Mieszkanie bezpośrednio nad Kropotkinem zamieszkuje emerytowany pracownik poczty Paweł Prochorowicz Gubin. Mieszkanie jest duże, słoneczne i przestronne, zasadniczo zdecydowanie za duże dla mieszkającego samotnie emeryta i wdowca, ale co tam. Kto by staruszkowi żałował. Chyba może tylko wielodzietna rodzina Bezymienskich gnieżdżąca się w dwóch pokoikach w oficynie, Ewentualnych pretensji Bezymienskich nie można jednak traktować zbyt poważnie, bo po pierwsze wprowadzili się niezbyt dawno, a po trzecie nie wiadomo w jaki sposób zdobyli przydział.*

Poza starą Jewdokią przychodzącą sprzątać w każdy czwartek nikt Pawła Prochorowicza nigdy nie odwiedzał.

Paweł Prochorowicz pokasływał od zawsze. Pokasływanie Pawła Prochorowicza wiązało się, jak wszyscy sądzili, z nadużywaniem tytoniu, który Paweł Prochorowicz palił bez umiaru i z lubością. Było słychać na schodach dyskretne pokasływanie – wiadomo: Paweł Prochorowicz wraca z targu taszcząc to, co akurat na targu zakupił. Albo coś innego. Poza paleniem i pokasływaniem Paweł Prochorowicz podlewał jeszcze rośliny na balkonie, słuchał radia i poświęcał się swojej okazałej kolekcji znaczków, które przekładał z klasera oprawionego w czerwone płótno do klasera oprawionego w płótno jakiegoś innego koloru, aby następnego dnia przełożyć je z powrotem tam gdzie były uprzednio. Wiele się w życiu emerytowanego pracownika poczty nie działo, do pokasływania wszyscy lokatorzy się przyzwyczaili i gdyby Paweł Prochorowicz nagle przestał pokasływać, to zapewne by lokatorom czegoś brakowało.

Być może właśnie dlatego nikt nie zwrócił szczególnej uwagi, gdy Paweł Prochorowicz zaczął nagle pokasływać intensywniej. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że przestał pokasływać, a zaczął intensywnie kaszleć. Suchy kaszel emeryta dudnił teraz w czeluściach klatki schodowej, że echo niosło.
Przed dwoma dniami Jewdokia wkroczyła do mieszkania w celach wiadomych i znalazła Pawła Prochorowicza nie tam gdzie zazwyczaj, czyli za biurkiem i pochylonego z lupą w ręku nad klaserem, lecz leżącego bezsilnie w pościeli i majaczącego ze względu na wysoką temperaturę ciała. Powiadomione przez Jewdokię pogotowie, po wysłuchaniu pobieżnego opisu objawów nie śpieszyło się z przyjazdem. Dopiero późnym wieczorem przyjechali jacyś zamaskowani przebierańcy i szybko obwiniętego jak larwa w kokon srebrzystej folii Pawła Prochorowicza ponieśli na noszach do specjalnie wyposażonego pojazdu. I tyle ich widziano. Na mieszkańców kamienicy padł blady strach. Większość lokatorów poczuła się wczoraj gorzej. Znacznie gorzej. Baronowa Unbehagen zaczęła nawet pokasływać, co można było wyraźnie słyszeć przez uchylone okno.

Jakie zatem było zdziwienie ogółu, gdy dzisiaj, zamiast ekipy kosmitów dezynfekujących wszystko i wszystkich pojawiła się stara Jewdokia, wkroczyła do mieszkania Pawła Prochorowicza, otwarła szeroko okna aby przyzwoicie wywietrzyć i podśpiewując szlagier, który był najnowszy przed półwieczem, zabrała się do tego co zawsze, czyli do sprzątania.

Okazało się, że nie ma najmniejszego powodu do niepokoju. Paweł Prochorowicz, powiedzieli lekarze, ma jedynie raka oskrzeli w zaawansowanym stadium. Kamienica odetchnęła z ulgą.

Ot życie, pomyślał sobie Kropotkin. Nieprzerwany strumień zdarzeń. Złych wieści i wieści krzepiących, przywracających spokój i nadzieję. I pozwalających pogodnie spoglądać w niosącą coraz to nowe niespodzianki przyszłość.

(*) Po drugie nikt Bezymienskich nie lubił, ale ponieważ nie jest to istotne, to pominiemy. 

%d blogerów lubi to: