Ku pokrzepieniu serc. Długie.

16 lipca, 2010

Ilu Krzyżaków zginęło pod Grunwaldem? Ani jeden. To nie jest żart, tak twierdzą mediewiści, fachowcy, którzy w końcu przyjrzeli się sławetnej bitwie, po tym, jak przez półtora stulecia zajmowali się nią propagandyści dwóch narodów, które – jeśli wierzyć siedemnastowiecznej przepowiedni Wacława Potockiego, mają marne szanse na to aby się (jak świat, światem itd.) ze sobą zbratać.

Dość dokładnie wiadomo, gdzie zwolennicy Przenajświętszej Panienki wzięli się 15 lipca 1410 roku za łby z oddanymi sługami Jezusa Chrystusa. Było to na polach pomiędzy dwiema wsiami: Tannenbergiem (obecnie: Stębark) i Ludvigsdorf (dzisiaj: Ludwigowo). Tam też poległo 203 (według jednych źródeł) lub 209 (według źródeł innych) braci-rycerzy z czarnym krzyżem na białym płaszczu. Znani są od stuleci z imienia, nazwiska i herbu, w komturii w Maastrich znajduje się wmurowana tablica, każdy mógł i może sobie nadal przeczytać. Szkoda że wielcy mitotwórcy nie znaleźli czasu aby zawracać sobie głowę takimi nieistotnymi szczegółami. Jeszcze bardziej żal, że nie przeczytali dokładnie Długosza, ufając bardziej neofickiemu zapałowi sympatycznego skądinąd,  spolszczonego Austriaka. Spróbujmy zaprowadzić trochę porządku do tego bałaganu.

Przydługi wstęp.

Początek XV stulecia. Spór pomiędzy Zakonem, który nigdy nie zwał się sam Krzyżackim (Ordo fratrum domus Sanctae Mariae Theutonicorum Ierosolimitanorum zawdzięczał swą nazwę ufundowanemu przez niemieckiego (z pochodzenia) cesarza szpitalowi w Jerozolimie), a (dopiero co) zjednoczonymi poprzez unię personalną państwami zwącymi się wówczas Koroną i Litwą (przy czym ta ostatnia obejmowała terytorialnie w 80% tereny Rusi przeróżnych odcieni i barw) nabrzmiewał sobie już od pewnego czasu. Obie strony nie miały łatwo. Po występie Filipa Pięknego, który na przykładzie Zakonu Templariuszy pokazał, rach-ciach, jak to się robi, Zakon Najświętszej Marii Panny miał podstawy do pewnej nerwowości i wybrał (jeszcze bardziej dynamiczną niż dotychczas) ekspansję terytorialną jako rodzaj ucieczki do przodu. Z braku pogan (Litwini i Żmudzini zdradzali poważne inklinacje do przyjęcia nowej wiary nie tylko na pergaminie) zakonni przywódcy wymyślili sprytną koncepcję tzw. prawdziwych chrześcijan. Było to rozwiązanie mądre, bo implikujące również istnienie chrześcijan nieprawdziwych. Wszelkie podobieństwa do lansowanej obecnie w pewnych środowiskach idei „prawdziwych Polaków“ są naturalnie przypadkowe. Prawdziwi chrześcijanie byli gotowi krzewić wiarę nawet w sytuacji ewidentnego braku prawdziwych pogan, a szukającym rycerskich wawrzynów Flandryjczykom, Burgundczykom, Frankom bądź Anglosasom było to ganc pomada. Ważne, aby były wawrzyny, a do tego była potrzebna krucjata, czyli rzeź niewiernych na rubieżach chrześcijaństwa. Zresztą papiestwo zakon wielokrotnie popierało, więc w czym rzecz? Gdy w 1409 roku zakon wezwał kwiat europejskiego rycerstwa do rozprawy z nieprawdziwymi chrześcijanami, chętni stawili się licznie, aczkolwiek nie tak licznie jakby mogli, gdyby chcieli. Czas krucjat jakby minął. Ziemię Dobrzyńską i Kujawy zajmować musieli (z braku ochotników) kosztowni, bo domagający się uczciwego żołdu najemnicy. Zresztą wycofani na czas zimy. Na przełomie 1409 i 1410 roku Władysław porozumiał się wreszcie w Brześciu z kuzynem Witoldem i sprawy potoczyły się bardziej wartko. Zanosiło się.

Recepcja

Uważny czytelnik, przekonany że interpretacja tego fragmentu naszej historii może być najwyżej przedmiotem polsko-niemieckich kontrowersji, może się poważnie zdziwić. Pierwsze zdziwienie dotyczy Litwinów, którzy zupełnie oficjalnie podają, że w zwycięskiej bitwie stoczonej pod Žalgirio przez dwóch Litwinów, Jogailę i Vytautasa brali również udział (między innymi) Polacy. Inne rewelacje w białoruskich podręcznikach, podkreślony zostaje wkład protoplasty białoruskiego rodu Gruszeckich. Holender dowiaduje się, że w Slag bij Tannenberg, polski król Wladislaus II odniósł zwycięstwo nad „strijdkrachten van de Duitse Orde en hun Boheemse en andere bondgenoten“ (siłami zbrojnymi niemieckiego zakonu, Czech i innych sojuszników). Rosyjski student wyczyta w swej książce, że pogromu teutońskiego zakonu dokonały połączone siły królestwa Polski i Wiekiego Księstwa Litwy i Rusi, a Czech rozpoczyna swą edukację od ważnej informacji, że „byla to bitva mezi řádem německých rytířů a polsko-litevskou koalicí, výrazně podpořenou českým vojevůdcem Janem Sokolem z Lamberka a Janem Žižkou z Trocnova, který zde, podle některých historiků, mohl přijít o oko.“ Aż strach pomyśleć co na ten temat można wyczytać w mołdawskich lub mongolskich podręcznikach.

