Ku pokrzepieniu serc. Wielkie.
28 lipca, 2010
Wielkość dzieła bywa kwestią dyskusyjną. To co jedni postrzegają jako wielkie, dla innych może być znacznie mniejsze. A czasem nawet małe. Z liczbami jednak trudno dyskutować. Czterdzieści dwa metry kwadratowe to przecież – jakby na to nie patrzeć – nie w kij dmuchał. Trzypokojowe mieszkanie za późnego Gierka. Dzieło wisi w Muzeum Narodowym w Warszawie i uznawane jest, wbrew zgodnym w zasadzie opiniom fachowców, że raczej tak nie jest, przez większość rodaków za arcydzieło. Fachowcy swoje, szary obywatel swoje. Od lat. Ciekawy i zasługujący na uwagę fenomen.
Wyszydzanie „Bitwy pod Grunwaldem“ autorstwa Jana Matejki ma długą i sławetną tradycję, my jednak nie dołączymy do peletonu parodystów i prześmiewców. Byłoby to zbyt łatwe, chociaż z drugiej strony, kto nie chciał by znaleźć się w tym znamienitym towarzystwie? Prus (Bolesław), gdy pokazano mu obraz, zauważył z przekąsem, że „w tym ścisku można by co najwyżej wyciągać portmonetki, a nie walczyć “. Aleksander Swiętochowski zwykł mawiać, że mu się robi duszno na sam widok tej ilości tkanin, Wyspiański nie mógł się powstrzymać i narysował swój powszechnie znany komentarz. Zarówno Boy Żeleński jak i Karol Irzykowski, którzy nigdy w żadnej sprawie nie byli ze sobą zgodni, harmonijnie twierdzili, że to „nie obraz lecz obraza“. Nie mogli się jednak porozumieć co do kwestii, czy bardziej zmysłu estetycznego, czy raczej inteligencji odbiorcy. Co na temat dzieła twierdził Stanisław Witkiewicz pomińmy lepiej wstydliwym milczeniem. A zaraz po wojnie, Władysława Strzemińskiego malowidło „mdliło“, również z przyczyn pozaartystycznych. Nie ma w historii polskiego malarstwa dzieła, które bardziej by łączyło artystycznych rodaków. Zastępy twórców natrząsały się (zgodnie) z płótna, powstawały przedziwne koalicje i sojusze, po tej samej stronie linii frontu znaleźli się np. Edward Krasiński, Stanisław Bareja, „Łódź Kaliska“, Edward Dwurnik i Katarzyna Kozyra.
Gwoli (przepraszam) ścisłości, należy jednak wspomnieć, że dzieło miało również swych zagorzałych obrońców i wielbicieli. Zaobserwować można przy tym interesujące zjawisko: krytycy sztuki podkreślali „ogromną wiedzę historyczną autora“ podczas gdy historycy zwracali uwagę na wybitne walory artystyczne. Jest to w jakiś sposób zrozumiałe.
Pierwszym nie przeszkadzało zupełnie, że na obrazie dzieją się rzeczy przedziwne. Nieobecny pod Grunwaldem (późniejszy) husyta Jan Žižka potyka się z równie nieobecnym wicemistrzem Henrykiem von Plauen, furkoczą husarskie skrzydła, rycerze odziani są w późnorenesansowe zbroje dekoracyjne, Wielki Książę ma na sobie zaprojektowany i uszyty na zamówienie Matejki cudaczny strój i kołpak, a żeby było zupełnie śmiesznie przepasany zostaje przezeń dodatkowo taśmą od wiszącego w przedpokoju artysty dzwonka. Alegorystę się usprawiedliwia. Alegoryście się wybacza.
Drudzy wskazywali na gęstość i sugestywność artystycznego przekazu, przechodząc jednocześnie do porządku dziennego nad wstydliwym faktem, że postacie (odziane w stroje z różnych epok, ze starannym pominięciem późnego gotyku), kłębią się w sytuacji pozostającej w rażącej sprzeczności do chronologii przebiegu bitwy opisanej przez Długosza. Według panującego bowiem dogmatu, Matejko miał malować z kronikami Długosza w ręku, co może dziwić zważywszy, że artysta zmuszony był porzucić Gimnazjum św. Anny w wieku lat 13, ze względu na marne postępy w nauce m.in. łaciny, a Kroniki zostały opublikowane w tłumaczeniu na język polski dopiero w XX wieku. Ale co tam. Króla polskich malarzy się nie krytykuje za drobiazgi.
