Tym optymistycznym akcentem

26 września, 2019

“We’re expanding the character limit! We want it to be easier and faster for everyone to express themselves. More characters. More expression. More of what’s happening.”

Oficjalny Tweet Tweettera na Tweetterze z okazji zwiększenia dopuszczalnej ilości znaków do 280. Listopad 2017.

Ponieważ poprzedni post doczekał się nikłego oddźwięku prawdopodobnie ze względu na brak obrazków (powrót cywilizacji do komunikacji opartej na obrazie czego dowodem są instagramy wszelakie połączony z powolną lecz bezwarunkową kapitulacją słowa jest odrębnym, interesującym tematem) zaczniemy od obrazka. Ponieważ bohaterem będzie Arystydes (zwany Sprawiedliwym) to obrazek przedstawiać będzie Arystydesa (zwanego Sprawiedliwym).

Arystydes (zwany Sprawiedliwym) wyglądał prawdopodobnie tak:

 

Uroki demokracji bezpośredniej, tak chętnie opiewane przez jej zagorzałych, ale najwidoczniej pozbawionych wyobraźni zwolenników, nabierają gorzkiego posmaku gdy wracamy do źródeł tego z czego, jak podkreśla wielu zwolenników optymistycznego poglądu, że człowiek staje się światłym i odpowiedzialnym obywatelem przez fakt swego przyjścia na świat, „wszyscy się wzięliśmy”.
W ten sposób znów lądujemy u źródeł, czyli na lotnisku o nazwie „demokracja ateńska”. Proszę zapiąć pasy.

Zacytujmy ponownie naszego ulubieńca Kornelisza Neposa.

Arystydes, syn Lizimacha, Ateńczyk, był prawie rówieśnikiem Temistoklesa i współubiegał się z nim o pierwsze miejsce w państwie — rywalizowali przecież ze sobą. Na ich przykładzie poznano, jak bardzo wymowa góruje nad uczciwością. Chociaż bowiem Arystydes odznaczał się prawością do tego stopnia, że był jedynym — jak daleko może sięgnąć pamięć ludzka — o którym wiemy, że nazwano go Sprawiedliwym, to jednak doprowadzony do upadku przez Temistoklesa, na mocy owego znanego sądu skorupkowego został skazany na dziesięcioletnie wygnanie.

Ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że nie można opanować podburzonego tłumu, opuścił zebranie i wtedy zauważył jakiegoś człowieka, który pisał na skorupce jego imię; Arystydes podobno spytał go, dlaczego to robi i jakiego to czynu dopuścił się Arystydes, że uważa się go za zasługującego na tak wielką karę. Tamten mu odpowiedział, że nie zna Arystydesa, ale nie podoba mu się, że on z takim uporem pracował, ażeby go przed innymi nazwano Sprawiedliwym.

Można naturalnie zadać sobie jak najbardziej uprawnione pytanie, co historia ta ma wspólnego z obecnymi przemianami w komunikacji społecznej będącymi wynikiem nowych technologicznych możliwości? Można. Teza jest taka, że bezpośredni dostęp każdego uczestnika procesu do możliwości uzewnętrznienia i zakomunikowania swojego zdania na jakikolwiek temat przywraca warunki ramowe znane z ateńskiej agory dając te same prawa i możliwości zarówno obywatelowi jak i przedstawicielowi motłochu dającemu bezrefleksyjnie upust swoim emocjom bez liczenia się z konsekwencjami swojej beztroskiej działalności.

Teza jest również taka, że erozja demokracji rozumianej jako proces debaty toczonej poprzez przedstawicieli „ludu” i wyborów dokonanych w oparciu o ocenę przedstawionych w ramach tej debaty argumentów jest w sytuacji, w której każdy kretyn dzierży w łapie skorupę, na której może nabazgrać co tylko chce, o ile tylko nie przekroczy dopuszczalnej przez Twittera ilości znaków – procesem nieuniknionym i jak się wydaje niemożliwym do zatrzymania.

I tym optymistycznym akcentem pragniemy zakończyć nasz przydługi i – z całą pewnością – męczący dla wychowanków Tweettera i Instagrama wywód.

Komentarzy 37 do “Tym optymistycznym akcentem”

  1. andsol said

    Gdyby szło tylko o kretynów z dostępem do skorupek, kłopot by był, ale umiarkowany. Frakcja kretynów nie jest tak liczna, a oni sami (taka to ich charakterystyka) nie mają zdolności tworzenia zdyscyplinowanych grup nacisku. Niestety, nie brakuje typów wymownych i inteligentnych, którzy chętnie nauczą kretynów zgrabnego maszerowania i głośnego śpiewania „die Fahne hoch”.

  2. telemach said

    @andsol
    no to lądujemy (chcąc nie chcąc) przy szeroko onego czasu dyskutowanym temacie: czy Hitler i Hitleryzm byłyby możliwe bez wynalazku radia i tegoż radia rozpowszechnienia? Wprawienie mas w nastrój transu i histerii było do momentu rozpowszechnienia się radioodiorników poważnym logistycznym problemem. Po raz piewszy wrzask dotarł do milionowego tłumu, do pogrążonej w nabożnej histerii wspólnoty. Jakie to musiało być przeżycie! A spotkało to raczej trzeźwy i szczycący się swymi cywilizacyjnymi i kulturowymi zdobyczami naród.
    Szczegóły i źródła tutaj.
    Winienie radia za 60 milionów ofiar II wojny zwanej światową jest naturalnie absurdalne, mówienie o czyjejkolwiek winie jest jednak w tym kontekście już mniej absurdalne i pozwala powrócić do przysłowiowych baranów.
    Jak widać nowe zdobycze technologiczne i raptowne zmiany w komunikacji społecznej otwierają nie tylko nowe możliwości, lecz również niosą ze sobą niebezpieczeństwa.
    Do tej pory mieliśmy zawsze do czynienia z modelem komunikacji jednokierunkowej: od autora (nadawcy, wydawcy, dystrybutora) informacji do odbiorcy (czytelnika, słuchacza lub widza). Od (doprawdy) niewielu lat mamy do czynienia z szumem informacyjnym wynikającym z wielokierunkowego wielogłosu. Wszyscy stali się (lub stać się mogą) zarazem nadawcami i odbiorcami Dziwnym trafem erozja demokracji przedstawicielskiej daje się obserwować jako fenomen równoległy. Czy istnieje pomiędzy tymi dwoma zjawiskami sprzężenie zwrotne? Uważam, że tak. Znów wylądowaliśmy na środku ateńskiej Agory gdzie jakiś Temistokles (albo inny Trump) odwrzaskuje wrzeszczącemu tłumowi. Każdy ma prawo wydać wyrok lub wyrazić swoją nienawiść prostymi słowy. O ile nie przekroczy limitu 280 znaków. Każdy cynik-szczurołap z autorytarnymi zapędami potrafi stworzyć złudzenie „opinii publicznej” chcącej tego co on chce. Każdy może przemawiać w imieniu wspólnoty wykluczając z niej zarazem tych, których nie lubi.
    Coś się nieodwracalnie kończy i cywilizacja wchodzi w ostry zakręt.

  3. andsol said

    Lądujemy chcąc (skoro jest to nieuchronne). I ten skręt ku roli nowych technologii szanuję, bo od lat to, co Neil Postman pisał, było mi pożywką myślową. Nie wiem czy był najpierwszy czy najgłębszy, ale to on do mnie trafił.

    Mimo tego jakieś „ale” potrafię wysłowić (azaliż miarą uznania dla lektur nie jest chęć tworzenia własnych alów?) Otóż zdjęcia nie ma, i radio też wtedy nie istniało, ale opis gdzieś wyczytany tworzy mi straszny obraz gdy wielotysięczna armia Mahometa czy jednego z jego następców wstrzymuje pogoń za wrogami, pada na kolana, wszyscy z twarzami skierowanymi do Mekki i żarliwie się modli. A potem na dany znak podnosi się i z nowym entuzjazmem podejmuje swe działanie.

    I bywałem w kościołach gdy nie miały one mikrofonów i głośników, gdzie księża potrafili wywoływać też taką „jednoduszność”. (To Tadeusz Zieliński jakimś esejem zwrócił moją uwagę na odmienność pojęć: jednomyślnie, единогласно, unanimously). Więc może technologia ułatwia fizyczną realizację, ale duch już wcześniej krąży nad połaciami świata?

  4. telemach said

    Drogi Andsolu, ja tylko odwołam się do podstawowej tezy zupełnie niesłusznie ignorowanego pierwszego prawa materializmu dialektycznego, z którym akurat się głęboko zgadzam mimo, że autor miał nieodpowiednie korzenie, wykorzystywał służącą i wewogle traktowany jest przez wielu współczesnych z obrzydzeniem, mimo że to obrzydzenie nie wynika z pobieżnej choćby znajomości jego dorobku. Przypomnę nieśmiało:
    ” poszczególne drobne przemiany materii sumują się, aby w pewnym momencie osiągnąć punkt krytyczny, na którego skutek powstaje zupełnie nowa jakość”
    Nic nie jest nowe, alright. Ale nowe jest nagromadzenie nienowego wynikające z nowych możliwości.

  5. kwik said

    Wizja złych duchów drzemiących cierpliwie w oczekiwaniu na technologiczny postęp, który wreszcie pozwoli im zaistnieć jest tak przerażająca, że lepiej już uwierzyć w cokolwiek.

    Ale warto przypominać, że wynalezienie i rozpowszechnienie druku zaowocowało nie tylko reformacją, ale i polowaniami na czarownice:
    https://www.google.com/search?q=printing+press+witch-hunts

  6. January said

    Ja miałem podobne przemyślenia, gdy skończył się Usenet, a zaczęły blogi. Kultura prowadzenia dyskusji, wielowątkowej, rozgałęzionej, z obszernymi cytatami i równie obszernymi odpowiedziami została zastąpiona przez krótkie komcie i lajki – kulturę, um, oddźwięku. I banowania. W Usenecie był scorefile; nie chciałem czytać tego czy owego, to go lub ją filtrowałem. W Usenecie nie było też obrazków. Ani lajków.

    Blogi umierają. Umiera, wbrew pozorom, Facebook. Twitter to jeszcze i tak stosunkowo bogate w słowa medium: przyszłość to Instagram. Tam są tylko obrazki. Ale ma to też swoje dobre strony: tu zostają same dinozaury. Czyli bardzo miłe towarzystwo!

    Drogi Telemachu, zgubiłem Twojego mejla, a chciałem Ci przesłać swoją książkę w podziękowaniu za lata wspaniałych tekstów na tym blogu. Czy mógłbyś do mnie napisać na imię.nazwisko@gmail. i tak dalej?