Skąd ten Grunwald?

Przez pomyłkę. W liście pisanym bezpośrednio po bitwie do domu, król informuje małżonkę że odniósł zwycięstwo nieopodal wsi Grunenvelt, miał zapewne na myśli przysiółek o nazwie Grünenfelde, przy którym znajdował się obóz przeciwnika.  Dwa pokolenia później, ze znanych tylko sobie powodów, Długosz wymienia w swych kronikach Grunewald i tak już w polskim dziejopisarstwie pozostało. Dla reszty świata była to bitwa pod Tannenbergiem, jednak heroiczne boje polskich wikipedystów sprawiły, że nawet w anglojęzycznej Wikipedii zwyciężył w 2007 roku Grunwald. Późno, ale zawsze. W zasadzie już tylko Niemcy i kilka innych nacji upiera się przy Tannenbergu, reszta przychyla się do Grunwaldu lub końskim targiem podaje rozmaite nazwy. Polak potrafi. Wioska Grünfelde uzyskała swą słuszną nazwę Grunwald na skutek administracyjnej decyzji  dopiero w 1945 roku. Do tego momentu takiej miejscowości (poza polską literaturą) nie było. Zresztą przekręty geograficzne były po obu stronach. Gdy w sierpniu 1914 armia niemiecka dokonała na południe od Olsztyna przełomu rosyjskiego frontu, natychmiast – chociaż działania wojenne toczyły się na odcinku ponad 100 km – nazwano to znaczące osiągnięcie „Bitwą pod Tannenbergiem“. W celu skutecznego „zmazania hańby“ przesunięto nawet słynny „kocioł“ Hindenburga o 30 kilometrów na zachód i postawiono na polu pod Tannenbergiem monument upamiętniający to zdarzenie. W 1945 roku pomnik został wysadzony w powietrze przez wycofujące się niemieckie oddziały. Najprawdopodobniej z obawy, że  zwycięzcy zrobią z pomnikiem to, co hitlerowcy zrobili by w 1939 z grunwaldzkim płótnem Matejki, gdyby je znaleźli. Czy można by im się dziwić?

Liczebność wojsk.

Jest to zabawny aspekt. Do dzisiejszego dnia uczeni w piśmie nie mogą się jakoś sensownie porozumieć. Zaczęło się już krótko po bitwie, tzw. Kroniki Lubeckie donoszą o bitwie przeogromnej, w której wzięły udział 1.700.000 Polaków, 2.700.000 Litwinów i skromne inne posiłki innych nacji w liczbie jednego miliona chłopa. Nic dziwnego, że Zakon poniósł klęskę. Współczesny (wydarzeniom) burgundzki kronikarz Enguerrand de Monstrelet jest już o wiele skromniejszy podając liczbę 600.000 adwersarzy Zakonu Marii Panny. Fantazjujący na dworze Wacława II augustynin Ondřej z Řezna nie miał aż takich hamulców i liczbę tę podwoił (1.200.000 nas tam było). Długosz nie pozostawił żadnych szczegółowych danych, tak że ostatnie 200 lat były nieustającym festiwalem historyków którym raz wydawało się to, a kiedy indziej coś innego. Pierwszym, który zaczął liczyć zamiast szacować był Ludwik Kolankowski (30 tysięcy sił polsko-litwewskich), Henryk Łowmiański w swej (zatrzymanej przez cenzurę) „Polityce Jagiellonów“ zredukował siły polskie do 12.000, a ostatni z długiego pocztu polskich mediewistów, Andrzej Nadolski pogrzebał w źródłach, posłużył się metodami statystycznymi i poszedł jeszcze dalej. Najbardziej zaskakująca jest podana przezeń liczba rycerzy zakonnych: wzięło ich udział w zmaganiach 250, poległo 203 z czego jedynie 18 na polu bitwy, a reszta została wyrżnięta przez chłopstwo w trakcie zdobywania taborów. Ot, ilość ludzi, która zmieściła by się w trzech autobusach.

