Dziennik czasu zarazy 3.0 (Panika)
8 kwietnia, 2020
Mieszkanie bezpośrednio nad Kropotkinem zamieszkuje emerytowany pracownik poczty Paweł Prochorowicz Gubin. Mieszkanie jest duże, słoneczne i przestronne, zasadniczo zdecydowanie za duże dla mieszkającego samotnie emeryta i wdowca, ale co tam. Kto by staruszkowi żałował. Chyba może tylko wielodzietna rodzina Bezymienskich gnieżdżąca się w dwóch pokoikach w oficynie, Ewentualnych pretensji Bezymienskich nie można jednak traktować zbyt poważnie, bo po pierwsze wprowadzili się niezbyt dawno, a po trzecie nie wiadomo w jaki sposób zdobyli przydział.*
Poza starą Jewdokią przychodzącą sprzątać w każdy czwartek nikt Pawła Prochorowicza nigdy nie odwiedzał.
Paweł Prochorowicz pokasływał od zawsze. Pokasływanie Pawła Prochorowicza wiązało się, jak wszyscy sądzili, z nadużywaniem tytoniu, który Paweł Prochorowicz palił bez umiaru i z lubością. Było słychać na schodach dyskretne pokasływanie – wiadomo: Paweł Prochorowicz wraca z targu taszcząc to, co akurat na targu zakupił. Albo coś innego. Poza paleniem i pokasływaniem Paweł Prochorowicz podlewał jeszcze rośliny na balkonie, słuchał radia i poświęcał się swojej okazałej kolekcji znaczków, które przekładał z klasera oprawionego w czerwone płótno do klasera oprawionego w płótno jakiegoś innego koloru, aby następnego dnia przełożyć je z powrotem tam gdzie były uprzednio. Wiele się w życiu emerytowanego pracownika poczty nie działo, do pokasływania wszyscy lokatorzy się przyzwyczaili i gdyby Paweł Prochorowicz nagle przestał pokasływać, to zapewne by lokatorom czegoś brakowało.
Być może właśnie dlatego nikt nie zwrócił szczególnej uwagi, gdy Paweł Prochorowicz zaczął nagle pokasływać intensywniej. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że przestał pokasływać, a zaczął intensywnie kaszleć. Suchy kaszel emeryta dudnił teraz w czeluściach klatki schodowej, że echo niosło.
Przed dwoma dniami Jewdokia wkroczyła do mieszkania w celach wiadomych i znalazła Pawła Prochorowicza nie tam gdzie zazwyczaj, czyli za biurkiem i pochylonego z lupą w ręku nad klaserem, lecz leżącego bezsilnie w pościeli i majaczącego ze względu na wysoką temperaturę ciała. Powiadomione przez Jewdokię pogotowie, po wysłuchaniu pobieżnego opisu objawów nie śpieszyło się z przyjazdem. Dopiero późnym wieczorem przyjechali jacyś zamaskowani przebierańcy i szybko obwiniętego jak larwa w kokon srebrzystej folii Pawła Prochorowicza ponieśli na noszach do specjalnie wyposażonego pojazdu. I tyle ich widziano. Na mieszkańców kamienicy padł blady strach. Większość lokatorów poczuła się wczoraj gorzej. Znacznie gorzej. Baronowa Unbehagen zaczęła nawet pokasływać, co można było wyraźnie słyszeć przez uchylone okno.
Jakie zatem było zdziwienie ogółu, gdy dzisiaj, zamiast ekipy kosmitów dezynfekujących wszystko i wszystkich pojawiła się stara Jewdokia, wkroczyła do mieszkania Pawła Prochorowicza, otwarła szeroko okna aby przyzwoicie wywietrzyć i podśpiewując szlagier, który był najnowszy przed półwieczem, zabrała się do tego co zawsze, czyli do sprzątania.