  7. telemach said

    Kwik: Zgadza się. I jest to szalenie smutne. Druk zmienił wszystko (zresztą pierwsze znane utyskiwania dotyczyły nie tyle druku co wynalazku pisma hieroglifowego, wynalazek pisma czyniono odpowiedzialnym za utratę kolektywnej pamięci kulturowej, która była oparta na przekazie ustnym. Coś w tym jest (ukłony w stronę małżeństwa Assmanów i Maurice Halbwachsa). Aby przekazać, trzeba było wpierw zapamiętać. Np. Iliadę i Odyseję. Bo spisana została z tego co pamiętam dopiero spoooro lat po jej powstaniu. I nie, nie przez Homera. W porównaniu z tymi co mieli wkutą Iliadę i Odyseję to użytkownicy pisma mogli być postrzegani jako trafieni amnezją.

    Mnie jednak – wracając do wynalazku druku – najbardziej przygnębia wojna trzydziestoletnia. Była to, zachowując wszelkie proporcje – największa, i zupełnie bezsensowna rzeź jakże nielicznej jeszcze wówczas (europejskiej) ludzkości. Zupełnie niemożliwa do wyobrażenia w świecie bez druku. Nie w takim wymiarze i nie z tak precyzyjnie wygenerowaną nienawiścią.

  8. telemach said

    January
    To miłe, dziękuję, tzn dziękuję tak. Nie dam się dwa razy prosić.

  9. kwik said

    Tak, druk to był przełom, wcześniej propaganda miała albo ograniczony zasięg albo była powolna. Radio nie było już aż takim przełomem, docierało co prawda nawet do analfabetów (niestety zwykle nie posiadających radioodbiorników) i wprowadziło prawdziwą symultaniczność, której nawet telegraf+gazety nie dawały. I tu pewnie chciałbym wiedzieć jaki odsetek niemieckich domów mógł słuchać Hitlera na gorąco, np. w Rwandzie oszacowano indukowane radiem ludobójstwo na ledwie 10%.

    Wstrząsającym przełomem byłaby pewnie od razu kolorowa telewizja, z darmowym telewizorem dla każdego analfabety. Albo chociaż tranzystorowe radio. Ale jakoś dość powoli to się wszystko rozwijało. Teraz faktycznie jest spory szok, ale wywołany chyba bardziej szybkim tempem zmian niż samą przełomowością zjawiska.

  10. kwik said

    W linkowanym przez Ciebie tekście jest co prawda:
    „By 1941 65% of German households owned a ‘people’s receiver” ale to był jednak niewątpliwie efekt dojścia Hitlera do władzy. Mnie bardziej interesuje radio jako jedna z przyczyn.

  11. telemach said

    kwik
    No cóż Volksempfänger wszedł na rynek w tym samym roku, w którym Hitler doszedł do władzy.
    Przypomnijmy jednak, że gdy doszedł to miał w Niemczech poparcie niższe niż w Polsce obecnie, hm, nieważne. Radio było narzędziem konsolidacji.

    Ładnie opowiadał o tym zresztą sam Speer
    Czyli wiedza z pierwszej ręki.

  12. Boni said

    To, że cywilizacja nam właśnie skręca w post-piśmienną, to jedno, i zapewne, niesie to sporo ciekawych wyzwań i problemów, które dobrze byłoby oglądać z bezpiecznej odległości, ale – niby jakie ma to znaczenie dla tzw. demokracji Zachodu. („Tak zwanej”, bo jej moim skromnym zdaniem już dawno nie ma, są oligarchie na pasku kapitału/korpo). Znaczenie twiterowego czy instagramowego szumu, piśmiennego czy post-piśmiennego, w kontekście medialnych podpór i fasad tej „demokracji” jest przecież przyzerowe. To nie jest moim zdaniem jakiś wielki przełom czy nowa siła; gazeta i radio mówiło dziadkom, kogo mają kochać a kogo nienawidzić; ulotka i telewizja ojcom; no to teraz farmy trolli i odp. algorytmy fake newsów i manipulacji zdjęciami (a potem – wprost emocjami na wszczepkach) powiedzą synom, „jak jest naprawdę” i komu należy się wpierdol. Bo przecież 90% użytkowników tych nowych czy starych technologii nic nie jest w stanie wnieść, potrafią tylko powtarzać to, co im wbito do łba starymi czy nowymi technologiami propagandy, i rozkręcać coś, na co ich nastrojono.

    Z innej beczki, jeszcze chwila, a może się okazać, że ważniejsze od tego, czy mamy demokrację czy nie, będzie: czy mamy agorę czy nie? Bo jeśli świat wyląduje wprost w, albo tylko skonwerguje do Chung Kuo, i rozwiązań chińskich obecnych albo tych które będą za chwilę, to bardzo szybko może się okazać, że tłuszcza rozwrzeszczanych małp na twiterach i instagramach zrobi się bardzo jednolicie wrzeszcząca w jedynie słusznym kierunku. Bo jeśli po niewłaściwym twicie czy wrzutce na fejsa, sąsiednia apka na telefonie zaalarmuje autora, że mu właśnie scoring obywatelsko-bankowy spadł o 1%, to autor się nieco przymknie ew. zmieni temat. Zdaje się, mało kto wierzy, że (auto)cenzura czy Great Firewall jak chińskie są możliwe na Zachodzie; mnie się wydają jak najbardziej możliwe, jeśli władza uzna, że jest to potrzebne dla zachowania władzy. Ba, mam silne wrażenie, że rzesze intelektualistów, zmęczonych jazgotem stad małp w sieci, bardzo zgrabnie uzasadnią, że pewne zawieszenie wolności słowa to samo piękno i dobro, w celu przywrócenia porządku i wysokiego poziomu socjalmediów „jak w Usenecie” i żeby każdy wziął odpowiedzialność za słowa, oraz myśli i uczynki, itd.