Skład etniczny

Pomysł, że pod Grunwaldem zmagali się głównie Polacy z Niemcami jest pomysłem nowym i raczej trudnym do obrony. Wszystko przemawia raczej za spotkaniem dwóch wieloetnicznych armii, potykających się w ramach wojny, której stawką była suwerenność i zdolność przeżycia dwóch zgoła odmiennych organizmów państwowych. Długosz pozostawił nader dokładny spis walczących po obu stronach chorągwi, łatwo (przy odrobinie chęci) dojść jakiego pochodzenia byli np. Sołtysi założonych na prawie niemieckim wsi będący podporą tzw. 13 koronnych chorągwi regionalnych. Ale też w czterech głównych chorągwiach tzw. dworskich było kolorowo i wesoło. W małopolskiej obok siebie ramię w ramię walczyli Zyndram z Maszkowic, Marcin z Wrocimowic i Zawisza Czarny. Kwiat polskiego rycerstwa. Tak, tak – ten sam Zyndram herbu słońce co u Sienkiewicza wołał „Gotuj się, gotuj!. Sienkiewicz zapomniał tylko napisać w jakim języku wołał – Sindram był małopolskim Niemcem, a jego ojciec przywędrował z Hesji. A taki chorąży koronny Marcin z Wrocimowic (ten co upuścił główną chorągiew z orłem białym) to dopiero był numer. Nasz Martin, chociaż utracił nadane jego (jak najbardziej niemieckiej) rodzinie Wrocimowice, nadal przywiązany był do tytułu. Król mu zresztą incydent z chorągwią potem wybaczył i nawet dał we władanie Dębowiec. Sprawę z chorągwią uratował Savischa der Schwarze von Grabow. Tak przynajmniej nazywa wiernego druha Jana Luksemburczyka niemiecka encyklopedia i można by to uznać za popłuczyny niemieckiej, szowinistycznej propagandy, gdyby informacja o niemieckim pochodzeniu rycerza nie pochodziła od Jana Długosza. Z drugiej strony, jak się pomyśli, że obok wielkiej chorągwi zakonu (tej, którą dowodził Frideric von Wallenrode), stali towarzysze broni z chorągwi księcia oleśnickiego Konrada Białego, a zaraz kawałek dalej chorągiew miasta Chełmna wystawiona przez rycerza Janusza Orzechowskiego, a dalej chorągiew Kazimierza V, księcia szczecińskiego (mogę dalej) to brr, dziwnie się robi. Nadolski może mieć niestety rację sugerując, że ilość zarówno Niemców jak i Polaków mogła być mniej więcej równa po obu stronach. Tyle że my, to również Litwini, Rusini, Tatarzy,i Mołdawianie, oni zaś, to kolorowa zbieranina zachodnioeuropejskich sprzymierzeńców. Czesi i Morawianie rozłożyli się (podobnież) równo po obu stronach. I choć Sienkiewicz twierdził (za Szejnochą i Długoszem), że oddziały Jogaiły ruszyły do boju z Bogurodzicą na ustach, zakonni sprzymierzeńcy twierdzili potem z uporem, że wszystko zagłuszało tatarskie Ałła! Ałła! I po wykupieniu z niewoli ponieśli w Europę wieść o strasznej porażce poniesionej w bitwie z Saracenami.

Skąd się wzięło to co (obecnie) mamy?

Ojcem mitologii grunwaldzkiej (po stronie polskiej historiografii) jest niewątpliwie Karol Szajnocha. Ciekawa to postać. W zasadzie był synem austryjackiego lekarza o nazwisku Wenzel Scheynoha-Vtelensky, ojciec jednak odkrył w sobie słowiańską krew, ożenił się z Polką a nawet nauczył trochę polskiego. Dzieci wychował na polskich patriotów, Karl Scheynoha wpierw zmienił nazwisko na Szejnocha, potem imię na Karol by w końcu, przez całe życie, bezskutecznie próbować zatrzeć ślady swego pochodzenia. Jako historyk pojmował swoją rolę jako patriotyczną misję i w tym duchu stworzył szereg pozycji fantastyczno-historycznych, na których następnie, przez resztę XIX wieku wychowywała się inteligencja zaboru austriackiego i rosyjskiego. To z jego czterotomowego dzieła pt. „Jadwiga i Jagiełło“ zaczerpnął (nie trudząc się dalej sprawdzaniem wiarygodności źródła) swe pomysły w swym komiksie Henryk Sienkiewicz. Wyszło mu to co wyszło, uroczy, czarno-biały literacki kicz krzepi serca aż po dzień dzisiejszy i nic nie można już na to poradzić. Krzyżacy są bez wyjątku podstępnymi psychopatami, paranoikami, sadystami i erotomanami, a po stronie polskiej występują niezliczone rzesze aniołów i cierpiętników. Ładny esej na ten temat napisał swego czasu Ludwik Stomma. Jan Matejko zilustrował komiks na dużej powierzchni, dostarczając wizualnego uzupełnienia literackiej wizji noblisty. Czego tam nie ma! Wszystko jest! Wielki Mistrz ginie z ręki wojownika odzianego w katowski kaptur (dobrze mu tak!), drugi osiłek godzi w Ulricha włócznią Bolesława Chrobrego. Większość przedstawionych rekwizytów jest z XVI wieku, a twarze zapożyczył nasz genialny rodak od krakowskich znajomych. Nad krajobrazem unosi się polski święty błogosławiąc hufcom polskim z obłoków i jest to najbardziej realistyczny element całości. W okresie międzywojennym historycy nieśmiało i dyskretnie próbowali wprowadzić do wizji realia – bezskutecznie. Imperatyw patriotyczno-wolnościowy był niemożliwy do zakwestionowania i wszelkie próby klasyfikowane były natychmiast jako zdrada narodowa. Wydawało się, że po 1945 roku coś się może zmienić, historia sprawiła nam jednak figla. Obsesja antyniemiecka Władysława Gomułki była tak silna, że całe zastępy cenzorów dbały o podtrzymanie w masowej wyobraźni obrazu zachodnioniemieckiego imperialisty, który obowiązkowo, obok hełmu wehrmachtu musiał mieć biały płaszcz z czarnym krzyżem. Uwypuklono rolę dzielnych pułków smoleńskich. W ten nurt wpisał się idealnie Aleksander Ford z jego niezapomnianym dziełem, w którym Wielki Mistrz ma wyraźny adolfowy obłęd w oku, a komturzy przed bitwą wrzeszczą mu zgodnym chórem „sieg heil!“ Po stronie zakonu występują rzesze odzianych w stal i czarno-białe insygnia niesympatycznych statystów. Jedyny naiwny Francuz zaś zostaje podstępnie zadźgany.