Okazało się, że nie ma najmniejszego powodu do niepokoju. Paweł Prochorowicz, powiedzieli lekarze, ma jedynie raka oskrzeli w zaawansowanym stadium. Kamienica odetchnęła z ulgą.
Ot życie, pomyślał sobie Kropotkin. Nieprzerwany strumień zdarzeń. Złych wieści i wieści krzepiących, przywracających spokój i nadzieję. I pozwalających pogodnie spoglądać w niosącą coraz to nowe niespodzianki przyszłość.
(*) Po drugie nikt Bezymienskich nie lubił, ale ponieważ nie jest to istotne, to pominiemy.
Rak płuca nie wyklucza innych chorób, więc może nieco pochopna ta ulga. Co gorsza jako emerytowany pracownik poczty PPG może zostać zmobilizowany do udziału w wyborach korespondencyjnych i byle rakiem się nie wykręci.
Oczywiście, że nie wyklucza, ale biorąc pod uwagę ubogość kontaktów międzyludzkich, można wyjść z założenia, że diagnoza jest korzystna i to tylko rak.
Wnosząc z obserwacji dotychczasowej praktyki – listonosze nie roznoszą przesyłek, tylko awiza, które odbiera się stojąc w (przedepidemijnie!) długich kolejkach za rozrywkę mając kontemplowanie wystawionych w urzędach pocztowych w nadziei sprzedaży „Przepisów siostry Anastazji”, „Stu jeden deserów ze stołu papieskiego”, rajstop, książeczek do kolorowania o żołnierzach wyklętych, tanich imitacji lalek Barbie, zniczy, flag, cukierków, kalendarzy, wydawnictw IPNu oraz pudełek opisanych intrygującym napisem „Gorący zwierzak”. Tak skonstruowana instytucja nie udźwignie ciężaru terminowego doręczenia 30 milionów (razy dwa, bo przecież trzeba to też dostarczyć w drugą stronę) kart wyborczych, nawet gdyby Paweł Prochorowicz mógł i chciał wspomóc swojego byłego pracodawcę.
A może od drugiej strony, proste wizualizacje: gdyby optymistycznie założyć, że zakopertowana karta do głosowania ma milimetr grubości, to sterta tych kart z samej tylko Warszawy przerosłaby Gubałówkę. A teraz przypomnijmy sobie, kiedy ostatnio widzieliśmy skrzynkę pocztową i spróbujmy wyobrazić sobie jej rozmiary. No dobrze, powiedzmy, że przecież można pójść na pocztę i kopertę wyborczą tam zostawić. Ustawmy więc wyborców warszawskich w przepisową (w środku dwóch interesantów na okienko, a na zwenątrz z dwumetrowymi odstepami) kolejkę. Gdzie jej koniec? Ano w Gibraltarze. No, ale przecież w Warszawie niejedna poczta, powiecie. No dobrze, strzelam: sto. I tak będziemy mieli sto kolejek za Milanówek. Na pewno będziemy?
I dlatego właśnie karty do głosowania są już wypełnione i zwrócone komisjom. I nawet gdyby Paweł Prochorowicz opuścił padół i wspiął się na niebiańską wyżynę, to swój obywatelski obowiązek spełni i trzech lat na państwowym wikcie ne zaliczy.
Zdaję sobie sprawę, że użycie czasu prostego przyszłego „spełni” nie jest stosowne, ale nie mamy chyba u nas ‚Future Past in the Future’.
mbabilas
Bardzo ładna ta wizualizacja ze 100 kolejkami, a wszystkie one zmierzają do Milanówka. Nie wiem co zawinił Milanówek, ale gdzieś się te kolejki muszą zapewne kończyć. Ekonomiczniej byłoby zapewne gdyby był to kolejki zygzakowate. Wówczas Milanówek mógłby być oszczędzony.
Z drugiej strony proste wizualizacje mają to do siebie, że w niezbyt czystych rękach służą do nieładnych rzeczy. Jak np. do tego.