    (Ciekawe, czy służby już sobie stawiają bazy danych ludzi, którzy nie mają twitera i fejsa itp. jako potencjalnie patologicznych i nieco podejrzanych? Ja bym na ich miejscu tak robił, na wszelki wypadek.)

    Z jeszcze innej beczki, ostatnio w kontekście nazistów i wymazywania historii techniki (bo jakiś tam wynalazca miał niewłaściwe pochodzenie), przyszło mi do głowy, że w nowych technologiach to właśnie się zmieni na lepsze – bardzo trudno jest wymazać historię z sieci, trzeba ją zaszumieć, zakrzyczeć, zderejlować, zamaskować, zrobić niemodną, itd itp. Naziści czy bolszewicy mieli jednak dużo łatwiej – zmodyfikować parę encyklopedii, parę podręczników, przypilnować paru historyków, „uporządkować” kadry nauczycielskie; pół pokolenia i pozamiatane. Teraz nijak tak się nie da.

    Ale potem pacnąłem się w czoło, że co ja bredzę, przecież prawdziwa historia, nawet sprzed paru miesięcy, nie mówiąc o latach, dekadach czy wiekach, prawie nikogo nie obchodzi; jej symulakra i syntetyki podlane emocjami, dostarczone przez machiny i maszynki propagandowe, są o tyle fajniejsze i strawniejsze niż jakaś prawdziwa historia. I tyle z tego „na lepsze” w kontekście pozornie nieścieralnej pamięci sieci.

  13. mall said

    @Kwik:
    Odnośnie wątku „radio i jego wpływu na dojście AH do władzy:
    – sama teka kanclerska dla AH to, najwyraźniej, błąd w kalkulacji politycznej grup wpływu;
    – duże poparcie (ale znów nie za duże) to efekty polityki gospodarczej rządów w postaci kilku (!) etapów deflacji, która zrujnowała gospodarstwa domowe Niemców;
    – przed dofinansowywaniem radia przez rząd AH odbiornik był bardzo drogi dla znakomitej części społeczeństwa.
    Powyższe argumenty na podstawie Adam Tooze „Cena zniszczenia”, którą to książkę gorąco polecam.

  14. telemach said

    boni
    dużo wątków w jednym komciu, także kontrowersyjnych ale przez to nie mniej ciekawych – ogród o rozgałęziających ścieżek trochę się robi, z jednej strony lubię, z drugiej lojalnie ostrzegam, że będę musiał wpierw przetrawić.
    kwik
    Adam Tooze?
    Masz na myśli tego Tooze od „Crashed”? Co za zbieg, prawda, okoliczności, „Deluge” czeka u mie na półce na przeczytanie od 4 lat, właśnie dołącza „Crashed” jako absolutny must have a Ty chcesz abym jeszcze bardziej się cofał?
    Litości.

  15. kwik said

    Co prawda to nie ja polecałem Tooze, ale znam skuteczny pomysł jak radzić sobie z zaległymi lekturami. Nie, nie twierdzę że to dobry pomysł, ale jest przynajmniej skuteczny.

    Otóż jeśli intuicja podpowiada i wszystko wskazuje na to, że autor ma zasadniczo rację, to może nie warto podążać tropami błądzących myśli i czytać mozolnie zbieranych uzasadnień, czasem wystarczy rzucić okiem na zwięzłe podsumowanie i już, zaległości nie ma. Jak sam niedawno zauważyłeś Mojżesz zmieścił się na dwóch tablicach (co prawda niczego nie próbował wyjaśniać).

    Tak czy owak sam zwykle czytam wszystko antychronologicznie, od dzieł najnowszych do najstarszych. No chyba że ktoś się zagalopował tak jak Dawkins czy Pinker, trochę mi szkoda czasu na czytanie rozpędzonych mądrali śmiało wykraczających poza swoje kompetencje. Ludzie (jeśli już) mają raptem kilka dobrych pomysłów na krzyż i potem eksploatują je niemiłosiernie, wydaje im się że trafili na żyłę złota.

    Oczywiście najlepiej czytać wszystko na bieżąco, wtedy nie ma zaległych lektur.

  16. telemach said

    kwik faktycznie porypały mi się komentarze. To już zapewne schyłek.

    trochę mi szkoda czasu na czytanie rozpędzonych mądrali śmiało wykraczających poza swoje kompetencje.

    Radykalny pogląd. Takie lubię. Taki Czechow na ten przykład powinien pozostać przy uczciwym zawodzie lekarza, to samo Bułhakow.
    Ale naprawdę to wykroczył poza swoje kompetencje niejaki Kafka. Całkiem niezły znawca prawa patentowego.

  17. Boni said

    @telemach

    Proszę, nie czuj się w jakimkolwiek sensie zobligowany, żeby analizować czy wręcz komentować moje rzekome komentarze.

    @wykraczanie poza kompetencje

    I jeszcze Joyce do kompletu! Mógł przecież zostać bardzo porządnym tenorem (3 miejsce w konkursie Feis Ceoil 1904), gdyby tyle nie chlał i nie oddawał się przesądom w myśli, mowie i prozie.

    („Do kompletu”, ponieważ mam nagły blast from the past, gdyż na tzw. maturze pisałem o Kafce, Bułhakowie i Joyce. A o Czechowie nie.)