Niesprawiedliwością byłoby jednak twierdzić, że mitomani i mitotwórcy byli jedynie po stronie polskiej. Stworzona przez Treitschkego nacjonalistyczna szkoła historyczna przekręciła historię w sposób równie twórczy przez wirówkę nonsensu, przynosząc niezliczone prace dotyczące (wyłącznie) niemieckiej misji cywilizacyjnej na wschodzie i niewdzięcznych, podstępnych podludzi, którzy sprzymierzywszy się z dziczą ze wschodu bezskutecznie próbowali zatrzymać bieg dziejów. Tak, że czasem trudno się się Sienkiewiczowi dziwić. Szczególnie, gdy się wspomni, co to były za czasy.

State of the art.

Ostanie 25 lat przyniosło szereg przystępnych prac polskich i niepolskich mediewistów, z których wynika większość tego co powyżej. Niekoniecznie trzeba sięgać do Turnbulla (Turnbull, S. R. Tannenberg 1410: Disaster for the Teutonic Knights ), można też znaleźć co nieco po polsku. Nie tylko nieżyjących już Kolankowskiego i Łowmiańskiego. Zaczął nieśmiało Stefan M. Kuczyński (Bitwa pod Grunwaldem, Wydawnictwo „Śląsk”, Katowice 1985), potem dołączył Marian Biskup (Grunwaldzka bitwa, Wydawnictwo Interpress, W-wa 1991) a na koniec zabłysnął Andrzej Nadolski (Grunwald 1410, Dom Wydawniczy Bellona, W-wa 1999). Jest co czytać. Pozostanie przy wersji, że bitwę z niedobrym niemieckim krzyżakiem wygrał Zbyszko z Bogdańca ze stryjem, bo mu zależało na Jagience, jest obecnie kwestią wolnego wyboru.

—-

Dalej o tym samym: tutaj



Komentarzy 41 do “Ku pokrzepieniu serc. Długie.”

  1. Piękne! Dziękuję.

  2. andsol said

    Wiesz, to wszystko jest tak niesamowite, że to po prostu musi być prawdą. Sam balon nie miał wielkiej urody, ale historia jego zszywania godna jest Pulitzera.

    Nawiasem, artysta przeczuwa prawdę i bez studiów. Myślę o grafice Tadka Kurandy.

    Jakoś na serduszku lżej, jak po przedwielkanocnym sprzątaniu. Dzięki!

  3. maciek said

    Bardzo dziękuję za ten tekst. Świetny.

  4. Torlin said

    Dlaczego? Podoba mi się, i masz bardzo dużo racji. Ale moim zdaniem robisz dwa błędy:
    1. Łączysz rycerzy zakonnych z armią krzyżacką, tego nie twierdzili nawet komuniści. Nie było takiej możliwości, aby cała armia składała się tylko z rycerzy Zakonu, byli w niej obywatele Prus, Czech, a nawet Słowianie jak mój Kazimierz V.
    2.Jest to częsty błąd „krytyków filmowych” (przepraszam Cię za ten cudzysłów), dla nich każdy film musi być filmem dokumentalnym. Tymczasem każdy autor, zarówno książkowy, jak i filmowy, ma prawo do własnej interpretacji. Popatrz na „Trzech muszkieterów”, w którym Dumas gnoi najwłaściwszego człowieka, stojąc po stronie zdrajczyni. Ma prawo skroić swoje własne dzieło na własną modłę i nikt nie prawa być rozliczany z obowiązku zgodności historycznej.
    Chcę dodać, że według najnowszych informacji Polacy mieli ok. 20.000 jazdy, a Litwini ok. 10.000, razem z gośćmi było tego razem ok.35.000 jazdy, Krzyżaków było 20.000 jazdy.

  5. Bardzo wesołe. Dziękuję :)

  6. Jana said

    świetny tekst, przeczytałam z wielką przyjemnością

  7. telemach said

    Torlinie, dziękuję za uwagi. MAsz rację, nie każdy film musi być filmem dokumentalnym. W zasadzie nie chodzi w tym tekście nawet o Krzyżaków. Chodziło mi bardziej o nas. Ale najwidoczniej chybiłem.

  8. porcelanka said

    Bardzo jestem pokrzepiona i dziękuję za oświecenie w wiadomej sprawie. :D

  9. […] Ilu Krzyżaków zginęło pod Grunwaldem? Ani jeden. To nie jest żart, tak twierdzą medwiedyści, fachowcy, którzy w końcu przyjrzeli się sławetnej bitwie, po tym, jak przez półtora stulecia zajmowali się nią propagandyści dwóch narodów, które – jeśli wierzyć siedemnastowiecznej przepowiedni Wacława Potockiego, mają marne szanse na to aby się (jak świat, światem itd.) ze sobą zbratać. Dość dokładnie wiadomo, gdzie zwolennicy Przenajświętszej Panienki … Read More […]

  10. Lech said

    Świetnie napisane! Fachowo, lekko i dowcipnie. To wszystko ma sens. Kiedy uczyłem się w szkole (za Gomułki) o bitwie pod Grunwaldem zastanawiało mnie jedno. Jak w tamtych czasach można było logistycznie zabezpieczyć taką ilość chłopa. Poza tym wierzyłem w te mity jak inni. Dziękuje.