Zresztą podobne fenomeny zaobserwować można było nie tylko w naszej ojczyźnie. Gdy obraz został w 1880 roku zaprezentowany w Paryżu, recenzje w tamtejszej prasie były nieomal jednogłośnie miażdżące i (w najłagodniejszych przypadkach) wskazujące na to, że autorowi pomyliła się sztuka z muzeum. Wyjątek stanowił artykuł w konserwatywnym „Le Gaulois“, w którym krytyk zadał sobie sam pytanie, czy jest to wielkie malarstwo i z rozbrajającą szczerością udzielił sobie też odpowiedzi, że „pan Matejko jest z pewnością wielkim polskim patriotą“.
Powiedzmy sobie jednak szczerze: szydzenie z matejkowskiej „Bitwy pod Grunwaldem“ było i jest zabiegiem popularnym, ale i tanim. Nie jest bowiem rzeczą prostą przemówić do zbiorowej wyobraźni w sposób tak sugestywny i wzbudzający tyle emocji. W roku 1885 obraz został oblany benzyną i podpalony przez młodą kobietę która nie mogła oprzeć się sile wizji artysty. Akty wandalizmu, lub ich próby, powtarzały się kilkakrotnie, po raz ostatni na malowidło rzucił się w 1928 roku szaleniec z ciupagą. Ciupagą. Ilu współczesnych twórców marzy w skrytości, aby ich dzieła wzbudzały takie emocje! Poza Kozyrą w zasadzie nikomu się to ostatnio nie udało.
Jan Matejko osiągnął to, co jest najtrudniejsze – stworzył atrakcyjną wizję odległą od historycznej prawdy i zdołał zaszczepić ją ogółowi jako jedynie słuszną i obowiązującą. Alegoryczny obraz mitu zwyciężył fakty, emocje wzięły górę nad chłodnym rozsądkiem obserwatora. Czy zupa pomidorowa Campbella jest jeszcze tylko zupą po tym, jak zabrał się za nią Warhol? Czy komiks po Royu Lichtensteinie jest jeszcze tym samym czym był przedtem?
Matejko Jan, jako wybitny żartowniś i niewątpliwy prekursor oraz jedyny przedstawiciel nurtu alegoryczno- historiozoficznego w obrębie europejskiego pop-artu wyprzedził swą epokę. O kilka długości. To jest wielkie i należy to docenić.
Obrazek z życia.
W dzienniku było o rocznicy Bitwy pod Grunwaldem. Pokazują obraz Matejki, gdzie jak wiadomo w centrum siedzi Wielki Książę Witold. Babcia patrzy, patrzy — o, to siedzi ten, no — myśli chwilę — Lech Kaczyński, nie?
(Skutki demencji…)
Prus (Boleslaw) postanowil uwiecznic i rozpowszechnic swa opinie na temat Bitwy. Pan Ignacy Rzecki rzekl : ladny to obraz, ale nie nalezy go pokazywac zolnierzom, ktorzy brali udzial w bitwach…
A swoja droga, zastanawiam sie czasem czy ci, ktorzy mieli wyobraznie zmierzajaca do podtrzymywania i ksztaltowania ducha narodu, mieli jej dosc, aby przewidziec co wyhoduja… I co by na to powiedzieli.
@najdroższa: ten tekst jest w zasadzie produktem ubocznym zupełnie innego wątku, z tym samym bohaterem w roli głównej, ot taki rodzaj uwertury do części zasadniczej. Będzie o tym niedługo, bo gdyby było teraz, to byłoby za długie.
Dobry tekst, nawet bardzo.
@telemach: Uwertura? To będzie ciąg dalszy? Trudno mi to sobie wyobrazić. Czekam niecierpliwie.
@najdroższa: sugerujesz, że nie mieli? Zresztą historia ich rozgrzeszyła, bo przecież chcieli dobrze ;)
Mogę dać pieskie słowo honoru na to, że kość namalowana nie jest już tą samą kością. Czasem nawet mam wątpliwości, czy w ogóle jest kością. :-(
Zawsze się dziwię, że ludzie dają się na takie numery nabierać. Gdyby byli psami, nos by im zaraz powiedział, że coś tu nie gra. Ale ludzie do tego stopnia wierzą w to, co chcą widzieć, że o dokładnym obwąchaniu sprawy zwykle zapominają. A ja już raz w tę namalowaną kość uwierzą, to ją obgryzają bez końca. Co gorsza, nie dają sobie wytłumaczyć, że są na świecie również inne, bardziej realistyczne i znacznie lepiej pachnące kości.