  18. telemach said

    @boni: zazwyczaj się nie czuję. Ale w przypadku Twojego komentarza jest inaczej, zawiera kilka nieortodoksyjnych uwag,, które mogą zastanowić. Przykład pierwszy z brzegu: . trudno mi podzielać pogląd, że media aspołeczościowe mają w komunikacji społecznej „znaczenie przyzerowe” skoro zmieniają diametralnie kierunek przepływu informacji warościowujących przy jednoczesnym, nieuniknionym w takiej sytuacji zniesieniu funkcji filtrujących i kontrolnych jakich dostarczały media tradycyjne. Nigdy przedtem w historii ludzkości kretyn nie dostał do rąk narzędzia pozwalającego mu skutecznie i dostrzegalnie zakomunikować swoj z pozoru atrakcyjny kretynizm całej reszcie ludzkości. Nigdy przedtem tępak nie mógł w obecności wielomiliardowej publiczności nazwać Kanta chujem, Einsteina żydkiem, a Marksa zbrodniarzem dowodząc tm samym skuteczności i uroku redukcjonizmu opartego o kij bejsbolowy. Nigdy przedtem głos że ziemiajest płaska a nad nią unoszą się chemtrailsy nie był równie słszalny jak pogląd że teoria ewolucji zasługuje na pewien szacunek i uwagę.
    A Ty twierdzisz, oh wait, że wszystko to ma znaczenie przyzerowe?

    No, nie wiem. Według mnie tweettery, facebooki i instagramy dogłębnie i radykalnie zmieniły (wyczuwalny) świat w którym żyjemy. Podobnie jak wprowadzenie swojego czasu broni palnej zmieniło trwale sposób rozstrzygania konfliktów międzyludzkich

  19. kwik said

    Toście mnie zaorali. Ale nie chodziło o porządnych literatów po medycynie, tylko omnibusów co się w końcu znają na prawie wszystkim. Na końcu hasła poniżej przykłady dużo mocniejsze niż wcześniej przeze mnie podane.
    https://rationalwiki.org/wiki/Ultracrepidarianism

  20. telemach said

    kwik
    Dlaczego akurat zaorali? Każdemu może się zdarzyć nieuprawnione uogólnienie (to co właśnie napisałem w zasadzie też podpada pod tę kategorię). Nie napisałeś o kogo Ci chodzi – stąd riposta.
    A poza tym ciekawy link podesłałeś. Dotyczy pojęcia stworzonego przez Wiliama Hazlitta. Hazlitt nie był metodologiem nauk humanistycznych co ewentualnie kwalifikowałoby go do kreowania nowych pojęć w naukach humanistycznych. Ultracrepidarianism został stworzony jako termin przez gościa, który oprócz tego że był eseistą i filozofem był również malarzem, aktorem, dramaturgiem i krytykiem literackim.

    Ale najpiękniejsze jest to, że zamieszczone w RatioWiki wyjaśnienie czym jest Ultracrepidarianism otwiera kategoryczny w swojej wymowie cytat ze Stevena Novelli.
    Steven Novella to lekarz neurolog. Lekarz neurolog to taki gość, który w zasadzie powinien wypowiadać się,na temat metod leczenia stwardnienia rozsianego, nieprawdaż?
    Tak że o ile nietrudno się zgodzić z Twoją sugestią, że zbyt wielu omnibusów wypowiada się – przeważnie od czapy i na podstawie tego co im się wydaje, że im się wydaje, to jak popatrzeć dokładniej, to sprawa nie jest już taka prosta.

  21. kwik said

    A nie, akurat wspomniałem o kogo chodzi rzucając Dawkinsem i Pinkerem. Których zresztą aż tak lubię, że wolałbym żeby trzymali poziom swoich wsześniejszych osiągnięć. Zarazem rozumiem że szerokie pole rażenia staje się ważniejsze niż precyzja. I że jak ktoś już się trochę wybił to chciałby żeby wszyscy o nim usłyszeli (i to jeszcze za życia).

    Wszystko co ludzkie zaczyna się w mózgu, ergo neurolog jest jednocześnie ekspertem od inteligencji i wszystkich jej osiągnięć. Na tej samej zasadzie ewolucjonista jest w ogóle ekspertem od wszystkiego co żyło, żyje i żyć będzie, a lingwista od wszystkiego co posługuje się językiem. Najszerszy zakres kompetencji mają rzecz jasna teolodzy.

  22. telemach said

    Indeed. Teolodzy mają taki szeroki zakres kompetencji że aż strach.

  23. Boni said

    @telemach

    @analogia z bronią palną jako technologią dającą „nową jakość”

    To jest bardzo dobra analogia! każdy wie, że broń palna zmieniła WSZYSTKO oraz „sposób rozstrzygania konfliktów międzyludzkich”, całą taktykę, gospodarki, społeczeństwa, itd. Tylko, że niby co takiego akurat broń palna zmieniła w ISTOCIE, w tych „sposobach” i rzeziach trwających przez millenia? Jak się mordowali, tak się mordują, a pierwszy genocyd z istotnym udziałem broni palnej, na liście rekordów „właśnie wymordowaliśmy największy procent populacji”, to będzie chyba gdzieś tak na 5 czy 6 miejscu, a wojny światowe to gdzieś po koniec dziesiątki?

    Analogicznie jak z socjalmediami, w pewnych „powierzchownych” sensach „zmieniły wszystko”, tylko, że jakoś za wiele w istocie nie zmieniły.

    @ogólnie media społecznościowe

    Moim skromnym zdaniem znacznie przeceniasz znaczenie tzw. mediów społecznościowych. Tak, nie mają filtrów i nadzorów poprzedniej epoki, tak, każda małpa może powiedzieć coś, co usłyszy miliard innych, tak, bezmyślnie zmyślają i powtarzają dowolne głupoty. I co z tego?