  11. gunther said

    Tekst fajny, ale z tym rewizjonizmem bym nie przesadzał. Krzyżaków rzeczywiście zginęło dwustu kilku, ale armia była znacznie liczniejsza (co już Torlin podkreślił).
    Matejko włócznię św. Maurycego dał w ręce Litwina atakującego wielkiego mistrza, ale oprócz niej mamy tam i berło Akademii Krakowskiej, i husarskie skrzydła. Nie dlatego, że Matejko nie wiedział jakie uzbrojenie nosili walczący pod Grunwaldem. Matejko nie tworzył fotografii, a symbol. Dlatego Krzyżacy noszą pełne zbroje płytowe, a Polacy archaiczne pancerze. Podobny zabieg zastosował np. Gall Anonim opisując heroiczne zwycięstwa garstki wojowników Krzywoustego z tysiącami Pomorzan. Do tego owi wojownicy walczą bez pancerzy. Wymowa jest wyraźna: zwyciężają z liczniejszym i lepiej uzbrojonym przeciwnikiem bo są waleczni i sprawiedliwość (a więc i niebiosa) jest po ich stronie. Matejko mówi swoim obrazem dokładnie to samo.
    Można to krytykować , podobnie jak i Sienkiewicza (słowa o „kiczu”), ale takie to były czasy i takie utwory wówczas powstawały. W XIX wieku rodziły się narody, a artyści mieli w tym swój udział.
    A Zyndram spokojnie mógł wołać po polsku. Rodzina była zadomowiona. Za to co wołali Krzyżacy nie wiadomo. Kiedy w 1331 r. palili klasztor sieradzki na protesty swojego dobrego znajomego przeora Mikołaja, wypowiadane po niemiecku, Herman von Oettingen odpowiedzieć miał po prusku: ne prest (nie rozumiem).

  12. kwik said

    @ medwiedyści – mediewiści

  13. telemach said

    @kwik: niezastąpiony jesteś. Upały. Poprawiam.

  14. […] wczoraj. 17 lipca 2010 roku dużo mówiło się o: 600. rocznicy bitwy pod Grunwaldem (btw, ciekawy artykuł dotyczący bitwy), kilku paradach w Warszawie, kontynuowano także spory polityczne dot. krzyża, […]

  15. gawel said

    Polacy to wspólnota polityczna, a nie rasowa. Tak było wtedy i tak jest dzisiaj. Nie wiem, o co w tym takiego odkrywczego, że obie strony nie było „czyste” etnicznie. Odbrązawianie na siłę – widać taka intelektualna moda teraz…

  16. hlb said

    Świetna robota, ta notka!

    Czy oprócz wspomnianego Turnbulla mógłbyś wskazać jakieś warte uwagi anglojęzyczne opracowanie na temat historii Zakonu (czyli więcej niż samej bitwy)?

  17. Theodore Weinberger said

    Cudowny tekst. O potrzebie wiary w cuda. O przemożnej potrzebie dowartościowania się poprzez czyny innych, innych, których nawet jeśli nie było, to są. Bo zostali wymyśleni i w nich wierzymy. Więc są.
    I tak, wydumana historia staje się ciałem i zostaje między nami.

  18. Jako Prusak przyczepię się tylko do jednego fragmentu tej zacnej opowieści:

    W celu skutecznego „zmazania hańby” przesunięto nawet słynny „kocioł’ Hindenburga o 30 kilometrów na zachód i postawiono na polu pod Tannenbergiem monument upamiętniający to zdarzenie. W 1945 roku zwycięzcy zrobili z pomnikiem to, co hitlerowcy zrobili by w 1939 z grunwaldzkim płótnem Matejki, gdyby je znaleźli. Czy można im się dziwić?

    Mauzoleum Hindenburga (lub, jak zwą je Niemcy, Tannenberg-Denkmal) zostało wysadzone w styczniu 1945 przez wycofujące się oddziały niemieckie. Zwycięzcom pozostało przejrzenie ruin i rozebranie ich, co miało miejsce w 1949 roku. Fragmenty z mauzoleum trafiły m.in. do Olsztyna, gdzie zostały użyte do budowy Pomnika Wdzięczności Armii Czerwonej.

  19. Prośba do Telemacha o zgodę na skopiowanie w magazynie internetowym Kontrateksty (www.kontrateksty.pl). Chcielibyśmy zapoznać naszych czytelników z tym świetnym tekstem. Podając, naturalnie, źródło.
    Pozdrawiam serdecznie
    Piotr Rachtan

  20. Bobik said

    Nie wiem, czy bardzo się pomylę, wysuwając podejrzenie, że Autorowi chodziło nie tyle o ustalenie z precyzją co do stopy i nadgarstka, ilu chłopa walczyło po jednej i drugiej stronie, albo czy pole bitwy było o 200 metrów bardziej na wschód, czy bardziej na zachód. ;) Dla mnie jest to tekst o potrzebie i mechanizmach powstawania mitu. O udziale mitu w tworzeniu wspólnot i struktur, takich np. jak państwa narodowe. O żywotności mitu (wiele większej niż prawdy historycznej) i nadbudowywaniu się nad nim kolejnych mitów. O możliwości zmitologizowania dowolnego faktu czy procesu, jeżeli trafia to akurat w potrzeby jakiejś społeczności. I o tym, jak raz rozpoczęta mitologizacja zaczyna żyć własnym życiem i nie daje się w powszechnej świadomości „wyprostować”, choćby w zmienionych warunkach przynosiła społeczności więcej szkody, niż pożytku. No, mnie w każdym razie różne takie myśli chodziły po głowie podczas czytania i jeszcze jakiś czas po przeczytaniu.
    W jednym całkowicie się zgadzam z większością moich przedmówców (przedpiszców?) – tekst naprawdę świetny. :-)

  21. telemach said

    @Piotr Mikołaj Mikołajski: istotnie. Mauzoleum Hindenburga zostało wysadzone w powietrze 21 stycznia 1945 roku przez wycofywujące się wojska niemieckie. Poprawiam i przepraszam za zamieszanie.