Zawierzenie niewłaściwym zmysłom, ot co. To jest problem, z którym ludzie nie mogą się uporać od wieków, odkąd tej całej swojej kultury zaczęli używać do zagłuszania podszeptów nosa.
Bracia Kaczyńscy w 2005 przed płótnem ogłaszając kandydowanie poległego w międzyczasie w zbliżających się wyborach prezydenckich. A fake is a fake, is a fake. Tradycja nie umiera.
GM!
Wcale nie dobry. Może to dziwnie zabrzmi, ale popłynąłeś z prądem Telemachu, tymczasem Matejko w ogóle nie miał na myśli tego, o co masz do niego pretensję. Są tu dwa aspekty jednoważne:
1. obraz został namalowany „ku pokrzepieniu serc” tak jak powieści Sienkiewicza, które były chlastane w identyczny sposób,
2. piszę na ten temat w wielu blogach i nie mogę zrozumieć współczesnego podejścia do tematu. Ani film, ani obraz, ani powieść nie jest filmem, obrazem, powieścią dokumentalną. Każdy artysta ma prawo przedstawić swoją wizję, pozmieniać to, co mu się podoba, namalować nieistniejące postaci, uznać kardynała Richelieu za zdrajcę, czy Ketlinga za bohatera.
Dlaczego wszyscy bez przerwy sprawdzają, z którego wieku są guziki przy mundurach? Ważny jest cel powstania dzieła i jego osiągnięcie. Cała reszta to jest inteligencka piana i czepianie się.
Pzdr
Telemach zwrócił uwagę na ciekawe zjawisko: wiedzę historyczną Matejki podkreślają ci, którym sumienie żadną miarą nie pozwala pochwalić walorów artystycznych „Bitwy”. A z kolei ci, którzy lepiej się znają na szczegółach historycznych, a mniej na sztuce, mówią „no dobra, z guzikami i czapkami wprawdzie wszystko poplątał, ale jakiż wielki artysta!”. Z czego wynika, że aby „Bitwa” się szczerze podobała, najlepiej nie znać się w ogóle na niczym. ;)
Przywołanie tu Sienkiewicza i pokrzepienia serc jest bardzo słuszne, bo od razu przypomina, że zbiorową wyobraźnię Polaków od lat kształtują dzieła drugo- czy trzeciorzędne. I nie byłoby w tym niczego dziwnego, bo to nie tylko polska specjalność (prawdopodobnie wszędzie komiksy są popularniejsze od zbiorów muzealnych), gdyby nie uparte przypisywanie tym dziełom pierwszorzędnych walorów, czyli pewne pomieszanie z poplątaniem w sprawie kryteriów, tudzież niezwykła żywotność tych – tworzonych kiedyś tam, w określonej i dawno już minionej sytuacji – drugorzędnych wzorców.
Dlaczego warto się tego czepić, a przynajmniej nad tym zastanowić? Dlatego, że polski dyskurs światopoglądowy, społeczny, polityczny, etc. do dziś zdominowany jest przez kit, który wcisnęły nam te często w gruncie rzeczy słabe, ale wywindowane na narodowy piedestał dzieła. I do dziś wymaga się od nas, żeby zachwycały, nawet jak nie zachwycają. A próby jakiegoś bardziej nowoczesnego, nie XIX-wiecznego zdefiniowania patriotyzmu, spotykają się zaraz z obronno-zaczepnym biciem w tarabany.
Mnie, szczerze mówiąc, guziki przy mundurach też obojętne, bom nie historyk. Ale nieobojętne mi, że Polacy złote ptacy spod krzyża, z okolic pewnego radyjka, z niektórych mediów, czy z sejmowych trybun nadal ani jednego z tych guzików nie oddadzą. ;)
Po przeczytaniu tak tekściora jak i komentów zauważyłem u siebie brak woli do dyskusji ( rzadkość, cholera jasna!!)i z 1 i z 2-gimi.
@Torlin:
przypisujesz mi intencje których nie miałem. Zestawienie ma charakter czysto kompilacyjny, podsumowuje 120 lat (raczej jałowego, ale też żywotnego) dyskursu. W gruncie rzeczy nie chodzi o obraz, chodzi (jak trafnie zauważył Bobik) o jakość fundamentów na których spoczywa nasza tożsamość. Dla mnie (zupełnie osobiście) wynika z tego niewesoła konkluzja. I (ewentualnie) postulat aby poszukać sobie innego, bardziej adekwatnego do wymagań XXI-wiecznej rzeczywistości powodu do narodowej dumy.