Skąd Milanówek? Chciałem utrzymać ogólny azymut na Gibraltar, to po pierwsze. Po drugie, Milanówek ma już jedną warszawską kolejkę (WKD), więc tubylcy są przyzwyczajeni.
Przepraszam, że pytam, ale czego ma dowodzić podany przez autora link? To chyba jednak jakieś nieporozumienie.
Link jak sądzę ma ilustrować pewien współczesny problem. Tak jak Gutenberg stworzył rzesze czytelników, tak Zuckerberg stworzył rzesze szmatławców – bogato ilustrowanych i z wirusowym mechanizmem propagacji – dodajmy od razu. Nic się nie zmarnuje. W rękach kreatywnego magika francuskie wojskowe ciężarówki jeżdżące bez sensu po przedmieściach Paryża (jakieś ćwiczenia) zamieniają się we włoskie ciężarówki wywożące ciała ofiar strasznej zarazy. Tu akurat jest więcej niż ziarno prawdy, włoskie wojsko rzeczywiście wywiozło 70 trumien ze zwłokami z Bergamo. Ale bez obrazka taka informacja wywołuje dużo słabsze emocje.
@andrzej bienkowski
@kwik
Kwik zasadniczo wyjaśnił. Chodzi o dolewanie własnej oliwki do wirtualnego ognia. W ogóle wizualizacja odgrywa interesującą rolę, ale o tym będzie następna notka. Jest jeszcze dodatkowo parę ciekawych drobiazgów, które nawet uważnemu obserwatorowi mogą umknąć. Bergamo jest świetnym przykładem tego jak (mniej lub bardziej celowo) używa się obrazków do wzniecania i podtrzymywania paniki. Informacje osiągają nas za pośrednictwem mediów raczej nie pojedynczo i wzbogacone o zrównoważoną i trzeźwą analizę tego co nam pokazano. Wręcz przeciwnie. W Bergamo istotnie sektor medyczny był na skraju zapaści. Dlaczego tak się stało i z czego to wynika nie poinformował nikt (lub raczej mało kto). Zamiast tego poleciała w świat przylepiona do poprzedniej informacja, że trzeba wywozić zwłoki z Bergamo wojskowymi ciężarówkami (co jest, ło jezu takie straszne), a zaraz potem leciała, na tym samym oddechu speakera informacja, że „wielki brak lekarzy, od początku pandemii zmarło 63 lekarzy”. Jest rzeczą oczywistą, że w świadomości widza zlały się te trzy komunikaty ze sobą w jeden information cluster, czyli perfidny armageddon.
A jak było?
Ano tak było. We Włoszech ludzie umierają (przeważnie) w szpitalach. Czasy umierania w domowym zaciszu należą do przeszłości. Co roku umiera we włoskich szpitalach ponad pół miliona pacjentów. Co ciekawe, Włochy dzierżą absolutny rekord (przed Hiszpanią i Francją) w ilości zakażeń szpitalnych i wynikających zeń zgonów. 59 tysięcy rocznie, to smutny rekord w UE. Czyli z tych wszystkich opuszczających szpitale przez kostnicę Włochów co dziesiąty mógłby zapewne żyć gdyby ie trafił do szpitala gdzie się zaraził jednym z odpornych na wszystko szczepów bakterii, które w szpitalach grasują.
I jeszcze było tak, że Bergamo dzierży we Włoszech rekord pod względem ilości łóżek na 1000 mieszkańców. Miasteczko nie jest duże (140 tysięcy mieszkańców) ale szpitali i klinik to tam akurat jest sporo. Taki np. Papa Giovanni XIII Ospetale di Bergamo to moloch, jedna z największych klinik w całych północnych Włoszech. Nie udało mi się dotrzeć do statystyk zgonów tego akurat szpitala, ale z doświadczenia własnego wiem, że klinikę uniwerstecką tej wielkości opuszcza przez kostnicę około 50-70 ciał tygodniowo. Bez żadnej pandemii. Po prostu do szpitalnej kostnicy przyjeżdża karawan zakładu pogrzebowego i zabiera ciało w celu dalszej obróbki do siebie. Rozkłada się to w czasie i przestrzeni i nikt nie widzi nigdy karawany karawanów przejeżdżającej przez miasto.