    @ Piotr Rachtan: proszę bardzo. Cała przyjemność po mojej stronie.

    @ Bobik: ano właśnie.

    @ wszyscy: dziękuję za miłe słowa i masowe odwiedziny. Komentarze są (zaskakującym trochę dla mnie) świadectwem, że jesteśmy być może (jako zbiorowość) normalniejsi, trzeźwiejsi i obdarzeni większą ilością zdrowego dystansu, niż się powszechnie zwykło uważać. Brak kłótni pod tym tekstem jest zaskoczeniem miłym i sympatycznym.

  22. bediqus said

    Mity są częścią świadomości narodu i tego się nie uniknie. Każdy ma własny.

  23. Mona said

    „Mity są częścią świadomości narodu i tego się nie uniknie. Każdy ma własny.”

    @bediqus: słusznie. Natomiast sposób obchodzenia się z własną mitologią jest częścią kondycji psychicznej tegoż narodu. Każdy ma własny. Jakże różny jest on jednak dajmy na to u Holendra, Czecha, Szweda i Szwajcara od tego co wyrabiali jeszcze w pierwszej połowie zeszłego wieku Niemcy. Albo co potrafi wyrabiać obecnie ze swą mitologią dajmy na to Ormianin, Gruzin lub (często) Ukrainiec.
    Brak ironicznego autodystansu, śmiertelnie poważny stosunek do urojonej przeszłości i gotowość do pielęgnacji mitów jako prawdy objawionej, nawet gdy sprzeczne to jest z faktami i zdrowym rozsądkiem, cechuje społeczności niepewne, przestraszone i mało dojrzałe.

  24. andsol said

    Mona: krótko a pięknie. Chapeau bas.

  25. kazek said

    „Zakon musiał zapłacić olbrzymi (100 tys. kop groszy) okup za wziętych do niewoli rycerzy zachodnich. ” – troche dużo jak na zwartość jednego autobusu…

  26. Andrzej Bieńkowski said

    Kazku, Kazku – a wystarczyło poczytać z uwagą i zrozumieniem. Gościnnie występujący rycerze zachodni, to nie rycerze bracia zakonni. Innymi słowy rozszerzono w sposób nacechowany pewną dezynwolturą pojęcie „Krzyżacy” z dwustu kilkudziesięciu braci zakonnych na dwadzieścia tysięcy luda z całej Europy bo tak pasowało żeby po jednej stronie MY a po drugiej ONI a ci oni to niemieccy imperialiści i przodkowie Adenauera. I to o tym między innymi jest ten tekst.