Z Matejki i jego (uwieńczonych niewątpliwie sukcesem) wysiłków stworzenia nam pięknej i będącej źródłem narodowej dumy historii podśmiechiwać się – wbrew pozorom – nie będę. Dla przetrwania tego symbolu ginęli w czasie okupacji ludzie. Nie przeszkadza mi to jednak zarejstrować szeregu zdumiewających (dla mnie) zjawisk towarzyszących recepcji. Sądzę, że refleksja jest potrzebna jeśli chcemy kiedyś dorobić się krytycznego patriotyzmu afirmatywnego zamiast fatalistyczno-cierpiętniczej odmiany opartej na patosie i myśleniu życzeniowym.
Obserwacja rzeczywistości skłania mnie ku przekonaniu, że przed nami jeszcze droga daleka.
Polecam – http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=kraj&name=3232
Telemachu,
Cieszę się, że zakładając ten blog, przyjąłeś na siebie rolę chłopca, który wykrzykuje, że król jest nagi.
Uważam, że potrzebujemy obrać prawdę z warstw bzdur. Chwała Ci za to, że na golasa biegają malowani święci i skonfabulowani bohaterowie.
Rozumiem, że tniesz po konarach patriotyzmu – jak go nazywasz – „fatalistyczno-cierpiętniczego, budowanego na patosie i myśleniu życzeniowym”.
Czyli wyrywasz kocyk spod nóg ledwo stojącego o własnych siłach patrioty. Jeśli patriota jest myślący, to leży i beczy, bo mu już niewiele zostało do podpierania patriotyzmu.
Rozumiem i popieram tą terapię. Ale…
Mistrzu, moim zdaniem pacjent potrzebuje teraz Twojego wsparcia w dorobieniu się „krytycznego patriotyzmu afirmatywnego”.
Niniejszym zwracam się z prośbą o teksty będące zaczynem zdrowego, dwudziestostopierszowiecznego patriotyzmu.
Jak się domyślasz, apeluję, bo potrzebuję Twojej pomocy. Moja działka to edukacja młodzieży. A Twoja niekiepska głowa zaprzęgnięta w tworzenie nowego patriotyzmu jest tu pożądana.
Ps. jak to miło, że piszesz
O Matejce Janie można jeszcze dopowiedzieć, że nie ważna jest jakakolwiek spójność historyczna, czy faktograficzna. Ważne jest, że to wszystko zostało ładnie ‚opowiedziane’.
Nie należy do wszystkiego przykładać mędrca (mędrka?)szkiełka i oka. Sztuka nie jest odwzorowaniem nauki, czy wiedzy jako takiej. Sztuka ma wywoływać emocje, a to Matejce udało się z naddatkiem i trwa do dzisiaj, choć tenże już ponad 100 lat w zaświatach.
Il est triste que souvent pour être bon patriote on soit l’ennemi du reste des hommes.
@Swojak: to wszystko nie jest wcale takie proste. Pomyślałem kiedyś to miejsce (m.in.) jako rezerwat „dobrodziejstwa wątpliwości”, wynika to z przeświadczenia, że warunkiem naszego ozdrowienia jest zdolność do krytycznej samooceny. Jest to dla mnie fundament, na którym (ewentualnie) można dalej budować. Ale budować powinien każdy sam dla siebie. W ramach swych możliwości. Myślę też, że taki „afirmatywny patriotyzm krytyczny” może być jedynie trwały, jeśli będzie wynikiem indywidualnej, nieprzymuszonej refleksji, częścią własnego emocjonalnego dorobku. Tego nie zrobią za nas inni. To musi zrobić każdy z nas dla siebie. Podobnie jak nikt za nas nie wyjedzie z kraju i nie nazbiera doświadczeń poza jego granicami. Najwyżej można zachęcić i (ewentualnie) kupić komuś bilet. Potraktuj proszę to miejsce jak swego rodzaju kasę biletową dla chcących podróżować dalej.
t.
PS. Miło że czytasz.
Miało być niedługo dalej. Niedługo jest pojęciem względnym, oczywiście. Ale może jednak?
Jean Amery w swojej książce „Poza winą i karą” zadaje pytanie – ile ojczyzny potrzebuje człowiek? I odpowiada – tym więcej im mniej może jej zabrać ze sobą. Może to jest jakaś wskazówka skąd ta wielkość? Tylko dlaczego nic się nie zmienia?
@najdroższa: no właśnie. Leń, zwykły leń. ;)
Znajoma usprawiedliwiając nadużycia Matejki miała na końcu języka licentia malarica