    W wersji bazowej, to jest SZUM miliarda małp wrzeszczących i obrzucających się kupą, przed trzema miliardami innych małp. Za wiele to z tego nie wynika i nie wyniknie.

    W wersji trendów, mód, religii, fal na powierzchni jw. bazowych tłiterowych ruchów Browna – 99% tego miliarda powtórzy to, co wmówili im kreatywi propagandy, celebrytozy, socjalmediów, itp. Czyli tak jak przedtem wmówili ich ojcom kreatywi telewizji, dziadkom kreatywi radia, pradziadkom kreatywi gazet, prapradziadkom kreatywi edukacji powszechnej. A co nowego.

    W szczególe ci wszyscy płaskoziemcy, teoriospiskowcy itp. to przecież TYLKO z jednej strony frikszoł, z drugiej wygodny i bezpieczny temat zastępczy. I tyle, co niby z ich istnienia, czy zyliona tłitów czy lajków o nich, wynikło czy wyniknie? Że społeczeństwo wydaje się od tego nieco głupsze? a przepraszam, kiedy wydawało się mądre? bo może wtedy, kiedy po prostu nie było go słychać?

    Więc owszem, ja się zgadzam, że teraz nieco lepiej widać i słychać, jaki ten miliard małp jest durny, w przeciwieństwie do poprzedniej epoki, która miała ściszoną głośności i lepszą redakcję i korektę. Ale niewiele ponad to.

    Dla pewnej równowagi – z szybkiego zassania kciuka widzę dwa elementy nowej epoki komunikacji społecznej, które zmieniają świat naprawdę, albo zaraz go zmienią:

    Primo, „media społecznościowe” przez sieć, nawet rudymentarne, tworzą od jakichś 25-20 lat połączenia między kiedyś naturalnie odizolowanymi ludźmi, siedzącymi pod jakimś względem pod kamieniami i w niszach nisz. Są tu pozytywy (wsparcie, nowe wspólnoty, wyjście z różnorakich szaf do piękna i dobra, „może nie jestem nienormalny w tej Pipidówce Polski C, skoro takich jak jest 1000 na forum”, itd.), i negatywy (no bo „może nie jestem nienormalnym naziolem, skoro jest 1000 takich jak ja”, czy łatwiej „mogli się policzyć” płaskoziemcy itp., czy błyskawicznie otorbianie się wspólnot w infobąblach izolacyjnych, itd.). Tak czy owak, to chyba jest przemiana jakościowa, „chyba” bo niby tylko koszta i „koszta” tych wszystkich fandomów, stowarzyszeń i wspólnot zrobiły się znikome w porównaniu z poprzednią epoką; ale mam wrażenie, że to pewna rewolucja a nie ewolucja, choć niby to samo w temacie zrobiły kiedyś poczta, taniejące podróże, czy telegraf, czy telefon.

    Secundo, za chwilę rolę prawdziwych kreatywów, robiących fale i zmarszczki emocji propagandowo-religijnych (polityka czy ekonomia ich częścią) na zaszumionej powierzchni bagienka instagramów i fejsbuków przejmą algorytmy czy AI. Oczywiście, nie, że jakieś samoświadome Skynety czy Golemy nam zaorzą socjalmedia a potem społeczeństwo, ale raczej, że jako „doradcze” programy BigData, (nad)używane przez ludzi-kreatywów, „zrobią” ze społeczeństwem mniej więcej taki „jakościowy” myk czy „przemianę fazową”, jaki algorytmizacja giełdy zrobiła z w miarę normalną giełdą kapitalistyczną. Nie mówię, że to zauważymy zanim będzie pozamiatane, bo nie jesteśmy obserwatorami spoza układu i nie mamy na podorędziu parudziesięciu społeczeństw do testowania hipotez plus paru w grupie kontrolnej, ale mam wrażenie, że to może być dosyć istotna zmiana.

    (przepraszam, że aż tak się rozpisałem; do takich głupot mam własnego bloga, nie powinienem śmiecić po cudzych)

  24. telemach said

    Więc owszem, ja się zgadzam, że teraz nieco lepiej widać i słychać, jaki ten miliard małp jest durny, w przeciwieństwie do poprzedniej epoki, która miała ściszoną głośności i lepszą redakcję i korektę. Ale niewiele ponad to.

    Z tego co wiem to istnieje tylko jeden język posiadający termin oznaczający zarazem „tak i nie”
    To niemiecki. I właśnie to słowo ciśnie mi się na usta gdy czytam powyższy fragment. Może niesłusznie, trudno powiedzieć.

    Uzasadniam: jeśli świat jest (w skrócie i dużym uproszczeniu) zwerbalizowaną narracją, którą sami konstruujemy, to widoczna obcność tego miliarda przekłada się na całkowite obsunięcie się wszystkich znanych paradygmatów kulturowych.Normalny cywilizacyjny landslide nam się robi i wszystko trzeba zacząć przdefiniowywać.

    Tak, że gdy piszesz: „niewiele nadto” to mi się dysonans poznawczy robi, bo to twoje „niewiele” to dla mnie prawie wszystko. Czuję się nagle jak Stefan Zweig, który gdzieś tam na wygnaniu w Brazylii odkrył, że jest częścią świata, który właśnie na jego oczach nieodwracalnie odszedł w przeszłość. Więc siadł i napisał „Die Welt von Gestern” i zażył bardzo dużo weronalu.