  27. tomhislodz said

    Ciekawy tekst o bitwie pod Grunwaldem i jagiełłowych czasach oraz o tym, jak przez wieki całe grano grunwaldzkim mitem. Dobrze się czyta, choć najnowsze i wiarygodne ustalenia historyków (W. Nadolskiego zwłaszcza), przeplatają się tu z mocno nieraz naciąganymi interpretacjami. A prawda? – jak zwykle kryje się gdzieś po środku. Można jeszcze dodać, że ci dwaj heroldowie „krzyżaccy” hardo ciskający pod nogi Jagiełły i Witolda dwa nagie miecze, wiecznie żywy symbol „buty germańskiej”, postępowali zgodnie z ówczesnymi zwyczajami rycerskich bitew (forma wyzwania do bitwy powszechnie znana), a na płaszczach mieli godła swych panów – księcia Szczecina i śląskiej Oleśnicy (dlaczego w filmie z 1960 r. nikt tego nie objaśnił?). Parę drobnych poprawek do powyższego tekstu – nie Wacław II a IV panował w Czechach w XV wieku. Wielki mistrz Ulryk von Jungingen, dostojnicy Zakonu i większość braci polegli w starciu z polskim rycerstwem (a może też z powracającym na pole bitwy Litwinami), wcale nie z ręki wściekłych chłopów (jak dowodzili S.M. Kuczyński i A. Ford ku uciesze komunistycznej propagandy). Grunwald (czy Tannenberg, mniejsza o nazwę wsi) to wielka bitwa kawaleryjska, starcie kilkudziesięciu tysięcy konnicy stron obu, niemal bez udziału chłopskiej piechoty. Nasi rycerze, wbrew obowiązującym wśród rycerstwa europejskiego zwyczajom, w stosunku do Krzyżaków nie uznawali pardonu, nie brali jeńców, wybijali ich do nogi, na polu bitwy, przy zdobywaniu obozu, w pościgu za zbiegami. Taki mieli rozkaz? Możliwe, ale raczej mścili się za różne krzyżackie okrucieństwa sprzed roku na Kujawach, a nawet znane z opowiadań dziadków niszczące rejzy na Wielkopolskę z czasów Łokietka (wtedy Krzyżacy spalili np. Uniejów). Dopiero niedawno historycy wyśledzili w źródłach prawdopodobnego zabójcę wielkiego mistrza, który dostał za ten czyn od króla jakieś nadanie (Mszczuj ze Skrzynna). Nie chwalono się tym, nie wypadało, wszak brodacze nosili krzyż na płaszczach. Rycerskich gości Zakonu, często panów z wielkich rodów, zwykle bardzo zamożnych (uzbrojenie ciężkozbrojnego rycerza wraz z pocztem zbrojnym kosztowało wtedy niemało, nie licząc już kosztów wyprawy na krańce chrześcijańskiej wyprawy i komfortowego zakwaterowania u Krzyżaków), inaczej niż Krzyżaków – brano pod Grunwaldem w niewolę, domagając się za nich hojnego okupu. Zawisza Czarny (i jego ród Sulimów) był 100% Polakiem, dokładnie Małopolaninem (tu Długosz się mylił, wnioskował na podstawie wyglądu herbu). Choć rzeczywiście ten wzór cnót wszelakich zdobył swą rycerską sławę głównie na dworze cesarza (rzymskiego narodu niemieckiego) – Zygmunta Luksemburskiego. To samo można powiedzieć o innych rycerzach broniących polskiej chorągwi. Nawet jeśli niektórzy z nich pochodzili z napływowego, niemieckiego lub czeskiego rycerstwa, wszyscy bez wyjątku uważali się za Polaków, czyli poddanych polskiego króla z litewskiej dynastii. Patriotyzm ówczesny był inny – mniej nacjonalistyczny, bardziej państwowy i lokalny. Jeszcze 100 lat później taki Mikołaj Kopernik z pewnością nie uważał się ani za Polaka, ani Niemca, tylko za obywatela Prus Królewskich i poddanego Jagiellonów. W domu mówił pewnie po niemiecku, a studiował na polskim uniwersytecie w Krakowie. Krzyżaków w pełnym tego słowa znaczeniu – braci zakonnych – tzw. panów pruskich padło pod Grunwaldem ponad 200, co stanowiło aż 80% ich stanu liczebnego. Niezbyt wielu, to fakt – ale pamiętajmy że mowa tu o absolutnej elicie krzyżackiej, straty w całej armii – wśród wójtów, sołtysów, mieszczan i chłopów – strzelców i halabardników – były znacznie większe, liczone pewnie w tysiącach. Piechotą i artylerią (mało skuteczną jeszcze wtedy) dysponowała zapewne strona krzyżacka, nie było ich po stronie polsko-litewskiej. Grunwald, mimo nie zdobycia Malborka, częściowego zmarnowania politycznych efektów zwycięstwa (choć Polska odzyskała ziemię dobrzyńską a Litwa Żmudź), był dla Krzyżaków ciosem ogromnym, nie tylko demograficznym. Swoje zrobiła zwłaszcza pogrunwaldzka polska propaganda, ograniczająca napływ do Prus gości rycerskich z zachodu i wrzenie wśród własnych poddanych, coraz częściej szukających wsparcia i wolności w Krakowie. Sołtysi polskich wsi lokowanych na prawie niemieckim, zobowiązani do służby w armii polskiej i stanowiący znaczną część jej składu liczebnego,może poza niektórymi regionami, byli już w XV wieku głównie polskiego pochodzenia, albo przynajmniej w znacznym stopniu spolszczeni. To samo dotyczy oddziałów zbrojnych wystawianych przez polskie miasta. Jakie miało to zresztą znaczenie, skoro pół wieku później młodszy syn Jagiełły – Kazimierz Jagiellończyk po 13-letnich, trudnych zmaganiach, pokonał, choć nie całkowicie, Zakon Krzyżacki i odzyskał dostęp do Bałtyku w znacznej mierze dzięki pomocy niemieckojęzycznych pruskich miast, z potężnym hanzeatyckim Gdańskiem (Danzig) i Toruniem (Thorn) na czele. Po stronie polskiej, po kompromitującej klęsce rycerskiego pospolitego ruszenia pod Chojnicami 18.09.1454, walczyły głównie drogie lecz sprawne oddziały zaciężne – najemnicy stanowiący wielonarodowy konglomerat, ze znacznym udziałem Niemców, Czechów i Ślązaków…

  28. telemach said

    Witam. I dziękuję za komentarz. Z Wacławem IV to faktycznie. Ale tutaj:

    „Sołtysi polskich wsi lokowanych na prawie niemieckim, zobowiązani do służby w armii polskiej i stanowiący znaczną część jej składu liczebnego,może poza niektórymi regionami, byli już w XV wieku głównie polskiego pochodzenia, albo przynajmniej w znacznym stopniu spolszczeni.”

    to poprosiłbym o poparcie tej tej hipotezy jakimś wiarygodnym źródłem bezpośrednim. Proszę również o wyjaśnienie dlaczego przyznawanie (lub odmawianie) wiarygodności Długoszowi ma charakter uznaniowy. Tzn. dlaczego akurat w nienieckie pochodzenie Zawiszy mamy nie wierzyć, podczas gdy w pozostałe doniesienia jak najbardziej.

  29. Paco said

    Szkoda czasu na zachwyty nad tym tekstem, że o szerszym komentowaniu nie wspomnę. Jedno proste pytanie – gdzie są dowody na to, że Zawisza Czarny z Garbowa był Niemcem?
    .

  30. Paco said

    Wiarygodność Długosza wcale nie ma charakteru uznaniowego. Wiele z jego opisów jest kwestionowanych przez historyków. W odniesieniu do bitwy grunwaldzkiej może to być np. wyczyn Zbyszka Oleśnickiego. Wiara nie ma tutaj nic do rzeczy. Krytyczna ocena źródeł wystarczy – gdzie są dowody? Niektórzy Niemcy uważają, że Zawisza był … Krzyżakiem (tylko zmienił stronę :) Polecam autorowi artykułu ten wątek, niech błyśnie fantazją :)))

  31. telemach said

    „Jedno proste pytanie – gdzie są dowody na to, że Zawisza Czarny z Garbowa był Niemcem?”

    Proszę bardzo:

    1. Długosz:

    „Ex Almania ducens genus, cuius viri animosi et honorum cupidi; inter quos sub nostra etate Zauissius de Garbow, dictus niger, magis excellentia claruit.”

    Zródło: Jan Długosz: „Insignia seu Clenodia regni Poloniae Ioannis Dlugossii”. strona 70)

    2. Walther Hubatsch:
    Regesta Historico Diplomatica Ordinis S. Mariae Theutonicum 1198-1525. Register zu Pars I und Pars II., S. 326 (Personenverzeichnis). Vandenhoeck & Ruprecht, 1965. ISBN 3-525-36017-7, 9783525360170
    .
    Zauissius de Garbow, dictus niger. ;)

  32. telemach said

    „Polecam autorowi artykułu ten wątek, niech błyśnie fantazją :)))”

    Po co?
    Zabłyśnij drogi czytelniku – jeśli masz czas i ochotę – sam. Nie ma żadnych jednoznacznych i ogólnie niekwestionowanych dowodów dotyczących przynależności etnicznej ZC. Kroniki dworu Luksemburskiego (gdzie ZC spędził większość życia) nie wspominają ani słowem o jego polskim rodowodzie, pisząc za to obszernie o przyjaźni pomiędzy Zygmuntem L. a jego wiernym poddanym. . A i Długosz twierdzi swoje, ciekawe dlaczego miałby wymyślić Zawiszy niemieckie pochodzenie? W końcu (w przeciwieństwie do XX wiecznych wątpicieli) pisał dla tych, którzy Zawiszę znali i pamiętali. Czego nie można powiedzieć o autorach współczesnego panegiryku patriotycznego spekulującego w oparciu o przeczucia z brzucha na temat pochodzenia rodu Sulimów. No chyba, że opierasz się na legendach cudownie odszukanych przez Szajnochę. Szkoda tylko, że zapomniał on podać, gdzie je odnalazł i kiedy ;)

  33. Theobald said

    Wlasnie, dawno temu , zaczalem szukac rodowodu Zauissiusa , bo herb tylko na niemieckie pochodzenie wskazywal, poznie znalazlem ale na ruskich stronach, nie na polskich, dzisiaj wiemy, ze we kronikach pruskich skreslono, ze na poczatku kariery we Zakonie Krzyzackim sluzyl.
    Dodam, ze nie tylko soltysi, ale takze niemieckie mieszczanstwo bylo zobowiazane do pomocy militarnej krolowi Polski.Szlachta Polska we duzej mierze wywodzi sie ze kolonistow ze Zachodu, juz sama nazwa na to wskazuje.

    Artykul jest swietny i cieszy mnie, ze to z reki Polaka powstal, bo wlasnie prawda laczy a nie klamstwa poprawne politycznie.

    Pyrsk
    Ballest

  34. Theo said

    Wlasnie, dawno temu , zaczalem szukac rodowodu Zauissiusa , bo herb tylko na niemieckie pochodzenie wskazywal, poznie znalazlem ale na ruskich stronach, nie na polskich, dzisiaj wiemy, ze we kronikach pruskich skreslono, ze na poczatku kariery we Zakonie Krzyzackim sluzyl.
    Dodam, ze nie tylko soltysi, ale takze niemieckie mieszczanstwo bylo zobowiazane do pomocy militarnej krolowi Polski.Szlachta Polska we duzej mierze wywodzi sie ze kolonistow ze Zachodu, juz sama nazwa na to wskazuje.

    Co do wypowiedzi na temat Kopernika, to dodam, ze tak jak wiekszosc „Polakow” studiujacych na uniwersytetach sredniowiecznej Europy podal na formularzu pruyjeciowem we Bolonii, ze jezyka polskiego nie zna.

    Artykul jest swietny i cieszy mnie, ze to z reki Polaka powstal, bo wlasnie prawda laczy a nie klamstwa poprawne politycznie.

    Pyrsk
    Ballest

  35. PacoP said

    Tekst bezwartościowy merytorycznie. Autor chciał być cholernie oryginalny i kompletnie mu to nie wyszło. Szkoda czasu na szersze komentowanie.

  36. Andrzej Bieńkowski said

    @PAcoP:

    „Tekst bezwartościowy merytorycznie.”
    A jakieś argumenty, fakty, źródła na poparcie tego oryginalnego poglądu?

  37. andsol said

    @Andrzej Bieńkowski: nie oczekiwałbym. Przy gwałtownej dywersyfikacji otoczenia stanowczość wypiera jakość. A może jakością staje się stanowczość.

  38. telemach said

    Andrzej Bieńkowski

    andsol

    ale przecież mi się ten komentarz bardzo podoba. Nadszedł z Lwówka Sląskiego. Byliście w Lwówku Sląskim? Ja byłem. To urocza miejscowość której klimat sprzyja zwięzłej stanowczości. Wyjaśnię: w 1329 roku mieszkało tam więcej ludzi niż obecnie.

    Panowie,

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: