy, że autor niniejszego pozwala sobie na kpiny z Kościoła. Aby podobnym głosom zapobiec, pragnę poinformować, że powyższą historię zaczerpnąłem z pism przewielebnego biskupa Liutpranda z Cremony, żyjącego współcześnie kronikarza i świadka opisywanych wydarzeń. Pozwoliłem sobie jedynie na zrezygnowanie z kilku szczególnie drastycznych i odrażających szczegółów, licząc w skrytości ducha, że czytelnik mi tę autocenzurę wybaczy.