    Zupełnie mnie jakoś nie pociesza trzeźwe stwierdzenie, że ilość czytających Petrarkę w oryginale, piszących eseje o miejscu etyki w epoce postindustrialnej lub analizujących (ku zainteresowaniu licznie zgromadzonej publiczności) wpływ zmian klimatu na samookreślenie się kobiet w obszarze Polinezji Zachodniej przed i po FB nie uległa zmianie. Może i nie uległa, ale świat tych, którzy stali się widzialni przejechał się walcem po świecie tych pierwszych. Słyszalność i widzialność współdefiniuje kontekst, przekłada się na dominację kulturową i ma (niestety) siłę normatywną. Swieca nie świeci mniej jasno jeśli postawimy ją zamiast w mrocznym pokoju na środku jasno oświetlonej hali. Ale będzie to coś zupełnie innego. Jednocześnie prawdziwym pozostanie twierdzenie, że świeca świeci tak samo. Więc jak, świeci, czy nie świeci? Jeśli podejdziemy do sprawy z przyrządem do pomiaru lumenów, to uzyskamy inny wynik niż gdy porównamy percepcję. Nieprawdaż?

    Mam trudności z pozbieraniem myśli, które mi się tłoczą. Umówmy się zatem na podpisanie (tymczasowego) protokołu rozbieżności aż się nie pozbieram. Dobrze?

  25. @January
    @autor
    „Blogi umierają”
    Chyba nie umierają. Powyższa wymiana zdań dowodzi, że jest to jedynie selekcja naturalna.

  26. Boni said

    @Andrzej

    Zależy jak leży, np. jaki jest „cel” bloga. Jeśli jest, żeby mieć namiastkę dziennika czy własnej gazetki, a przy tym sobie z paroma ludźmi (często – znajomymi) porozmawiać o tym czy owym, to owszem, masz rację, zawsze będą i mają się spoko.

    Ale jeśli jest, żeby mieć 10k czytających i klikających (bo np. reklama na szpalcie płaci monetki) i/lub ze 300 komentujących, żeby był ferment i fajnie się działo, i to wszystko był bardziej mini-portal niż blog – to już umarło, bo w tym zakresie żaden blog nie mógł konkurować z fejsem. Nawet jeśli dawni blogerzy w ogóle przetrwali jako twórcy oryginalnego kontentu, to musieli się spiąć z fejsem, tweeterem, itp. czego przykład masz na dole tej strony, ikonki takie, fejsa itp. Albo np. właśnie minęła 3 rocznica zapadnięcia ciszy na Blog de Bart; jakże wymowny i smutny przykład w moim bąbelku.

    @telemach

    Tak, nie ma sensu ciągnąć tego, bo przecież rozumiemy się nawzajem; to tylko problem troszkę jak z tą szklanką w połowie pustą i pełną. Na koniec tylko przypomnę w kontekście J.Dukaja „Po piśmie” (czy u mnie http://bs-blog.clouds-forge.eu/index.php?post=2019_07_05_00_Po-mysli ) i podobne tezy o właśnie następującym landslajdzie już anty-werbalnym, a nie anty-naukowym czy „totalitarnym” czy milionkrotnie pomnożonego demokratycznego ściągania/ścinania wszystkich, którzy wystają ponad demos, albo i tylko odstają trochę, jak w notce.

  27. telemach said

    @Andrzej Bienkowski,

    Bolgosfera bez wątpienia zdechła jako zjawisko masowe jakieś wyczuwalne 10 lat temu. Po prostu wytworzyła się masa krytyczna składająca się z piszących (niekoniecznie mających coś interesującego do powiedzenia) bardziej liczebna niż czytających. To nie mogło się dobrze skończyć. Blogi natomiast (jako takie) zsunęły się do niszy ekologicznej i mają się w tejże czasem całkiem dobrze. Przypomina się historia opery, nikt nie twierdzi, że umarła, chociaż czasy gdy po premierze Traviatty wybuchała na mediolańskiej ulicy bójka pomiędzy woźnicami dorożek i czeladnikami kaletników o to, kto najładniej wydał z siebie głos na premierze (której ani jedni, ani drudzy nie byli bezpośrednimi świadkami) odeszły bezpowrotnie do przeszłości. Kibolstwo umysłowe niejedno, prawda, ma imię.

  28. telemach said

    @Boni:

    Dukaj uzewnętrznia w „Po Piśmie” swój strach przed światem, w którym dla niego, , jako podmiotu myślącego i „pracownika słowa” nie będzie miejsca. Moim skromnym zdaniem ma rzeczywiście się czego bać. Sam mam podobne obawy. Dezintegracja społeczna jest faktem wyczuwalnym, podobnie jak zaznaczający się koniec wspólnoty cywilizacyjnej , która na piśmie wyrosła.
    Natomiast wybieganie w przeszłość ( w stronę wspólnoty przeżywania bezpośśredniego) jest (znów moim zdaniem) zabiegiem wątpliwym. Nie wiemy czy „po piśmie” w ogóle będzie jakakolwiek wspólnota, nie wiemy też w jakim kierunku pójdzie integracja. To takie gdybanie futurologiczne przypominające wizje przyszłości z XIX wieku gdzie niebo było pokryte aeroplanami z napędem parowym. Lub obawy rzymskich patrycjuszy w V wieku naszej ery próbujących sobie wyobrazić nieuniknioną degrengoladę cesarstwa rzymskiego po tym jak na cesarskim tronie trwale zasiądzie dynastia germańskich barbarzyńców. Przyszłość jest niewyobrażalna.