W przypadku chorych zmarłych na chorobę zakaźną, której transmisja nie jest jeszcze ostatecznie zbadana zrobiono (aby nie narażać nikogo na szerzenie się schorzenia przez karawany, personel zakładów pogrzebowych i najbliższych pragnących ostatni raz pocałować ukochanych zmarłych w czoło) to co należało zrobić: pozbierano wszystkie przpadki z dwóch tygodni w chłodni, a potem przeieziono 12 ciężarówek (z 63 trumnami) do krematorium.
Ciężarówkę wojskową – w przeciwieństwie do wyłożonego pluszem, atłasem i kirem karawanu o wiele łatwiej odkazić, np. z węża.
12 ciężarówek zostało sfotografowanych tak, aby wydawało się, że konwój wywożący „góry trupów” z Bergamo nie ma końca. Miał. Każdy może znaleźć i policzyć. Tzn. mógł, bo obrazki się opatrzyły, Na szczęście czujni obywatele w ramach mediów aspołecznościowych wspomogli masową wyobraźnie różnymi innymi fotkami, które pasowały i pomagały podtrzymywać strach. Taka już ludzka natura, że osobnik w panice rozwija agresję w stosunku do każdego, kto mu chce tę panikę zabrać: Psychologom to zjawisko znane jest jako deprivation syndrome.
I to miał zilustrować ten link.
.
@kwik: 63 trumny, nie 70. Naprawdę. Chociaż większość źródeł odpisywała od siebie pisząc o „tuzinach trumien” lub zawyżając liczbę (np. powna turecka agencja informacyjna doszla do anwet 90 trumien, a co) to poważne w miarę źródła, znane z tego, że sprawdzają przed napisaniem twierdzą, że 63.
Chociaż kto tam ich wie.
Dziękuję. Wyjaśnienie jest obszerne, ale chyba lepiej na zimne dmuchać, niż potem żałować. Beztroska może nas bardzo dużo kosztować.
Do czego ten koronaświrus doprowadził, że taka wiadomość o raku płuc może być pozytywna, a tak naprawdę będziemy umierać częściej z braku lekarskiej opieki (szpitale i przychodnie nie działają) niż na COVID – 19.
Zasyłam serdeczności
Ależ naturalnie. Pytania takie jak kto to jest w tym konkretnym przypadku „my” pozostaje otwarte. Założenie, że jest jakaś uniwersalna, dobrze zdefiniowana wspólnota poddana tym samym uwarunkowaniom jest interesujące, ale raczej niemożliwe do obrony. JAk mawał autor: każdy umiera w samotności.
Czy jest Pan zdrowy? Chciał Pan kontynuować na temat wizualizacji zarazy, a tu milczenie. Niepokoi mnie to.
Jestem zdrowy Panie Andrzeju, w potocznym znaczeniu tego słowa. Z pisaniem to bym się musiał chyba ogarnąć. Póki co to się nie ogarniam.
To może, póki co, napisałby Pan do mnie?
Czy nauka i Kropotkin opisują również zjawisko antypaniki? Gdyby natężenie samej paniki korelowało z liczbą zakażeń mielibyśmy dzisiaj u większości społeczeństwa stan przedzawałowy. Tymczasem „wirus jest w odwrocie” i rak płuc jest znów trochę bardziej niebezpieczny.
Habituacja, proszę pana, habituacja (nie mylić z habilitacją).
zaraza się skończyła?
Bynajmniej. I żeby to udowodnić zraz coś naskrobiemy poprędce.