  29. mall said

    @telemach: Branko Milanovic w swojej nowej książce ‚Capitalism. Alone: : The Future of the System That Rules the World” snuje rozważania odnośnie przyszłości. Daje ciekawą podpowiedź jak ją sobie wyobrażać: kapitalizm wzmacnia ludzką chciwość i jednocześnie chciwość wzmacnia kapitalizm. Jak to nałożymy na dezintegrację społeczną to zostaje chyba tylko … przemoc w imię chciwości?

  30. telemach said

    @mall:
    Chyba tylko?
    Sądzę, że do pomyślenia są jeszcze inne scenariusze, myślę tutaj o tym, że kapitalizm bez kapitału jest trudny do pomyślenia a właśnie teraz na naszych oczach dzieją się dziwne i do niedawna trudne do wyobrażenia rzeczy. Myślę tutaj np. o redukcji i zbliżającej się nieuchronnej eliminacji pieniądza rzeczywistego, o polityce banków centralnych zmierzających w stronę negatywnego oprocentowania kapitału i wynikających z tego skutkach.
    Nigdy przedtem jeszcze tak nie było, aby nie tylko brak kapitału, ale również jego posiadanie było dla kapitalisty poważnym kłopotem.
    Nasuwa to pytanie: jak ma wyglądać przyszłość chciwości gdy własność i posiadanie staną się obciążeniem?
    Banki już się w tę rzeczywistość osuwają. Niewyobrażalny i absurdalny świat.

  31. mall said

    @Telemach: Kłopotem wydaje się być raczej niewystarczająca rentowność dla posiadaczy kapitału (ew. relacja zysku do podejmowanego ryzyka- stąd ucieczka kapitału do aktywów w USD, na których jeszcze można zarobić) a nie sam fakt jego posiadania. Posiadacz kapitału ma wiele dostępnych narzędzi finansowych dla uniknięcia ryzyka jakie niesie deflacja (w uproszczeniu może przenieść kapitał do kraju, gdzie deflacji nie ma ) podczas gdy słabszy uczestnik obrotu (w szczególności zadłużony) możliwości ma bardzo poważny problem podczas deflacji. Jak dojdzie do deflacji to ujemne oprocentowanie wezmą na siebie raczej wszyscy ci, którzy nie będą mieli wystarczającego kapitału by z nim uciec do innego kraju (przy założeniu swobodnego przepływu kapitału).

    Co do własności i posiadania: z całą pewnością nie są obciążeniem dla posiadaczy kapitału (w końcu to oni są właścicielami uberopodobnych firm mniej lub bardziej bezpośrednio) za to stają się raczej czymś niemożliwym do osiągnięcia dla większości (w szczególności w biedniejących społeczeństwach Europy, jak pokazują statystyki). A to może wzmacniać chciwość- jeżeli coś jest trudno zdobyć a jednocześnie istnieje przymus zdobycia tego czegoś (choćby wewnętrzny) to łatwiej przekraczać granice moralne.

    Ale ja niewykształcony i laik, a na dodatek pesymista. Liczę na to, że bardzo błądzę.

  32. benoone said

    To wszystko jest, oczywiście, bardzo interesujące.

    Jakże jednak przyjemnie byłoby przeczytać opowiadanie z serii „Szulce. Noir.”. Wyobrażam sobie, że Szulce zaprosi na kolację kolegów (nie wszyscy noir, ale postaci nietuzinkowe). Oczywiście Maigret. Do tego absolutnie i koniecznie Salvo Montalbano i Pepe Carvalho (Szulce musi zadbać o jakość posiłków i alkoholi, ci dwaj nie przebaczą marnej strawy, ani kiepskich napitków). Dla schłodzenia temperatury dyskusji wśród zaproszonych powinien znaleźć się Martin Beck. Jasne, że klasycy gatunku, czyli Philip M. i Sam S. też przybędą, bo jakże. Czy Harry Bosch, który w końcu jest już emerytem dołączy? Ach i Bernie Gunther, rzecz jasna, bez niego byłoby nudno. I inni.

    Czy Pan pisze czasem na zamówienie?

  33. telemach said

    Ja proszę Pani bardzo bym chciał czasem na zamówienie, ale z braku zamówienia (w sensie zarówno indywidualnym jak i zbiorowym) piszę sobie ot tak. Chociaż również czasem. A w zasadzie nie piszę, jeno męczę słowa aby się poskładały w coś z sensem i rodzajem puenty. Nie jest łatwo. Chyba mnie język przestał lubić.

  34. benoone said

    Wobec tego zamawiam. Proszę napisać. Ot tak.

  35. telemach said

    To z jednej strony bardzo sympatyczne , ale z drugiej to są pewne okoliczności, których przemilczeć nie sposób.

    Ot tak to będzie wpierw „Zarys Historii Pewnych Ludzkich Przypadłości (ze szczególnym uwzględnieniem zawiłych losów pałacu królewskiego w Paryżu i wiekopomnego pomysłu brzuchomówcy Borela). Siedzę nad tym od tygodni i nie chce się skończyć. Ani samo, ani z pomocą. Ale za daleko już zabrnąłem aby porzucić.
    Pani „ot tak” będzie raczej następne w kolejności, bo każda pliszka swój ogonek chwali jak ma, a jak nie ma, to musi się brzytwy chwytać.

  36. telemach said

    Słowo się rzekło.

  37. benoone said

    Hm. Chyba potrzebna jest mi dodatkowa wskazówka. Gdzie? Kiedy? Jak?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: